tag:blogger.com,1999:blog-63288344623402612412024-03-28T03:26:11.522-07:00CZARNE SŁOŃCAJakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.comBlogger562125tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-3740205343844721652024-03-28T03:25:00.000-07:002024-03-28T03:25:36.581-07:00PÓŁ PERFEKCYJNEJ PŁYTY<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVHffE9kQOQtLc0htOreuZ3T_pZJZghbliA9FhGG-z-vetRd2jzoXX30wPXeaww81i7TqMZBfY7bzfmIhMmIBneHIdm-oKcWHGFmc75ISCXnbqY0y8dijShF40YEp3eL9ewMw1lIKjMwqlKWr97RmNhQi23YJkFnIz1eENvQdiHW37XheQK6HgYWDhl14/s3000/IMG20240328104336.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiVHffE9kQOQtLc0htOreuZ3T_pZJZghbliA9FhGG-z-vetRd2jzoXX30wPXeaww81i7TqMZBfY7bzfmIhMmIBneHIdm-oKcWHGFmc75ISCXnbqY0y8dijShF40YEp3eL9ewMw1lIKjMwqlKWr97RmNhQi23YJkFnIz1eENvQdiHW37XheQK6HgYWDhl14/w640-h640/IMG20240328104336.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">We wtorek w programie Trzecim Polskiego Radia gościem audycji "Pół perfekcyjnej płyty", był Artur Rojek. Opowiadał o albumie, który według niego zasługuje na to miano. Gdybym nie czytał książki "ARTUR ROJEK Inaczej" będącej rozmową Aleksandry Klich z Arturem to pewnie byłbym zaskoczony wyborem jakiego dokonał. Wszyscy kojarzymy go bowiem jako miłośnika brytyjskiej muzyki gitarowej spod znaku Ride, The Stone Roses i tym podobnych grup. Logicznym wydawałoby się, aby w audycji pojawił się album reprezentujący ten nurt. Stało się jednak inaczej bowiem do audycji została wytypowana płyta "Medusa" (1986) grupy Clan Of Xymox co bardzo mnie cieszy i sprawia, że Artur jest mi przez to jeszcze bliższy. Sam bardzo lubię ten album i uważam, że to prawdziwa perła w ich dyskografii. Takie płyty nagrywa się tylko raz w życiu. A co o "Medusie" mówił Artur? Zapis tej rozmowy poniżej.<br /></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Kiedy ta płyta wychodziła, to był 86' rok. Poznałeś ją wtedy kiedy ona faktycznie trafiała do przemysłu muzycznego czy później? Jakie były okoliczności kiedy pierwsze raz usłyszałeś ten album?</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>A.R. Ja nie pamiętam czy ja usłyszałem tą płytę w tym roku, w którym ona wyszła czyli w 86', natomiast pamiętam dlaczego akurat po nią sięgnąłem. To był tak czas kiedy w tym takim wczesno nastoletnim okresie byłem takim ekstremalnym fanem zespołu Pink Floyd i wykorzystałem kiedyś okazję i napisałem do takiej rubryki do pisma "Na przełaj". Tam była taka rubryka, która skupiała fanów różnych rzeczy i miałeś okazję pisząc i zamieszczając swoje ogłoszenie złapać kontakt z ludźmi, którzy interesowali się tym samym co ty. W związku z czym to moje ogłoszenie, że szukam kontaktu z fanami tego zespołu spowodowało, że napisało do mnie bardzo dużo ludzi i większość tych ludzi była dużo, dużo starsza ode mnie. Ja miałem wtedy z dwanaście albo trzynaście lat. Nie spodziewałem się tej ilości listów, które dostałem. Byłem mega onieśmielony, żeby na jakikolwiek odpisać. W zasadzie nie odpisałem na żaden. Ten mój kontakt z tym fanami zakończył się tylko na tych trzydziestu siedmiu listach, które dostałem i z jednego z tych listów dowiedziałem się o zespole Clan Of Xymox. Ktoś kto pisał do mnie i dzielił się ze mną tą swoją pasją do Pink Floyd, zaczął mówić o innych rzeczach, które też lubi i między innymi wspomniał o Clan Of Xymox i to był ten pierwszy moment kiedy zapamiętałem nazwę i tak to się zaczęło.</i></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Czy może pamiętasz jeszcze jakieś inne zespoły albo inne inspiracje, które do ciebie przyszły właśnie z tymi listami?</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>A.R. Nie, nie pamiętam natomiast poprzez Clan Of Xymox zainteresowałem się czymś dalej, a w związku z tym, że Clan Of Xymox był bardzo mocno związany z legendarnym trójkowym programem "Romantycy muzyki rockowej", no to ten program stał się dla mnie takim odkryciem i po Clan Of Xymox przyszły różne inne rzeczy jak wczesne Depeche Mode, Yazoo czy Duran Duran i wszystkie te zespoły, które w tamtym czasie w ramach hasła new romantic były czymś takim najważniejszym. </i> <br /></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Jakie emocje wywołuje w tobie ta płyta kiedy słuchasz jej w wieku pięćdziesięciu lat w porównaniu z tym kiedy odkrywałeś tę muzykę mając trzynaście lat?</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>A.R. W zasadzie budzi ona we mnie te same emocje. To co o tej płycie się pisze, że jest to album ponadczasowy, w zasadzie kiedykolwiek go usłyszysz robi na tobie bardzo podobne wrażenie. Ja nie pamiętam tych wszystkich myśli jakie miałem, gdy usłyszałem tę płytę po raz pierwszy, ale najwidoczniej były one intensywne bo ten sentyment powracania do tej płyty jest dosyć silny i nieprzypadkowy bo wybieram to, a nie co innego, że do tego wracam. Chociaż całe moje życie artystyczne nie było jakby zbudowane na dark wave czy na muzyce new romantic, a bardziej na muzyce gitarowej, która przyszła troszeczkę później po 86' roku, no to jednak to wszystko co znajduje się na tej płycie w jakimś sensie definiuje te moje upodobania później. Trzeba powiedzieć, że ta płyta jest mega smutna, a ja zawsze lubiłem smutne płyty i była to jedna z pierwszych tak intensywnie smutnych płyt , a jednocześnie bardzo pięknych bo to nie jest taki smutek, który ściąga cię w dół i że tak powiem nie widzisz światła tylko jest to taki smutek, który w jakiś sposób inspiruje cię i pobudza cię do różnych takich refleksji i też takich uczuć, które chociaż mają duży związek ze smutkiem jednocześnie nie są czymś co właśnie ściąga cię tak mocno w dół. Nigdy z tą płytą czegoś takiego nie miałem. Miałem oczywiście doświadczenia z innymi różnymi płytami, które były mega dołujące i chociaż też w jakiś sposób mnie inspirowały, to do nich jakoś tak często nie wracam. Akurat "Medusa" jest taką płytą, która budzi we mnie bardzo pozytywne skojarzenia pomimo tego, że jest to płyta wypełniona tak dużą dawką smutku. </i></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Czyli z jednej strony nostalgia, ale z drugiej strony taka otulająca melancholia.</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>A.R. Tak, tak to prawda. To dobre słowo otulająca melancholia. Melancholia, coś co w jakiś sposób było pomimo wszystko pozytywnym uczuciem.</i></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Jak często wracasz do tej płyty?</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>A.R. Wracam do niej najczęściej. Nie potrafię powiedzieć jaka to jest intensywność, natomiast pracując nad festiwalem jednym czy drugim, słuchając dużo nowej muzyki, a w domu słuchając czegoś, to zwykle tak wygląda moja praca, kiedy siedzę w biurze od godziny ósmej do szesnastej, to pracując nad różnymi rzeczami zwykle słucham rzeczy nowych, pracując nad piosenkami zwykle słucham siebie, natomiast kiedy wracam do domu to stwarzam taką jakąś inną przestrzeń i ta muzyka jest dużo inna od tego co przechodzi przez moją głowę do godziny szesnastej. Tam często pojawiają się rzeczy takie, do którym mam bardzo silny sentyment, albo takie, które są tłem do codziennego mojego życia. Słucham więc dużo jazzu, dużo muzyki ambient, natomiast kiedy sięgam po te stare rzeczy to właśnie "Medusa" jest tą najczęstszą rzeczą. Sięgam też na przykład do rzeczy z początku lat dziewięćdziesiątych jak pierwsza płyta LLoyda Cole'a, czy początków shoegazeu "Lovless" My Bloody Valentine czy jeszcze wcześniej na przykład do OMD bo tak naprawdę moja taka świadoma droga muzyczna zaczęła się od OMD, a potem wskoczył Pink Floyd więc bardzo dużo różnic jest między tym, ale jednocześnie jak sobie to zestawię ze sobą to ta "Medusa" jest taką klamrą dla wszystkiego bo z jednej strony czerpie z tego od czego zaczynało wczesne OMD czy wczesne Depeche Mode bo to był mniej więcej ten sam czas, a z drugiej strony ma w sobie coś takiego intensywnego co odnajdywałem w tamtym czasie na przykład w niektórych płytach Pink Floyd. Potem jako, że jest to 86' rok, muzyka w Europie zaczęła przekształcać się w początki takich bardzo intensywnych czasów shoegazeu. Ja też tą muzykę słyszę choćby w pierwszych płytach Slowedive. Myślę, że "Medusa" miała wpływ na wiele późniejszych rzeczy, które się pojawiały w muzyce chociaż nigdy nie zostałem w tym gatunku, nie mógłbym powiedzieć, że siedzę w dark wave czy synthpopie albo w czymś takim co jest tak bardzo związane z tamtym czasem i jest obecne też i w dzisiejszych czasach. Nie jestem ekstremalnym fanem tego natomiast ta płyta budzi we mnie bardzo mocne uczucia i są takie piosenki na przykład w tej pierwszej części płyty, które są dla mnie takim czymś najważniejszym, co w tamtym czasie usłyszałem. Jedną z takich piosenek jest piosenka Louise, która do dzisiaj mnie w ogóle wprowadza w drgawki. </i></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Czyli z jednej strony ta płyta nie spowodowała, że ten dark wave w tobie zaistniał, ale jesteś w stanie dostrzec wiele takich małych elementów, które są właśnie na tej płycie Clan Of Xymox, a z drugiej strony można je odnaleźć w wielu innych rzeczach, których słuchałem bądź też słuchasz.</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>A.R. Wydaje mi się, że nie tylko ja tak budowałem sobie świadomość muzyczną bo jak zakładałem zespół i poznawałem na przykład Jacka Kuderskiego czy Lalę, to oni też z tego samego czerpali. To też była dla nich ważna rzecz, Clan Of Xymox, potem solowe płyty Pietera Nootena czy w ogóle 4AD, które w tamtym czasie było niezwykle ważną wytwórnią. Cocteau Twins czy Dead Can Dance czy This Mortal Coil, to były naprawdę rzeczy, które budowały świadomość w większości moich kolegów, którzy potem płynnie przeszli do brytyjskiej muzyki gitarowej czyli do The Smiths, The Jesus And Mary Chain do My Bloody Valentine do Ride i do wszystkiego tego co się później działo na Wyspach (Brytyjskich - dop.). </i></p><p style="text-align: justify;"><i><b>Dlaczego ta płyta jest perfekcyjna twoim zdaniem?</b></i></p><p style="text-align: justify;"><i>Perfekcyjna jest dlatego, że ja w niej nie wyczuwam, żadnych słabych momentów. Są takie płyty, że jest dziesięć numerów i każdy jest idealny. Nie ma tam słabego miejsca na tej płycie nawet jeżeli to jest instrumentalny łącznik pomiędzy jedną, a drugą piosenką bo tych łączników na tej płycie pojawia się trochę, to jest to idealny, perfekcyjny łącznik więc dlatego jest dla mnie perfekcyjna bo jest od początku do końca dobra i tyle.