30 sierpnia 2022

LONGPLAY

Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem hej. Kiedy byłem małym chłopcem, to świat był zupełnie inny. Muzyki słuchało się z kaset magnetofonowych, a adapter do płyt winylowych służył mi do zgłębiania świata bajek. Z czasem kasety poszły w odstawkę, a ich miejsce zajęły CD, które nie miały w naszym kraju łatwego życia bowiem chwila ich świetności to zaledwie kilka lat. Gdy do gry weszły komputery wyposażone w programy do kopiowania CD, bazary zaroiły się od podróbek. Z chwilą upowszechnienia Internetu, każdy użytkownik mógł sobie nielegalnie ściągać i wypalać w domowych warunkach nie tylko całe albumy, ale i tworzyć składanki według własnego pomysłu. Rynek CD nie miał czasu by nabrać rozpędu, wytworzyć w społeczeństwie szerokiej kultury słuchania muzyki z tego właśnie nośnika bo już musiał się bronić przed naporem piractwa. Była to niejako powtórka z historii ponieważ zanim wprowadzono prawo autoskie, kasety również były masowo kopiowane i sprzedawane na lewo. Oryginalna kaseta jednak miała tę przewagę nad CD, że była dużo tańsza więc różnica w cenie nie była aż tak drastyczna dla nabywcy jak w przypadku kompaktów choć chętnych na lewe taśmy nie brakowało. Rodziło to więc pokusę szybkiego zarobku małym kosztem. Rynek płyt CD nie miał więc czasu by okrzepnąć, ale co ciekawe pomimo naporu piractwa, wejścia na rynek platform streamingowych wciąż trwa. Nie podzielił losu kaset, które dość szybko odeszły do lamusa tak jak i sprzęt służący do ich odtwarzania.

Czemu o tym piszę? Powodem tego jest miejsce, które niedawno miałem okazję odwiedzić. Korzystając z faktu, że dzieci spędzały czas na wakacjach u dziadków, wybrałem się by odwiedzić sklep "Longplay", który to mieści się w Poznaniu przy ulicy Polnej 22. Funkcjonuje on jak się dowiedziałem od blisko trzech lat, serwując swoim klientom kawę, herbatę, wino, piwo rzemieślicze, a nade wszystko płyty winylowe, CD jak i kasety. Cieszy mnie fakt powstawania tego typu miejsc, choć mam wrażenie, że miłośnicy fizycznych nośników poświęcają zbyt mało czasu by w nich bywać i przede wszystkim wspierać finansowo taką działalność. Gdyby było inaczej, takich miejsc mielibyśmy mnóstwo, a tak pozostają takimi pierwiosnkami na mapie naszych miast. Czyż nie fajnie jest przyjść do takiego sklepu i zrelaksować się przy dźwiękach płynących z gramofonu? Jeżeli wolicie jednak posiedzieć w domu to już wasz wybór, ale nie miejmy wtedy pretensji, że tego typu miejsca upadają. Jeśli więc masz w swoim mieście taki sklep, to daj mu sygnał, że jest on dla ciebie ważny. W jaki sposób? Najlepiej finansowy bo przecież bez tego żadna działalność nie może trwać. I na koniec jedna ważna rzecz. Nie targujcie się w tego typu sklepach bo to nie sieciówki z marżami rzędu 20%. Tu każda złotówka jest na wagę złota więc miejcie tego świadomość.


Odwiedzając Longplay nie wyszedłem więc z pustymi rękami, zabierając ze sobą dwa kompakty. Pierwszym był album "White Light/White Heat" (1968) grupy The Velvet Underground, drugim płyta "Gotham!" zespołu Radio 4 (2002). Połączyłem więc tradycję z nowoczesnością choć przecież od wydania płyty "Gotham!" minęło już przecież dwadzieścia lat. Jednak dla mnie ta muzyka wciąż brzmi świeżo i przede wszystkim młodzieńczo. Poza tym jej wydanie przypadło na czas new rock revolution, gdy muzyka rockowa znów stała się modna. Były to czasy grup pokroju Franz Ferdinand, The White Stripes, Razorlight, The Rapture, Black Rebel Motorcycle Club czy choćby Interpol. Piękne czasy, gdy znów można było uwierzyć w siłę tej muzyki. Ta energia i moc wciąż tam jest, zawarta na płytach, które dziś możecie odnaleźć w miejscach takich jak choćby "Longplay". Nie dajcie im obumierać w kurzu, zabierzcie je ze sobą do domu i cieszcie się tą muzyką.


