26 sierpnia 2023

STWORZONE W POLSCE


We wczorajszej audycji "RadioAktywni", która to emitowana jest w Radiu Nowy Świat, pojawił się nie byle jaki gość. Postać niezwykle ważna dla polskiej muzyki lecz żyjąca w cieniu. Tworzył muzykę z takimi zespołami jak Homo Twist, Apteka lecz najbardziej kojarzony jest za sprawą swego macierzystego zespołu jakim był Made In Poland. Piszę o nim w czasie przeszłym bowiem w tej chwili zespół Made In Poland nie funkcjonuje. By ożywić ten szyld potrzebne jest minum dwóch członków oryginalnego składu. Tak przynajmniej ustalono, o czym wspominał Artur Hajdasz, który był gościem Jacka Nizinkiewicza. Jak wiadomo oryginalny skład tworzyli  Robert  "Rozzy" Hilczer, Krzysztof "Córa" Grażyński, Piotr Pawłowski oraz Artur Hajdasz. Ostatnią inkarnację zespołu tworzyli już tylko ci dwaj ostatni lecz konflikt, który powstał między nimi sprawił, że o Made In Poland znów musimy pisać w czasie przeszłym. Nie oznacza to jednak, że zaległa już grobowa cisza. Z wywiadiu jakiego udzielił Hajdasz dowiadujemy się, że wkrótce ma pojawić się album pod szyldem MIP. Nie, nie. Nie chodzi o Made In Poland lecz rzecz, której nazwę rozszyfrowuje się w sposób Make It Possible (jeśli dobrze zapamiętałem). Prawda, że pomysłowo? Ma to być rozwinięcie muzyki jaką Made In Poland nagrał na albumie "Future Time" (2009). Czekam więc niecierpliwie na efekty tej muzycznej sesji i po cichu liczę na to, że historia Made In Poland nie dobrnęła jeszcze do ostatniego rozdziału. Być może potrzeba do tego odrobiny czasu, dystansu jak i odrobiny dobrych chęci.

 

Jakub Karczyński


PS Obraz ilustrujący niniejszy post zapożyczony ze strony Radia Nowy Świat. 

19 sierpnia 2023

LAWENDOWY RAJ


W wakacje "Czarne słońca" weszły w tryb slow life, co wiąże się ze zmniejszoną liczbą wpisów. Składa się na to nie tylko wakacyjne rozleniwienie, ale i brak weny. Jakoś tak się złożyło, że i ona wzięła sobie wolne. Jeśli już przy wypoczynku jesteśmy to ja w tym roku postanowiłem zrelaksować się w "Lawendowym Lądzie", gdzie można wypocząć tak jak sobie tylko wymarzymy. To idealna miejscówka nie tylko dla miłośników lawendy, ale i dla tych co chcą się zaszyć tylko po to by poleżeć sobie w łóżku z książką i nie przejmować się absolutnie niczym. Korzystam więc z okazji by ponadrabiać lektury. Zabrałem więc ze sobą "Czarodziejską górę" Tomasza Manna bo wydała mi się odpowiednia do tej destynacji. I wcale nie mam tu na myśli lawendowej okładki, a raczej fakt, że tak jak bohaterowie tej powieści przybyłem do miejsca, w którym mam zamiar odciąć się od świata. Przywiozłem też i coś co przytrzyma mnie przy świecie muzyki, a mianowicie "Kryzys w Babilonie" czyli rozmowę Rafała Księżyka z nieżyjącym już Robertem Brylewskim. W domu czeka za to najnowsza płyta "Echo" (2023) 52UM, która to podsumowuje działalność Roberta pod tym szyldem. Dla urozmaicenia zabrałem też felietony Marcina Mellera zebrane w zbiorze "Trzy puszki bobu". Meller jak zwykle nie zawodzi tak w kwestii poczucia humoru jak i opisu sceny politycznej. Czytam więc sobie to jedną, to drugą, to trzecią książkę, a czas płynie sobie wolno i leniwie. Jedyne czego brakuje to płyt, ale mam nadzieję, że chwila odpoczynku od muzyki sprawi, że radość z jej słuchania będzie tym większa. A jest na co czekać. Udało mi się zdobyć drugi album The Only Ones zatytułowany "Even Serpents Shine" (1979), który to dołączy wkrótce do debiutu. Pozostaje więc zdobyć już tylko ich ostatni longplay "Baby's Got A Gun" (1980) i studyjna dyskografia będzie skompletowana. Zespół ten miał w swej karierze jeden duży przebój Another Girl, Another Planet, ale nie będę zaskoczony jeśli stwierdzicie, że nigdy go nie słyszeliście. Wspominałem o nich w 2019 roku, ale kto by tam pamiętał wpisy sprzed czterech lat. Dodam więc, że The Only Once powstali w 1976 roku łącząc w swej muzyce pierwiastki punk rocka, nowej fali, psychodelii oraz rocka alternatywnego. Nigdy nie przebili się do pierwszej ligi, choć początki były bardzo obiecujące. Ich pierwszy singiel Lovers Of Today uzyskał status "płyty tygodnia" w trzech z czterech najpopularniejszych gazet muzycznych. Dało im to przepustkę do podpisania kontraktu z CBS, dla których to nagrali swój debiut, na którym to zawarli swój najpopularniejszy utwór, który to na krótki moment rozsławił zespół. Solidna forma kompozytorska sprawiła, że ich debiutancka płyta wciąż cieszy się uznaniem wśród fanów jak i dziennikarzy muzycznych, o czym zaświadczy fakt włączenia jej do zbioru "1001 płyt, których musisz posłuchać". Zespół rozwiązał się po raz pierwszy w 1982 roku, ale powracali na scenę jeszcze kilkukrotnie. Co ciekawe, w 2009 roku stworzono nowe nagrania, które to miały znaleźć się na nowej płycie, ale z niewiadomych względów nigdy nie doszło do jej wydania. Zaprezentowano je publicznie jedynie na koncercie. Szczęśliwi ci, którym dane było ich posłuchać. Być może jednak nie wszystko jeszcze stracone bowiem w 2023 roku zespół znów powrócił na muzyczny firmament dając koncerty w Londynie i w Hebden Bridge. Trzymam za nich mocno kciuki bo to jedna z tych grup, które zasługują zdecydowanie na większe spektrum uwagi niż to, które było ich udziałem. Jeśli nie mieliście okazji jeszcze ich posłuchać to polecam zacząć od ich debiutanckiej płyty, a jeśli złapiecie wiatr w żagle to płyńcie wraz z nurtem historii. Życzę zatem dobrych wiatrów i stopy wody pod kilem. Ahoj.

