19 lipca 2016

OBŁOKI MELENCHOLII

W kalendarzu niby lato, ale jakoś nie zgadza mi się to z zaokiennym widokiem. Dziś krajobraz w Poznaniu malowany jest takim nieco jesienny pędzlem. Słońce skryte gdzieś za gęstymi chmurami, nawet nie próbuje zawalczyć o swą przestrzeń. Do tego wiatr delikatnie szumi wśród koron drzew, niosąc informację o zbliżającym się deszczu. Tymczasem na szarym niebie, czarne sylwetki ptaków żeglują gdzieś w nieznane. Wszystko to niechybnie kieruje moje myśli do najbardziej melancholijnej pory roku. Warto by było pomału przygotować się do niej. Wiem, że jeszcze lato da nam w sierpniu popalić i wybuchnie z całą siłą, ale w takim dniu jak dziś, wręcz nie mogę się doczekać tej złotej polskiej jesieni. Dlatego też postanowiłem już dziś, potrącić te bardziej melancholijne struny. 

Wyjąłem więc z półki kilka albumów, które podkreślą jeszcze bardziej melancholijną naturę tego dnia. Na pierwszy ogień poszedł "A Different Kind Of Weather" (1990) The Dream Academy, którego wręcz nie mogę się nasłuchać. Nie wychodzi on z mojego odtwarzacza od wczesnych godzin południowych, a przecież w kolejce czekają jeszcze takie albumy jak choćby Marianne Faithfull "Broken English" (1979), David Sylvian "Secret Of The Beehive" (1987) czy najnowszy Daniel Spaleniak "Back Home" (2016). Niestety nie wiem czy dane mi będzie tego wszystkiego dziś posłuchać, bo przed momentem, niebo przekornie się rozjaśniło, pokryło błękitem i rozświetliło słońcem. I jak tu nastawiać te smutki, gdy za oknem aura każe raczej sięgnąć po te bardziej dyskotekowe numery Pet Shop Boys, niż po minorowe tony Davida Sylviana. Poczekam jeszcze nieco i zobaczę jak się sytuacja rozwinie. Na horyzoncie wciąż sporo chmur, więc trudno o jakąś klarowność w dzisiejszej pogodzie. Póki co, w odtwarzaczu siedzi pani Faithfull, wyśpiewując swym charakterystyczny głosem kolejne piosenki. Żałuję, że swego czasu nie nabyłem jej biografii, bo burzliwe życie jakie prowadziła, zdecydowanie na nią zasługuje. Ten jakże barwny ptak swoich czasów, w dalszym ciągu pisze swoją historię, choć dziś bardziej już swoimi płytami, niż ekstrawaganckim życiem. Z tego co pamiętam, to jej ostatnia płyta, zebrała wiele ciepłych słów, między innymi w "Tygodniku kulturalnym" (TVP Kultura). W Polsce znana jest chyba nielicznym i to pewnie bardziej przez wzgląd na jej dawniejszą twórczość, niż to co robi obecnie. Zresztą nie ma co się dziwić, bo nie przypominam sobie, abym jej nagrania słyszał w jakimkolwiek radiu. Wyjątkiem jest program "Nawiedzone studio" w radiu Afera, które dość skrupulatnie odnotowuje jej kolejne płyty. Może jeszcze w Trójce gdzieś mignie, w programach Piotra Kaczkowskiego, ale to wciąż za mało.

Przed momentem wybrzmiały ostatnie dźwięki płyty "Broken English", a pogoda znów zmieniła się jak w kalejdoskopie. Czyżby to za sprawą muzyki Marianne? Chyba nie, bo przecież ma ona w swym dorobku bardziej ponure płyty. Najważniejsze jednak, że można kontynuować tę melancholijną podroż po różnych odcieniach szarości. Zatem. Cała naprzód kapitanie!

Jakub Karczyński
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz