13 marca 2024

WIOSENNY WYKWIT


Pięknie zaczyna się dla mnie ten rok jeśli chodzi o wydawnictwa płytowe. Udało mi się pozyskać trochę nowych płyt od zespołów, które to cieszyły się uznaniem głównie w latach osiemdziesiątych takich jak choćby New Model Army, Modern English, 1984 czy The Danse Society. Cieszy mnie także to, że The Cassandra Complex ogłosiła wydanie swego ostatniego albumu również na płycie CD. Wirtualna muzyka nie ma dla mnie takiego uroku jak ta zgromadzona na płytach. Pomimo tego, że bez problemu mógłbym jej sobie posłuchać, to jakoś nie ciągnęło mnie by to uczynić. Co innego, gdy będę miał już w ręku płytę. Wtedy z największą przyjemnością zatopię się w tych dźwiękach. Tymczasem skupmy się na tym co już jest. NEW MODEL ARMY zespół, który rozpalał moje nastoletnie serce w ostatnim czasie jakoś nie może znaleźć do niego drogi. Gdy widzę jak wszyscy wokół wychwalają "Unbroken" (2024) zastanawiam się co im się tam tak podoba. W moim odczuciu ta płyta jest zaledwie dobra. Nie ma na niej nic przy czym moje serce zerwałoby się do biegu. Już przy poprzednim albumie pisałem, że podoba mi się połowicznie, że nie starczyło sił by utrzymać równy poziom na całej płycie. Tu mógłbym napisać to samo. Nawet ich wczorajszy koncert nie odczarował dla mnie tych kompozycji co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dość szybko o nich zapomnimy. MODERN ENGLISH na swą nową płytę kazali nam czekać niemal dekadę. Czy "1 2 3 4" (2024) wynagradza słuchaczowi to zbyt długie oczekiwanie? W zasadzie tak choć to raczej album z kategorii tych bardzo dobrych niż wybitnych. Przyjemnie się go słucha, ma ciekawe melodie niemniej także tutaj nie zanotowałem u siebie zbyt gwałtownych porywów serca. Ot, solidne rzemiosło, które wstydu grupie nie przynosi. Jeśli chodzi o najnowsze koncertowe wydawnictwo 1984, to jest ono dla mnie na tyle świeże, że jeszcze nie dane mi było go posłuchać. Niemniej nie spodziewam się tutaj jakiś negatywnych zaskoczeń. Repertuar jest mi dość dobrze znany więc wszystko rozbija się tu o formę jego podania oraz umiejętności realizatorskie. THE DANSE SOCIETY z kolei zapowiedziało wydanie swego kolejnego wydawnictwa, które to zatytułowano "The Loop" (2024). Album mam już zamówiony. Dla osób, które zakupiły go w przedsprzedaży jest przewidziany bonus w postaci płyty zawierającej "Live studio sessions". Tym bardziej warto było się pospieszyć z zakupem. Dla tych co nie śledzili zbyt pilnie losów tej formacji dodam tylko, że obecnie za mikrofonem nie stoi już Steve Rawlings lecz Maethelyiah. Zrealizowali z nią dotychczas cztery albumy i jak widać wciąż podążają obranym przez siebie kursem. Nie jestem zbytnim orędownikiem tej zmiany, ale postanowiłem dać  grupie szansę i przekonać się czy ta odsłona ma jakikolwiek sens. Pisałem już niegdyś, że wolę gdy przy mikrofonie stoją panowie bo jakoś bardziej pasują mi do takiego grania. Kobiety zbytnio zmiękczają muzykę (choć są chlubne wyjątki), a post punk musi być nieco surowy, zadziorny i odrobinę nieoszlifowany. Otrzymałem niedawno informację, że płyta już do mnie jedzie więc wkrótce przekonam się ile warte jest to nowe wcielenie grupy.