</i></p><p style="text-align: justify;"><i> </i></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: justify;">PS. Całości wywiadu można odsłuchać na stronie radiowej Trójki w zakładce poświęconej audycji. <i> </i> <br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-10324125516101455752024-03-21T15:58:00.000-07:002024-03-22T14:22:41.495-07:00CABARET VOLTAIRE<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh81tEJXHORgFW1KSfnQiuD023A5rqR1Ti84PjPYp61NDUoNidLNg1ArOtiAECWnZWhumj2H4HGWfD-iOntUJnq3EbfvAoRgup0YPXJIeutpeYUnjpbjLi4zsw_Oz-VYhPKBRBywLe7VY8rGMrDAXDZih6rsip3GIwwTJI291Fsbr4hfTerkodKIdTr1xg/s3000/IMG20240322185801.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh81tEJXHORgFW1KSfnQiuD023A5rqR1Ti84PjPYp61NDUoNidLNg1ArOtiAECWnZWhumj2H4HGWfD-iOntUJnq3EbfvAoRgup0YPXJIeutpeYUnjpbjLi4zsw_Oz-VYhPKBRBywLe7VY8rGMrDAXDZih6rsip3GIwwTJI291Fsbr4hfTerkodKIdTr1xg/w640-h640/IMG20240322185801.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Są
takie zespoły, które zna się wyłącznie z nazwy. Funkcjonują gdzieś obok
nas. Nie mając jednak rozeznania człowiek nie za bardzo wie po jaki
album by tu sięgnąć, aby dobrze rozpocząć tę podróż. Nie chcemy przecież
już na samym początku doznać rozczarowania i zbyt wcześnie zakończyć tej
przygody. Grunt to się nie zniechęcić. Pół biedy jeśli mamy do
czynienia z zespołem, który posiada na swym koncie zaledwie kilka płyt,
gorzej gdy przychodzi nam się zmierzyć z katalogiem liczonym w
dziesiątkach. Czasami jednak szczęście się do człowieka uśmiechnie i
postawi nam na drodze płytę, która wchodzi w nasz gust muzyczny jak nóż w
masło. </p><div style="text-align: justify;">Taka
właśnie historia przydarzyła mi się ostatnio z zespołem Cabaret
Voltaire. Ich szyld znałem od dawna, ale nigdy nie zebrałem się w sobie
by sprawdzić co czyha za progiem. Przeglądając ofertę pewnego
antykwariatu natknąłem się na okładkę płyty "Micro-Phonies" (1984),
która na tyle skutecznie przykuła moją uwagę, że postanowiłem sprawdzić
co też się za nią kryje. Już pierwsze dźwięki utwierdziły mnie w tym, że
to odpowiedni materiał by za jego pośrednictwem wkroczyć do fonicznego
świata stworzonego przez Cabaret Voltaire. Zespół wziął swą nazwę od
klubu literacko - artystycznego zlokalizowanego w Zurychu. To właśnie
tam swe pierwsze kroki stawiał Dadaizm, który to odrzucał wszelkie
kanony i formy wypracowane na przestrzeni lat. Dawał artyście zupełną
wolność i upatrywał dzieł sztuki w przedmiotach codziennego użytku. Nie
brakowało w tym nurcie także miejsca na humor, ironię czy absurd. Muzyka
zaproponowana na płycie "Micro-Phonies", aż tak eksperymentalna nie
była co nie znaczy, że brak jej pośród ich wydawnictw. Chcąc się o tym
przekonać wystarczy sięgnąć do ich wczesnych nagrań by spostrzec, że
duch Dadaizmu był tam niezwykle żywy. Osobiście preferuję mniej
awangardowe formy muzyczne dlatego też zamiast przedzierać się przez
eksperymenty dźwiękowe, wolę zwiedzać krainy o nieco melodyjniejszych
strukturach. "Micro-Phonies" w tym względzie sprawdza się idealnie.
Jeśli lubisz albumy Fad Gadgeta lub Suicide, to śmiało możesz sięgnąć także i po ten. Doskonałe wyważenie
proporcji sprawia, że muzyka ta momentalnie wchodzi z nami w symbiozę.