Jakub Karczyński

20 sierpnia 2022

GANG OF FOUR - ENTERTAINMENT! (1979)


Są takie zespoły, które choć stworzyły znaczące albumy będące źródłem inspiracji dla następnych pokoleń, gdy stawiają swoją stopę na naszym krajowym gruncie, są niemal zupełnie anonimowe. Tak jakby dopiero co weszli na szlak swej kariery, a płyty, które uczyniły ich sławnymi nigdy nie zostały nagrane. Zdaję sobie rzecz jasna sprawę, że to co popularne lub znane na Wyspach Brytyjskich niekoniecznie musiało zakorzenić się na naszym gruncie. Wszak gust gustowi nierówny. 

Płyta "Entertainment!" (1979) może nie jest w naszym kraju tak zupełnie anonimowa, ale z pewnością nie cieszy się takim uznaniem na jakie zasługuje. Warto więc przypomnieć sobie jej zawartość jak i zastanowić się na jak wielu polach to ziarno wydało plon, począwszy od Fugazi poprzez Jane's Addiction, R.E.M., by na The Futureheads chwilowo poprzestać. Myślę, że tych nazw możnaby tu jeszcze sporo dopisać, ale niech każdy sam spróbuje wytropić te wpływy. 

Jeśli napiszę, że połowa tego albumu rozkłada mnie na łopatki, a druga sprawia, że niecierpliwie spoglądam na zegarek to będzie to chyba najlepsze podsumowanie jego zawartości. Pierwsze siedem nagrań to jak postrzał w brzuch z Magnum 44. Po czymś takim nie tylko trudno utrzymać się na nogach, ale próżno też szukać perspektyw na dalsze życie. Niestety po utworze I Found That Essence Rare następuje gwałtowne hamowanie, po czym wrzucamy poszczególne biegi, ale już niestety nie udaje nam się rozpędzić tego auta do prędkości, którą jeszcze przed chwilą mieliśmy na liczniku. Owszem, jest tu też kilka niezłych nagrań, ale dość szybko zbledną w Waszych uszach, gdy przypomnicie sobie wszystko to co już usłyszeliście. Nie zmienia to jednak faktu, że album "Entertainment!" to niezwykle ważna płyta, która jak już wspominałem, zainspirowała niezliczoną ilość grup. Co ciekawe, niekiedy wykroiły one dla siebie dużo większy kawałek tortu niż ten, który przypadł grupie Gang Of Four. Niestety tak to już niekiedy bywa, że sukces artystyczny, nie zawsze idzie w parze z sukcesem komercyjnym. Coś na ten temat mogliby powiedzieć członkowie Killing Joke, których muzyczne patenty również słychać na wielu płytach. Najgłośniejszym zapożyczeniem było nagranie Come As You Are z albumu "Nevermind" (1991) Nirvany, które to otarło się o salę sądową, ale po samobójczej śmierci Kurta Cobaina, Killing Joke odpuścili temat. W przypadku Gang Of Four, zapożyczenia te nie były, aż tak bezczelne, ale bez problemu można było je wyłowić. To co zwraca szczególną uwagę, to praca sekcji rytmicznej oraz charakterystyczny sposób gry gitarzysty Andy'ego Gilla. Brzmienie Gang Of Four jest na tyle charakterystyczne, że nie sposób pomylić ich z nikim innym. To jak znak firmowy, który wyróżnia cię spośród tłumów i sprawia, że masz swój styl. To coś, o czym marzy wielu, ale nie każdemu jest dane to osiągnąć.
 