Tymczasem powracam do staroci bo i w tym temacie udało mi się pozyskać kilka interesujących uzupełnień, ale o tym skrobnę słówko w jednym z kolejnych wpisów.

 

Jakub Karczyński

28 lutego 2024

IRLANDZKIE TROPY


Irlandia ma swoje niezbywalne miejsce w historii muzyki za sprawą grupy U2. Czy nam się to podoba czy też nie, to właśnie Bono i spółka stanowią za najjaśniejszy klejnot w tej koronie. Zaraz za nimi plasuje się grupa Clannad, która odkryła dla świata uroki irlandzkiego folku. Zrobiła to na tyle skutecznie, że na trwałe zapisała się złotymi zgłoskami w sercach wielu słuchaczy. Sam mam ogromny sentyment do tej grupy bowiem tak jak wielu moich rodaków, odkryłem ją za sprawą serialu "Robin Z Sherwood", do którego to zespół stworzył oprawę dźwiękową. Muzykę tę znajdziecie na ich regularnym albumie zatytułowanym "Legend" (1984). Trudno jest mi dziś powiedzieć czy twórcy filmu zlecili zespołowi nagranie muzyki czy może wykorzystali już gotowy materiał. Nie jest to wszak tak istotne, ale jeśli macie taką wiedzę to podzielcie się nią w komentarzach. Gdy myślimy o irlandzkich twórcach z pewnością nie możemy pominąć grupy The Pogues, która to łączyła wpływy muzyki celtyckiej z surowością punk rocka. Choć sam zespół powstał w Londynie to nie sposób myśleć o nim jak o zespole angielskim. Z Irlandią nieodłącznie kojarzy mi się też Sinéad O’Connor, która także odcisnęła swój muzyczny ślad na mapie świata. Pamiętamy ją nie tylko za sprawą poruszających utworów, ale też i z działań, które szeroko odbijały się w świecie jak choćby podarcie wizerunku Jana Pawła II. W sercach miłośników rocka z pewnością nie brakuje miejsca dla muzyki Thin Lizzy, która to również wywodzi się z Irlandii. Jej nieżyjący lider Phil Lynott ma tam nawet swój pomnik co tylko niezbicie pokazuje nam jaką estymą cieszyła się ta formacja.

Oprócz wielkich nazw i nazwisk Irlandia ma całkiem niezłe muzyczne zaplecze w postaci grup, które pozostają w cieniu swych sławniejszych kolegów. Tak było choćby w przypadku grupy Virgin Prunes, o której to pisałem już na łamach "Czarnych słońc". Przypomnę jedynie, że zespół ten pozostawał w bliskich relacjach z grupą U2 lecz nie udało mu się zrobić tak oszałamiającej kariery, ani tym bardziej zapisać się w masowej pamięci. Z pewnością wpływ na to miała muzyka, która była dużo trudniejsza w odbiorze a czasem wręcz odstraszała swą formą. W zbiorach każdego szanujące się fana muzyki post punk z pewnością nie powinno zabraknąć płyty "...If I Die, I Die" (1982), która to uchodzi za ich najwybitniejsze dzieło. Warto też prześledzić solową ścieżkę jaką podążył Gavin Friday bowiem i ona niesie ze sobą wiele pięknych dźwięków. Zainteresowanych tematem odsyłam do tekstu "Życie Po Virgin Prunes", gdzie przybliżyłem muzyczne ścieżki także i pozostałych muzyków. 

