Cykliczność pór roku to prawidłowość, która jest nam doskonale znana. I choć w ostatnim czasie zimy bywają mniej zimne, a wiosna z kolei każe czasem na siebie zbyt długo czekać, to pewna prawidłowość w dalszym ciągu jest zachowana. Podobnie ma się sprawa z muzyką, która w pewnych porach roku, smakuje jakby bardziej. Mnie przykładowo, koniec roku, skłania do intensywniejszego słuchania starego, progresywnego rocka. Wyciągam wtedy moje ukochane płyty i odpływam, niesiony falą tejże muzyki. Chętniej też odkrywam "nowe" grupy, które umknęły mej uwadze, a które nie zasługują na to, by pogrążyły się w mgle niepamięci. Historie takich odkryć bywają różnorakie. Czasem przeczytam o czymś w gazecie lub w internecie, innym razem zaintryguje mnie okładka płyty lub jakaś rekomendacja na zaprzyjaźnionym blogu. Ostatnio jednak zdarzyło się, że za muzycznym odkryciem, stało pewne niezwykłe zdjęcie. Co prawda od jego publikacji minęło już nieco czasu, ale dopiero teraz zdecydowałem się zakupić płytę, która widniała na owej fotografii. Jej autorką jest Anna Gacek (Program Trzeci Polskiego Radia), która przygotowując audycję poświęconą Tomkowi Beksińskiemu, podjęła się karkołomnego zadania, aby muzyka zaprezentowana w audycji była nadawana z jego płyt, które to spoczywały w siedzibie radia od wielu lat. Spakowane w kartony, tkwiły sobie gdzieś w zapomnieniu, nie niepokojone przez nikogo, aż do tej chwili. Swoją drogą, chyba nie tak wyobrażał sobie Tomek przyszłość swojej kolekcji. Wiele bezcennych egzemplarzy zbiera kurz i niszczeje w kartonach, zamiast cieszyć uszy słuchaczy. Gdyby tylko było mnie stać, odkupiłbym tę kolekcję bez mrugnięcia okiem, choć z tego co wiem nie jest ona na sprzedaż. To co się w niej zawiera, ukazało nam między innymi powyższe zdjęcie Anny Gacek. To oczywiście tylko jeden z kartonów, ale już choćby to wystarczy, aby wyobraźnia zaczęła pracować. Za stare edycje niektórych tytułów, niejeden kolekcjoner zapłaciłby niemałe pieniądze, aby wejść w ich posiadanie. Przeglądając tytuły z powyższego zdjęcia, moją uwagę przykuł album "Serpents In Camouflage" (1993) grupy Citizen Cain. Nazwa jak nietrudno się domyślić nawiązuje do sławnego filmu Orsona Wellesa "Obywatel Kane" (1941). Dotychczas nie miałem żadnej styczności z tymże zespołem, więc tym bardziej byłem ciekaw, cóż to za muzyka kryje się pod tym szyldem. Zanotowałem sobie w pamięci nazwę zespołu i sprawdziłem jak wygląda sytuacja z jej albumami w kilku portalach aukcyjnych. Nie wyglądała za dobrze, a właściwie nie wyglądała wcale. Żadnej płyty, ani nawet singla. Cóż, trudno się mówi. Na pewien czas zapomniałem o tymże zespole, do chwili gdy przeglądając płyty w pewnym sklepie płytowym, natknąłem się na niemalże kompletna dyskografię grupy. Oczywiście były to już wydania remasterowane, wzbogacone o dodatkowy dysk, więc teoretycznie atrakcyjniejsze względem pierwowzoru, ale ileż bym dał, aby móc potrzymać w dłoniach tę starą, Tomkową edycję. Tamte wydania mają swój niezaprzeczalny urok, którego niestety nie posiadają już remastery. Wynika to z kilku powodów. Najważniejsze to takie, że wznowienia mają już najczęściej nieco pozmieniane okładki lub dołożone dodatkowe nagrania, tuż za podstawowym programem płyty, czego osobiście nie znoszę. Na szczęście w przypadku reedycji Citizen Cain, ktoś poszedł po rozum do głowy i dodatkową zawartość umieścił na osobnym CD. Chwała mu za to, dzięki czemu możemy cieszyć się samą esencją albumu, bez zbędnych dodatków, które to burzą pewną harmonię oraz zamysł twórców. Co do samej muzyki, to najprościej rzecz ujmując, mamy do czynienia ze skrzyżowaniem starego Marillion z dorobkiem równie wczesnego Genesis. Naprawdę przyjemnie się tego słucha i aż dziw bierze, że dotychczas nie natknąłem się na tą grupę. Gdyby nie to zdjęcie być może nigdy bym jej nie odkrył, a tak, umila mi ona ostatnie dni tego roku. Nieco wietrzne, nieco melancholijne, ale jakże wyjątkowe i inspirujące.
Jakub Karczyński