Gang Of Four to kolejny zasłużony zespół, którego muzyczny wkład był dużo większy, niż plon, który przyszło im zebrać. Nie dane im było ogrzać się w promieniach sukcesu choć bez wątpienia na to zasługiwali. Z tej też przyczyny warto przypominać takie albumy jak "Entertainment!" by nie tylko nie ulotniły się z naszej pamięci, ale by infekowały swoją zawartością kolejne pokolenia.
 
Jakub Karczyński
  

10 sierpnia 2022

MIEJSKA PARTYZANTKA


Pod koniec kwietnia miałem przyjemność być na dość nietypowym koncercie grupy Visions In Clouds w "Nowym Amore" na poznańskich Jeżycach. To była prawdziwa organizacyjna partyzantka bowiem do chwili rozpoczęcia koncertu nikt nie był w stanie powiedzieć ile kosztować będą bilety. Było to później dogadywane na szybko z zespołami, ale odbywało się to w tak sympatycznej i przyjaznej atmosferze, że do głowy by nam nie przyszło by mieć o to do kogoś pretensję. Właściciel tego miejsca okazał się być niezłym freakiem, dzięki czemu czas do koncertów ani trochę nam się nie dłużył. Pogadaliśmy sobie o muzyce, o lokalnych piwach jak i obejrzeliśmy od kulis przygotowania do koncertu. Zanim jednak na scenie zainstalowało się Visions In Clouds, mieliśmy przyjemność obejrzeć występ lokalnego przedstawiciela sceny post rock. Aura7 zaprezentowała nam bardzo interesujący zestaw utworów, które to dobrze rozgrzały publiczność przed występem Szwajcarów. Granie post rocka to spore wyzwanie bowiem muzyka instrumentalna musi być na tyle interesująca by widz nie popadł w znudzenie. Na szczęście poznaniacy nie mieli z tym większego problemu, a publiczność żywo oklaskiwała ich występ. Jeśli już przy publiczności jesteśmy to trzeba zaznaczyć, że zebrało się tam około dwudziestu osób więc wydarzenie to miało naprawdę kameralny charakter. Dzięki temu nie było problemu by porozmawiać z muzykami, zrobić sobie pamiątkową fotografię czy wziąć autografy. Niestety zespół chyba jeszcze nie dorobił się własnej płyty stąd też chcąc zapoznać się z ich muzyką musimy poszukać jej w sieci. 

Gdy na scenę wkroczyli Visions In Clouds zrobiło się nieco bardziej tanecznie. Rozpoczęli od genialnego utworu ze swej ostatniej płyty - Two In A Row - który to doskonale nastroił mnie na resztę wieczoru. Żałuję tylko, że jest on tak króki bo z chęcią zanurzyłbym się w nim na nieco dłuższą chwilę. Niestety trudno jest mi przedstawić szczegółową setlistę bo po pierwsze, nie znam aż tak dobrze ich dyskografii, a po drugie wolałem skupić się na przyjemności płynącej ze słuchania muzyki na żywo. Pamiętam jednak, że zagrali utwór Thieves, który to wytypowano na singla by promować ich najnowsze wydawnictwo, sięgnęli po kapitalne No Way Out z "What If There is No Way Out" (2018) oraz Runaway. Największe wrażenie jednak zrobiły na mnie utwory, w których pojawiałą się trąbka. Po prostu cudo. Zespół na scenie tworzył śpiewający gitarzysta z perkusistą, a tylko w kilku utworach dołączał do nich wspomniany trębacz. Nad wszystkim czuwał jeszcze jeden członek zespołu odpowiedzialny za programowanie muzyki i aspekty techniczne. Całość wypadła niezwykle ciekawie choć muzyka w części wspomagana była przez laptopa. Ciekawi mnie jakby to było gdyby całość rozpisano na żywe instrumenty. Z pewnością dźwięki zyskałyby mocy, a i zespół byłby bardziej kompletny. Może z czasem nabierze to właśnie takiej formy, ale póki co, polecam Waszej uwadze twórczość tej grupy. Mają chłopaki zadatki na to by stać się naprawdę ważnym graczem na tej scenie. Trzymam zatem za nich kciuki i wypatruję kolejnych płyt stworzonych pod szyldem Visions In Clouds.


Jakub Karczyński