Pretekstem do napisania niniejszego tekstu była jednak nie grupa Virgin Prunes, ale zespół, który miał zadatki na to by konkurować może nie z U2, ale z pewnością z Echo & The Bunnymen. Ten ostatni stanowił zresztą za dość solidną inspirację dla muzyków Into Paradise, o czym możemy się przekonać sięgając po jeden z dwóch albumów jakie udało im się zarejestrować na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Pierwszy album wydali jeszcze w małej, niezależnej wytwórni lecz kolejny pojawił się już pod szyldem Ensign, która to była oddziałem Chrysalis Records. Ktoś widać postanowił dać im szansę upatrując w nich być może następców Echo And The Bunnymen. Na producenta płyty wyznaczono Adriana Borlanda z The Sound, który w tym czasie zaczął udzielać się także na tym polu. Jak na moje ucho wywiązał się z tego zadania nad wyraz dobrze. Album brzmi klarownie, okraszony był pięknymi melodiami i gdy wydawało się, że świat stoi przed nimi otworem mydlana bańka po prostu pękła. Historia nagrywania dla wielkiej wytwórni tak szybko jak się rozpoczęła tak szybko też się zakończyła. Zespół powrócił więc na łono swej poprzedniej wytwórni, ale już nigdy nie zdołał podnieść się po tym bolesnym ciosie. Pozostały nam więc tylko wspomnienia oraz dwa albumy, które pozostawiły w słuchaczach niedosyt. Ta historia mogła mieć swój dalszy ciąg, ale jak to w życiu bywa nie zawsze to co piękne zdobywa masowy poklask. Into Paradise pozostało więc zespołem dla wtajemniczonych, których serca biją w rytm muzyki Echo & The Bunnymen, U2 czy Hothouse Flowers. Warto zanotować sobie tę nazwę i pamiętać o niej wertując albumy na najbliższej giełdzie płytowej. Ocalicie przed zapomnieniem kawał dobrej muzyki, która nie zasłużyła sobie na to by pokrył ją kurz zapomnienia.


Jakub Karczyński


11 lutego 2024

PAPIEROWA REWOLUCJA


Niesiony pięknymi wspomnieniami zamówiłem sobie najnowszą płytę Crime + The City Soultion. Naczekałem się na nią prawie trzy tygodnie bowiem były problemy z jej dostępnością, ale na szczęście udało się ją sprowadzić. Album wydany dość skromnie w formie kartonowego ecopacka. Choć popieram całym sercem ekologię to jednak nic na to nie poradzę, że lubię jak płyta ma plastikowe pudełko lub chociaż wydana jest jako solidny digibook z doklejoną tacką na CD. Niestety trend w tym temacie jest jaki jest więc nie pozostaje mi nic innego jak go zaakceptować. Czasem jednak szczęście się do człowieka uśmiechnie i to co kupił niegdyś w ecopacku/digipacku za jakiś czas można nabyć w standardowym plastikowym pudełku. Korzystam więc z tego typu okazji bo karton choć ekologiczny jest mniej trwały od plastiku, a i podatniejszy na uszkodzenia w transporcie. Wymiana pudełka to niewielki koszt w porównaniu z nabywaniem kolejnego egzemplarza więc z ekonomicznego punktu widzenia bardziej opłaca się inwestować w to co trwalsze. Mocowanie samej płyty jest też dużo lepsze niż w przypadku ecopacków, gdzie płyty umieszczane są w pustej przestrzeni okładki. Kompletnym nieporozumieniem są dla mnie digibooki w których to zamiast plastikowych tacek wklejane są papierowe koperty. Taki zabieg zastosowano choćby przy ostatnich albumach New Model Army. Wyjęcie z nich płyty graniczy z cudem a poza tym każdorazowo uszkadza nam nośnik, pozostawiając na nim przetarcia. Najrozsądniejszym rozwiązaniem jest to zastosowane w digibookach, gdzie doklejono plastikową tackę, dzięki czemu użytkowanie takiego nośnika jest dużo przyjemniejsze. Ekologia ważna rzecz, ale niech to nie odbywa się kosztem użytkownika, który zamiast cieszyć się płytą musi się z nią mocować. Czy tak trudno jest stworzyć coś dzięki czemu wilk będzie syty i owca cała? 

