27 grudnia 2019

ŻYCIE PO VIRGIN PRUNES

Inspiracje muzyczne czerpać można z wielu źródeł. Najczęściej znajduję je pośród pożółkłych stron starych periodyków muzycznych czy też pośród fal eteru i to właśnie radio nadało tym razem pierwszy sygnał do ataku. W jednej ze swych audycji Piotr Stelmach przypomniał fragmenty albumu "Shag Tobacco" (1995), pod którym podpisał się lider Virgin Prunes, Gavin Friday. Wstyd się przyznać, ale do tej pory miałem na swej półce tylko jeden album Gavina, nie licząc oczywiście płyt nagranych z Virgin Prunes. Pamiętam, że redaktor Stelmach mówił, że to album niezwykły. Gdy nastawił muzykę, zrozumiałem, że trzeba wziąć go jak najszybciej na celownik. Płytę się znaczy, nie redaktora.  Udało mi się w końcu ją zdobyć i to za naprawdę rozsądne pieniądze. Płyną teraz te dźwięki w domową przestrzeń, upajając mnie swą atmosferą. Momentami kojarzy mi się to z twórczością Marca Almonda, jego teatralnością i zamiłowaniem do wszelkiej maści brzmień przywodzących na myśl drugą i trzecią dekadę XX wieku. Może nie jest to jeszcze tak wyraźne jak u Almonda, ale podskórnie słychać, że panowie jadą w tym samym pociągu, choć jeszcze w różnych przedziałach.

Idąc tym tropem wygrzebałem artykuł o grupie Virgin Prunes i prześledziłem to co poszczególni muzycy robili po rozpadzie grupy. Jako że artykuł pomijał wielu członków, postanowiłem załatać te dziury i dopisać kolejne rozdziały tej historii. Wszak od 2004 roku minęło sporo czasu, a i kilka nowych płyt przybyło w dyskografiach dawnych członków Virgin Prunes.

Gavin Friday (Fionán Martin Hanvey) choć nie wydaje zbyt często swych płyt to i tak bije na głowę większość kolegów z Virgin Prunes. Jedynie Dawid Watson Jr. aka Dave-id Busaras stara się dotrzymać mu kroku. Gavina na swym solowym szlaku wspierał Man Seezer (Maurice Roycroft), z którym to nagrał pierwszy album jak i współpracował przy tworzeniu muzyki filmowej czego efektem była ścieżka dźwiękowa do obrazu "The Boxer" (1998). Gavin maczał też palce w tworzeniu wielu innych sountracków by wymienić tylko "Mission: Impossible" (1996), "Moulin Rouge!" (2001) czy "Śniadanie na Plutonie" (2005). Solowa dyskografia Gavina obejmuje zaledwie cztery albumy: "Each Man Kills The Thing He Loves" (1989), "Adam 'n' Eve" (1992), "Shag Tobacco" (1995) oraz "Catholic" (2011). Wszystkie warte są uwagi i z pewnością warto włączyć je do swej kolekcji. Wśród dyskografii Gavina celowo pominąłem album "Peter And The Wolf" (2002), którego ilustracyjno - narracyjny charakter lokuje go bardziej w obszarach zarezerwowanych dla słuchowisk niż tradycyjnej muzyki pop. Niemniej to też jego dzieło.


Także David Watson Jr. wkroczył na szlak solowej twórczości, a uczynił to jako Dave-id Busaras w roku 1995, za sprawą albumu "Smegma 'Structions Don't Rhyme". Miłośnicy Virgin Prunes z pewnością odnajdą tu echa jego macierzystej formacji niemniej album ten nie ma tyle uroku co płyty Gavina. Sporo tu chaosu, z którego niewiele wynika i tylko gdzieniegdzie album wkracza na bardziej konwencjonalne tory. I to właśnie w tych fragmentach jest on najbardziej interesujący. Z kolei pierwszy album stworzony wespół z Toshi Hiaraoka wypełnia zimna elektronika, kojarząca się z dokonaniami Suicide. Do tej pory szlaki tych artystów przecięły się dwukrotnie. Pierwszy raz w 2000 roku za sprawą płyty "Bushy Luxury" oraz siedemnaście lat później na albumie "A Mind Is Blown Away (Chapter I To The End)" (2017). Rok później los postawił na jego drodze włoskiego muzyka Giancarlo Ferrarri, a wynikiem tego był krążek "I Am, You Are" (2018). Jeśli ktoś przebrnął przez twórczość Watsona Jr./Busarasa to wie, że wokalistą jest on marnym. Sytuację więc zdaje się tu  ratować muzyka, która musi stawać wręcz na rzęsach by odwrócić uwagę od melodeklamacyjnych stęków i jęków Busarasa. Można by rzec, że śpiew dorównuje tu jego urodzie.

