02 grudnia 2016

BRATOBÓJCZY POJEDYNEK

Jako człowiek, który nie odwykł jeszcze od długopisu, prowadzę swoje muzyczne zapiski, w których to ujmuję ważne dla mnie informacje. Kiedyś zapisywałem sobie daty płytowych premier, dziś już tego nie robię. Wolę odnotowywać sobie kolejne płytowe nabytki lub tworzyć listę moich prywatnych białych kruków i odkreślać każdorazową zdobycz. W ostatnim czasie owa lista uszczupliła się o dwie pozycję - Lloyd Cole And The Commotions "Easy Pieces" (1985) oraz o świeżo co zdobytą Gene Loves Jezebele "Discovery" (1986). Pozostaje mi już tylko pozyskać album "Immigrant" (1985), aby domknąć dyskografię tej grupy, o której mówiło się złośliwie, że w późniejszych latach częściej od mikrofonu, trzymali w rękach suszarki do włosów. Warto zaznaczyć, że na skutek konfliktu między braćmi Aston, doszło do rozłamu i porzucenia przez Michaela Astona reszty grupy. Co prawda w późniejszych latach były podejmowane próby zjednoczenia się, ale bez większych efektów. W konsekwencji tego, fani byli świadkami nieco schizofrenicznej sytuacji, w której to każdy z braci nagrywał pod szyldem Gene Loves Jezebele. Stąd też dyskografia grupy biegnie dwutorowo. Mnie bardziej interesują dokonania Jaya Astona, niż Michaela, choć może niesłusznie faworyzuję tego pierwszego, albowiem nie słyszałem żadnej płyty Gene Loves Jezebel pod dowództwem tego drugiego. Zresztą chyba nie tak łatwo dorwać te albumy. Przynajmniej w Polsce. Być może kiedyś dane będzie mi zebrać także płyty tej drugiej inkarnacji Gene Loves Jezebele i wtedy będą mógł ocenić, który z nich wyszedł zwycięsko z tego bratobójczego pojedynku. Póki co posłucham sobie płyty "Discovery", kiedy to oboje stanowili jeszcze tryby jednej, sprawnie działającej maszyny. Trudno dokładnie mi powiedzieć kiedy na horyzoncie zaczęły formować się czarne chmury, z których po kilku latach lunął na braci toksyczny deszcz. Mówi się, że człowiek człowiekowi wilkiem, ale żeby tak brat przeciwko bratu? W głowie się nie mieści. Sądziłem, że takie historie zarezerwowane są tylko i wyłącznie dla braci Gallagherów (Oasis). Jak widać, palma pierwszeństwa przypadła jednak braciom Aston, którzy wyprzedzili ich co najmniej o dekadę.

Jakub Karczyński

2 komentarze:

  1. Oto dlaczego uwielbiam takich ludzi jak Ty i takie blogi jak Twój.
    Widać tu autentyczną pasję. Ta chęć zdobycia ukochanych płyt, często kosztem różnych wyrzeczeń i godzin spędzonych w necie na ich szukaniu.
    Co do samego zespołu przyznam szczerze, że znam go bardzo słabo, ale postaram się z nim zapoznać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za niezwykle miłe słowa. Założyłem tego bloga jako pasjonat, który chce się dzielić z innymi swoimi wrażeniami i przemyśleniami dotyczącymi muzyki. Zbieranie płyt, to jak praca na pełen etat, który jednak tym się różni od normalnej pracy, że nie trwa 8, a 24 godziny na dobę. Wyszukiwanie i zdobywanie upragnionych płyt to coś tak cudownego, że zrozumieć to może jedynie ktoś, kto też wpadł w sidła tego hobby. Dlatego powtarzam, że świat bez płyt byłby wyjątkowo smutnym miejscem. Dziwię się tym, którym do szczęścia wystarczy wirtualny plik. Muzyka to nie tylko dźwięk, to także jej wymiar fizyczny. Zatem zbierajmy płyty i dzielmy się nimi, bo to takie piękne hobby.

    OdpowiedzUsuń