 

Jakub Karczyński

17 stycznia 2024

MOTYLE I ĆMY


Jak już zdążyliście pewnie zauważyć przestałem publikować roczne podsumowania bo po pierwsze coraz mniej interesujących płyt się pojawiało, a po drugie przestało mi to sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Zresztą co to ma za znaczenie jaka płyta jest na miejscu pierwszym, a jaka na dziesiątym. To i tak tylko subiektywny ranking. W tym roku również nie zamierzam publikować podsumowania lecz chętnie podsunę kilka tytułów, które to warte są odnotowania, a nie zawsze znajduję czas by szepnąć słówko o jednym czy drugim artyście. Na początek weterani sceny punk rockowej, którzy dawno już wyszli poza schemat i ograniczenia tejże sceny. Dziś grają muzykę nasączoną mrocznym rock & rollem i trzeba im przyznać, że do twarzy im w tym dźwiękowym garniturze. The Damned "Darkadelic" (2023) to album, który może zawstydzić niejednego artystę. Ten zespół albo zaprzedał duszę diabłu albo starzeje się niczym wino bo jakże wyjaśnić fakt, że nagrywają jedną ze swym najlepszych płyt w karierze. Szkoda tylko, że niewiele osób posłucha, a jeszcze mniej doceni. U mnie mają miejsce na podium i niewyczerpany kredyt zaufania. Album bez skazy. Brać i słuchać. Nie samym rock & rollem człowiek jednak żyje, czasem warto przespacerować się także po innych obszarach muzycznych. Moja niedawna przechadzka zaowocowała nie tylko pięknymi zdjęciami, ale także muzyką, która wdarła mi się głęboko w duszę. Wszystko to za sprawą The Lovecraft Sextet "The Horror Cosmic" (2023). Album ten pojawił się na rynku dosłownie trzy dni przed końcem roku i konkretnie przemodelował mi głowę. Fantastyczny klimat, który zachwyci nie tylko fanów prozy Lovecrafta, ale też wszystkich tych, którzy szukają w muzyce niepowtarzalnej atmosfery. Tej nieokreślonej rzeczy, która sprawia, że przyjemny dreszcz przebiega nam po plecach. Pozycja obowiązkowa. Kolejny artysta może nie ma jakiegoś zawrotnego tempa pracy, ale jak już coś wyda to ręce same składają się do oklasków. Na jego nową płytę przyszło nam czekać "zaledwie" dwadzieścia jeden lat. Peter Gabriel "i/o" (2023) to album, który poznawaliśmy kawałek po kawałku. Począwszy od stycznia, artysta odsłaniał nam w każdym kolejnym miesiącu jeden utwór ze swego najnowszego dzieła. Premierom tym towarzyszyła zawsze pełnia księżyca. Muszę przyznać, że ciekawie to sobie Peter wymyślił. Solowa kariera pomimo sporych przerw między ostatnimi albumami wciąż wychodzi mu lepiej niż działalność z Genesis. Szczerze mówiąc dobrze się stało, że ich drogi się rozeszły bo wczesna twórczość Genesis jest dla mnie ciężko strawna. Petera chyba też uwierał ten gorset bowiem to co zaproponował nam na ścieżce solowej dalece wykracza poza wąskie ramy rocka progresywnego. Na nowym albumie również pokazał nam, że wciąż