Z pewnością bardziej interesująco prezentują się poczynania wczesnego perkusisty Virgin Prunes jakim był Daniel Bintii. Stworzył on  w latach osiemdziesiątych kilka EP-ek, które to zebrane zostały na albumie "Herstory" (1987). Muzyka wydana pod szyldem Princess Tinymeat penetrowała gotyckie przestrzenie dobrze znane miłośnikom klimatów bat-cave, ale też nie stroniła ona od tanecznego rytmu. Chętnie uchyliłbym jej drzwi do mojego królestwa, pech w tym, że materiał ten ukazał się wyłącznie na winylu. Trzeba będzie więc odkurzyć gramofon i postarać się zdobyć ten album. Ciekawi mnie też jego jedyne solowe wydawnictwo, które to podpisał z imienia i nazwiska. "Skipper" (1995) bo taki tytuł miał ten krążek, zabierał słuchacza w świat muzyki instrumentalnej. Tak barwnej, że słuchając jej ma się wrażenie, że stanowi za ilustrację do jakiegoś filmu lub animacji. Wrażenie takie potęgują zwłaszcza odgłosy natury jak i wykorzystanie dźwięków otoczenia. Flet nadaje tej muzyce zwiewności jak i kieruje me myśli ku twórczości rodzimej grupy Osjan. Muzyka Daniela może nie jest aż tak wysoce eksperymentalna, ale z pewnością warta jest tego by poświęcić jej uwagę. 

Dik Evans, a właściwie Richard G. Evans, to starszy brat Davida Evansa znanego bardziej jako The Edge z grupy U2. Dik we wczesnym okresie również współtworzył ten zespół lecz w wyniku redukcji składu zmuszony był opuścić ich szeregi. W latach 1977 do 1984 był gitarzystą i założycielem Virgin Prunes, a po ich rozpadzie udzielał się w zespole The Kid Sisters, później przemianowanym na The Screech Owls. Grupa nie pozostawiła po sobie jednak żadnego dużego materiału. Jedyny ślad jej działalności to dwa single oraz EP-ka "Desert Songs & Dirty Pictures" (1996) i to właśnie na jej podstawie można snuć wyobrażenia o tym jak mógłby wyglądać ich debiutancki album. Dźwięki zawarte na owej EP-ce przynoszą nam muzykę zatopioną w akustycznych brzmieniach gitary, ubarwianych od czasu do czasu partią skrzypiec. Nie jest to nic specjalnie odkrywczego więc nie robiłbym sobie zbyt wielkich nadziei niemniej z kronikarskiego obowiązku warto odnotować jej istnienie.   

Gugi. Pod tym pseudonimem ukrywa się Derek Rowan, który to jest bratem Trevora Rowana (Strongman). Żaden z braci po rozpadzie Virgin Prunes nie zdecydował się na karierę solową. Strongman wraz Davidem Kelly alias Mary D'Nellon i Davidem Watsonem Jr. kontynuowali działalność swej macierzystej grupy pod skróconym szyldem - The Pruness. Nie odnieśli oni jednak spodziewanego sukcesu i po nagraniu trzech albumów "Lite Fantastic" (1988), "Nada" (1989) oraz "Blossoms And Blood" (1991) zawiesili działalność. Nie była to jedyna kolaboracja dawnych kolegów z Virgin Prunes. Także Gavin Friday skrzyknął swoją bandę w skład, której weszli Gugi i David Watson Jr. i wystąpili na składance "Rouge's Gallery" (2006) jako Three Pruned Men. Album zawierał piosenki inspirowane morzem, a więc szanty jak i pirackie ballady.