 

Jakub Karczyński

14 sierpnia 2023

KIJ W MROWISKU


W związku z wydaniem nowego albumu przez grupę Public Image Limited, John Lydon udzielił wywiadu dla "The Sun", w którym to włożył kilka razy kij w mrowisko i porządnie nim zamieszał. Dostało się i Patti Smith, grupie Ramones jak i Stanom Zjednoczonym w ogóle. Z grubsza rzecz ujmując, John uważa, że przypisywanie wszelkich zasług USA i Patti Smith w kwestii wykreowania zjawiska jakim był punk rock jest niesprawiedliwe wobec innych artystów, którzy również tworzyli ten nurt. Chodzi rzecz jasna o wykonawców brytyjskich, którzy choć wystartowali z niewielkim opóźnieniem, to jednak nadali odpowiedni rozmach temu zjawisku. I tu można się z Johnem zgodzić bo gdyby punk rock nie zaistniał na Wyspach Brytyjskich, to być może dziś pozostawałby nurtem bez większego znaczenia dla historii światowej muzyki. Tego jednak już się nigdy nie dowiemy więc może przyjmijmy, że USA dzierży palmę pierwszeństwa w powołaniu punk rocka do życia, a U.K. niechaj szczyci się tym, że nadało mu odpowiedni impet i skutecznie rozniosło go w inne zakątki globu. Każdy jest tu zwycięzcą więc nie ma o co kruszyć kopie. Najważniejsze, że takie nazwy jak Ramones, Sex Pistols, Buzzcocks czy The Clash zrobili to co do nich należało.

Public Image Limited też dopisuje kolejne rozdziały swojej historii, a to za sprawą płyty "End Of World" (2023), która to miała swą premierę 11 sierpnia. Czy udana? Tego jeszcze nie wiem bowiem mój egzemplarz dopiero do mnie jedzie. Ufam jednak, że i tym razem zespół stanął na wysokości zadania. Obecnie skład Public poza Lydonem tworzą Lu Edmonds znany choćby z działalności w The Damned, Scott Firth, dla którego jest to trzeci album pod tym szyldem oraz Bruce Smith grający wcześniej na perkusji w The Pop Group. Przeglądając wcześniejszy dorobek muzyków nie można nie zwrócić uwagi na ścieżkę kariery Scotta, który wspomagał na scenie takich twórców jak Elvis Costello, Steve Winewood, ale i Morcheeba, Toni Braxton czy Spice Girls. Przyznacie, że to raczej mało punkowe resume, no ale najważniejsze, że znalazł w końcu właściwą drogę. Miejmy nadzieję, że wraz z Lydonem przygotowali dla nas album, który sprosta ich legendzie. Czekam zatem niecierpliwie na moment, gdy płyta wyląduje w odtwarzaczu. Jeśli mieliście już okazję posłuchać, to pozostawcie ślad w komentarzach, dając upust swym wrażeniom.


Jakub Karczyński