jest ważnym graczem na muzycznym rynku. Gabriel to stary wyjadacz, ale przecież nie brak i takich, którzy dopiero budują swoje muzyczne kariery. Jednym z nich jest artysta ukrywający się pod szyldem Cut Worms. Odkryłem go za sprawą składanki dołączonej do pisma "Uncut", która wytypowała piętnaście najlepszych utworów minionego roku. Znaleźli się tam Blur, Public Image Limited, ale też i spore grono zupełnie nieznanych mi twórców. Jednym z nich był Amerykanin Max Clarke, którego projekt Cut Worms przywrócił blask muzyce lat siedemdziesiątych. Porusza te same struny emocji co choćby The Carpenters czy Sixto Rodriguez. Zrobił to tak przekonująco, że nie sposób jest się tu do czegoś przyczepić. Muzyka jest uroczo staroświecka, a głos zupełnie nie zdradza faktu, że stworzono ją współcześnie. Choć nie ma w tych dźwiękach nic odkrywczego, to słucha się ich z największą przyjemnością. Żadnych innowacji nie dopatrzymy się też w najnowszej płycie Slowdive "Everything Is Alive" (2023), ale chyba nikt z nas niczego takiego nie oczekiwał. Slowdive kolejny raz czaruje nas muzyką z pogranicza jawy i snu. Stan ten trwa zaledwie nieco ponad pół godziny niemniej w żadnym stopniu nie umniejsza to piękna tej płyty. Czasem lepszy niedosyt niż przesyt. Slowdive powrócili do nas w 2017 roku i dobrze się stało bowiem utwierdzili nas tym, że są zjawiskiem absolutnie wyjątkowym, które w żaden sposób nie zasługuje na to by mówić o nich w czasie przeszłym. Na koniec coś z naszego rodzimego podwórka. Debiutancki album After The Sin "Echoes" (2023) przywrócił mi nieco wiarę w naszą mroczną scenę. Można by powiedzieć, że Polacy nie gęsi i swój rock gotycki mają. Na szczęście nie ten przaśny jaki dominował w latach dziewięćdziesiątych lecz taki który szuka swych muzycznych pobratymców wśród grup postpunkowych i zimnofalowych. Na szczęście w ich muzyce brak jest ewidentnych klisz muzycznych więc nikt nie postawi im zarzutu, że brzmią jak (i tu wstawcie sobie dowolną nazwę zespołu). To co mnie cieszy to fakt, że zespół pochodzi z Poznania, który dotychczas nie generował tego typu dźwięków. Dobrze, że w końcu nastąpiło przełamanie. Płytę "Echoes" wydało Bat-Cave Productions, które to specjalizuje się w tego typu muzyce więc wszystkich zainteresowanych odsyłam pod ten właśnie adres. Na tym zakończę niniejszy wpis choć mam świadomość, że winien jestem wam jeszcze słowo o takich grupach jak choćby Hidden By Ivy, którzy w minionym roku również wydali swój nowy album. Niestety jeszcze nie miałem sposobności by go posłuchać z wyjątkiem jednego fragmentu jaki wczoraj usłyszałem w Radiu 357.  Brzmiał niezwykle interesująco i intrygująco więc pewnie kwestią czasu jest to kiedy wpadnie w moje ręce. Tymczasem wracam odrabiać swoje zaległe lekcje te z bliższej jak i dalszej przeszłości.