Z kolei pierwszy perkusista Anthony Murphy znany jako Pod nie może pochwalić się w swym portfolio żadnym albumem poza tymi, które stworzył wraz z Virgin Prunes. Niemniej może poszczycić się tym, że był technicznym grupy U2, w czasach gdy ta nagrywała swoje dwa pierwsze albumy. Może nie jest to wielkie osiągnięcie, ale lepsze to niż nic.

W tym miejscu przychodzi postawić nam kropkę choć wierzę, że to jeszcze nie koniec tej historii. Wypatrujmy więc na horyzoncie kolejnych albumów niegdysiejszych członków Virgin Prunes. Oby tylko sprostały  naszym oczekiwaniom.

Jakub Karczyński 

11 grudnia 2019

ODRABIANIE ZALEGŁYCH LEKCJI

Każdy z nas nosi w sobie pewne zaległości względem pewnych rzeczy, tak jak choćby nasz Minister Kultury względem dzieł naszej noblistki, Olgi Tokarczuk. Wiszą one nad nami niczym miecz nad Damoklesem. Gdy ich ciężar jest już zbyt duży, wtedy decydujemy się, aby je zniwelować. Tomasz Beksiński mawiał w takich przypadkach, że przyszedł czas by odrobić zaległe lekcje. Jasną sprawą jest, że nie wszystkie zaległości jesteśmy w stanie nadrobić, ale nie znaczy to, że nie mamy próbować. I ja w swoim życiu dorobiłem się kilku takich lekcji, które aż proszą się o to by do nich przysiąść. W dziedzinie literatury i filmu nadrabiam więc zaległości w klasyce, a w muzyce docieram w końcu do dzieł, od których trzymałem się na dystans. Powody bywały różne, czasem wręcz błahe, ale jak widać wystarczyły by przez lata skutecznie unikać pewnych wykonawców czy zespołów. 

Z pewnością jedną z takich niezrozumiałych już dziś dla mnie zaległości było pominięcie twórczości grupy The Smiths. Długo dojrzewałem do tego by się za to zabrać. Impulsem okazała się audycja radiowa, w której to nadano fragmenty albumu "The Queen Is Dead" (1986). Było to na tyle interesujące, że w niedługim czasie zaopatrzyłem się w ten album, ale musiało jeszcze upłynąć dużo wody w Warcie, nim znalazł on drogę do mojego odtwarzacza. Gdy już tam wylądował to zachwyciłem się nim na tyle, że nawet w pracy miałem ochotę go słuchać. Wałkowałem go niczym ciasto na pizzę, odkrywałem wszystkie jego smakowite dodatki by w końcu odstawić go z dumą na półkę i zakończyć na pewien czas przygodę z The Smiths. Dopiero niedawno otrzymałem kolejny impuls by sięgnąć po inne ich wydawnictwa. Zabrałem się za debiut, który w kilku fragmentach stawiał mi zaciekły opór, ale i tak byłem pod wielkim wrażeniem takich nagrań jak choćby Reel Around The Fountain, You've Got Everything Now, Miserable Lie czy This Charming Man. Nawet moja dwuletnia córka wkręciła się w ten album tak bardzo, że kazała mi nastawiać sobie tę płytę do tańca. Aż sam jestem ciekaw co wyniknie po latach z tego mariażu rocka z muzyką dziecięcą. Oczywiście "muzyka taty" słuchana jest okazjonalnie i to na wyłączną prośbę córki. Nie ma sensu nic dziecku narzucać bo i tak sama w przyszłości zdecyduje co jej w duszy gra. Każdy w końcu sam musi odrobić swoje zaległe lekcje. Idąc za ciosem, wyciągam właśnie z półki kolejny album The Smiths zatytułowany "Meat Is Murder" (1985), a dodatkowo jako pokutę za swoje grzechy nałożyłem na siebie obowiązek przeczytania biografii The Smiths, "Piosenki o twoim życiu" Macieja Koprowicza. Mam nadzieję, że Morrissey wybaczy mi moją ignorancję względem jego twórczości i udzieli szybkiego rozgrzeszenia.

Jakub Karczyński