Jakub Karczyński

 

PS Właśnie przed momentem udało mi się wygrać najnowszy album Hidden By Ivy w Radiu 357 z czego się ogromnie cieszę. Będzie to doskonały prezent na moje zbliżające się urodziny. Pięknie dziękuję i zapewniam, że trafił on w odpowiednie ręce.

04 stycznia 2024

NA TROPIE LOVECRAFTA


Początek nowego roku to w mojej opinii najgorszy okres, w którym to pogoda jak i zaokienny krajobraz szczególnie nas nie rozpieszcza. Szarobure niebo, z którego to pada jak nie deszcz to śnieg, a słońce śpi zatopione głęboko w chmurach. Czasami jednak ukazuje nam swe oblicze i wtedy dzieje się prawdziwa magia. Nie dość, że człowiekowi wraca chęć do życia to i świat wygląda jakoś tak piękniej nawet pomimo faktu, że w przyrodzie wciąż trwa wegetacja. Udałem się ostatnio wraz z rodziną na spacer podczas, którego fotografowałem przyrodę. W promieniach zachodzącego słońca poraziła mnie ona tak swym pięknem jak i melancholią. Za oprawę muzyczną służyła mi płyta "The Horror Cosmic" (2023) grupy The Lovecraft Sextet. Muzyka póki co w formie wirtualnej, ale fizyczny nośnik już zamówiony bo jakże by inaczej. Taką muzykę warto mieć nie tylko w uszach, ale i na półce. Na razie posiłkuję się ich debiutanckim albumem "In Memoriam" (2022), który również wart jest grzechu. Zespół ten odkryłem przez zupełny przypadek. Jako miłośnik prozy Lovecrafta nie mogłem przejść obojętnie obok grupy o takiej nazwie. Nadgryzłem więc kilka kompozycji i przepadłem w odmętach tej muzyki. Nie za bardzo wiem do jakiej szufladki schować te dźwięki bo mamy tu i elementy jazzu, klasyki jak i ambientu. Na swój użytek ukułem sformułowanie dark jazz i niech ono nakreśli wam tak pokrótce charakter tej muzyki. Jeśli kochacie prozę Lovecrafta to koniecznie musicie sięgnąć po twórczość The Lovecraft Sextet. Jest ona równie mroczna, zimna i tajemnicza jak opowieści samotnika z Providence. Doskonale sprawdzi się tak podczas lektury jak i jesienno-zimowych spacerów. Jeśli więc macie dość wielkomiejskiego hałasu i marzy wam się odrobina wytchnienia to polecam skorzystać z usług tego sextetu. Ich dźwięki w mgnieniu oka przywracają człowiekowi ustawienia fabryczne. Grunt to złapać odpowiedni balans między ciszą, a hałasem. Oni wiedzą jak to zrobić szybko i skutecznie. Polecam.


Jakub Karczyński

30 grudnia 2023

CRIME & THE CITY SOLUTION - 09-12-2023 - POZNAŃ


Na początku grudnia do Poznania zawitała grupa Crime & The City Solution. Był to jeden z dwóch występów w naszym kraju więc tym bardziej warto było się wybrać. Od razu zaznaczę, że twórczość tej grupy znam dość pobieżnie. Przed laty trafiła mi się płyta "The Bride Ship"(1989), ale jakoś nie zaskarbiła ona mojego serca i powędrowała w świat. Jednakże gdy pojawiła się informacja o rzeczonym koncercie to stwierdziłem, że może to być jedyna okazja by przekonać się o walorach tej muzyki w przestrzeni klubowej. Zakupiłem więc bilet i wyczekiwałem koncertu. Klub "2 Progi" mieści w dawnym hotelu "Polonez" więc stając w jego progach poczułem się nieco jakby czas cofnął się o cztery dekady. Na szczęście wnętrze samego klubu sprawia już dużo lepsze wrażenie. Duża sala mogła pomieścić gdzieś tak na oko koło 1000 do 1500 osób. W głębi mieściły się boksy z kanapami, a pod ścianą znajdował się bar, gdzie spragnieni mogli ugasić pragnienie. Tego dnia sala świeciła niemal pustkami bowiem nazwa Crime & The City Solution przyciągnęła do klubu zaledwie czterdzieści osób. Był to więc występ dla jednostek wtajemniczonych w muzyczne arkana. Zespół przybył do Poznania by promować swój najnowszy album zatytułowany "The Killer" (2023), z którego to zaprezentował cztery fragmenty. Jeśli mnie pamięć nie myli to pojawiły się takie nagrania jak River Of God, Brave Hearted Woman, Peace Is My Time oraz kompozycja tytułowa. Zespół pomimo marnej frekwencji nie tracił pogody ducha jak i dobrej, scenicznej energii dając nam okazję by zanurzyć się w ich muzycznym świecie. Nie jest to może najradośniejsza kraina, ale piękno sztuki ponoć najlepiej wykuwa się z cierpienia i mroku ludzkiej duszy. Cieszę się, że dotarłem tego wieczora na ich występ choćby po to by posłuchać utworu All Must Be Love, który to szczególnie sobie upodobałem. Kompozycja ta rozpoczyna każdy koncert i była jedną z trzech, które to reprezentowały album "Shine" (1988). Pozostałe dwie to Home Is Far From Here oraz  On Every Train (Grain Will Bear Grain). Analiza wcześniejszych jak i późniejszych setlist pokazuje wyraźnie, że są one do siebie niemal bliźniaczo podobne więc nie ma zbytniego sensu jeździć za zespołem od miasta do miasta. Wszędzie otrzymamy tę samą strawę muzyczną. Koncert nie był może zbyt długi, ale sądzę, że nikt nie opuszczał klubu z poczuciem rozczarowania. Owszem, można było pokręcić nosem na brak tego czy innego utworu, ale weźmy pod uwagę fakt, że jest to trasa promująca płytę "The Killer". Po dziesięciu latach posuchy myślę, że każdy fan z przyjemnością nastawił się na odbiór nowych dźwięków. Poza tym był to doskonały moment by zapoznać się z nowych składem zespołu, który jak na moje ucho wywiązuje się ze swych obowiązków niezwykle solidnie. Gwoli formalności dodam tylko, że ze starego składu pozostali Bronwyn Adams, która to czarowała nas tego wieczora grą na skrzypcach oraz Simon Bonney, nawigujący tą łajbą od 1977 roku. Cieszmy się że wciąż mają w sobie chęci i energię by tworzyć i koncertować. Korzystajmy więc z możliwości zobaczenia ich na żywo bo kto wie kiedy nadaży się kolejna taka okazja.


Jakub Karczyński

 

17 grudnia 2023

BEZ ŁASKI


Napisałem niedawno e-maila do jednego z warszawskich sklepów płytowych. Zauważyłem bowiem, że mają oni w swym katalogu płytę grupy Wipers, na której to szczególnie mi zależało. Szkopuł w tym, że oferowali jej zakup poprzez serwis Discogs, który za przesyłkę życzył sobie 40 zł. Pomyślałem, że to lekka przesada więc zapytałem czy istnieje możliwość jej zakupu poprzez jakiś rodzimy portal aukcyjny, ale do dziś dnia nie doczekałem się odpowiedzi. Widać mieli ważniejsze sprawy na głowie niż sprzedawanie płyt i obsługę klienta. Po kilku dniach bezowocnego oczekiwania postawiłem już na nich krzyżyk i zakupiłem interesujące mnie wydawnictwo od jednego z naszych zachodnich sąsiadów. Nie dość, że koszt przesyłki dużo niższy to i cena samej płyty atrakcyjniejsza. Nie było więc się nad czym dłużej zastanawiać. Kilka kliknięć, parę dni oczekiwania i oto mam już w swoich rękach rzeczony album. Co uważniejsi czytelnicy zwrócili zapewne uwagę, że widnieje on w moim blogowym logo choć ukrywa się pod nieco inną okładką. Niniejsza edycja kompaktowa otrzymała inną grafikę względem oryginału. Trudno dziś już dociec czym było to podyktowane. Ogólnie nie pochwalam takich działań. Wolę gdy albumy wznawiane są w swej pierwotnej szacie graficznej bowiem przez takie działania oddajemy nie tylko szacunek samemu twórcy, ale i uznajemy okładkę jako integralną część dzieła. Czasem jednak na drodze stają kwestie praw autorskich lub też decyzja wytwórni, a niekiedy i samego artysty. Odbiorca nie ma w tym wypadku nic do gadania i musi zaakceptować taki stan rzeczy. W przypadku debiutu Wipers zmiana ta jest znacząca, ale nowy projekt nie jest znów też taki zły. Widziałem już w swym życiu wiele gorszych reedycji, których efekt finalny pozostawiał wiele do życzenia. Tak czy siak cieszę się, że w końcu udało zdobyć mi się tą płytę bo grupa Wipers warta jest tego by mieć ją w swojej kolekcji.


Jakub Karczyński