Słucham jej więc raz za razem i wciąż nie mam dość. Niechaj więc ta podróż trwa, aż po nocy
kres.</div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: right;">Jakub Karczyński </div><p style="text-align: justify;"></p><p style="text-align: justify;"></p><p></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-80656325967790291452024-03-13T15:28:00.000-07:002024-03-14T07:58:21.818-07:00WIOSENNY WYKWIT<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjIDBUoXtzHkavMPBJ9x54RCF5UEGDlbI6-HbtuFkLY8527LNegR9D2QMAybln7IM3l94rPlR2CrlUOBtvoqRO6evCYWr87MaqGxHE5gOprduN8pU51yljLrstdyR6EZor5hcrZRRF2javCY9AcxnKq_-_FYayjxZTDDcCFmMg3y0QTnevlBTzF0utO-s/s3000/IMG_20240313_160913.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2660" data-original-width="3000" height="568" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjIDBUoXtzHkavMPBJ9x54RCF5UEGDlbI6-HbtuFkLY8527LNegR9D2QMAybln7IM3l94rPlR2CrlUOBtvoqRO6evCYWr87MaqGxHE5gOprduN8pU51yljLrstdyR6EZor5hcrZRRF2javCY9AcxnKq_-_FYayjxZTDDcCFmMg3y0QTnevlBTzF0utO-s/w640-h568/IMG_20240313_160913.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Pięknie zaczyna się dla mnie ten rok jeśli chodzi o wydawnictwa płytowe. Udało mi się pozyskać trochę nowych płyt od zespołów, które to cieszyły się uznaniem głównie w latach osiemdziesiątych takich jak choćby New Model Army, Modern English, 1984 czy The Danse Society. Cieszy mnie także to, że The Cassandra Complex ogłosiła wydanie swego ostatniego albumu również na płycie CD. Wirtualna muzyka nie ma dla mnie takiego uroku jak ta zgromadzona na płytach. Pomimo tego, że bez problemu mógłbym jej sobie posłuchać, to jakoś nie ciągnęło mnie by to uczynić. Co innego, gdy będę miał już w ręku płytę. Wtedy z największą przyjemnością zatopię się w tych dźwiękach. Tymczasem skupmy się na tym co już jest. NEW MODEL ARMY zespół, który rozpalał moje nastoletnie serce w ostatnim czasie jakoś nie może znaleźć do niego drogi. Gdy widzę jak wszyscy wokół wychwalają "Unbroken" (2024) zastanawiam się co im się tam tak podoba. W moim odczuciu ta płyta jest zaledwie dobra. Nie ma na niej nic przy czym moje serce zerwałoby się do biegu. Już przy poprzednim albumie pisałem, że podoba mi się połowicznie, że nie starczyło sił by utrzymać równy poziom na całej płycie. Tu mógłbym napisać to samo. Nawet ich wczorajszy koncert nie odczarował dla mnie tych kompozycji co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dość szybko o nich zapomnimy. MODERN ENGLISH na swą nową płytę kazali nam czekać niemal dekadę. Czy "1 2 3 4" (2024) wynagradza słuchaczowi to zbyt długie oczekiwanie? W zasadzie tak choć to raczej album z kategorii tych bardzo dobrych niż wybitnych. Przyjemnie się go słucha, ma ciekawe melodie niemniej także tutaj nie zanotowałem u siebie zbyt gwałtownych porywów serca. Ot, solidne rzemiosło, które wstydu grupie nie przynosi. Jeśli chodzi o najnowsze koncertowe wydawnictwo 1984, to jest ono dla mnie na tyle świeże, że jeszcze nie dane mi było go posłuchać. Niemniej nie spodziewam się tutaj jakiś negatywnych zaskoczeń. Repertuar jest mi dość dobrze znany więc wszystko rozbija się tu o formę jego podania oraz umiejętności realizatorskie. THE DANSE SOCIETY z kolei zapowiedziało wydanie swego kolejnego wydawnictwa, które to zatytułowano "The Loop" (2024). Album mam już zamówiony. Dla osób, które zakupiły go w przedsprzedaży jest przewidziany bonus w postaci płyty zawierającej "Live studio sessions". Tym bardziej warto było się pospieszyć z zakupem. Dla tych co nie śledzili zbyt pilnie losów tej formacji dodam tylko, że obecnie za mikrofonem nie stoi już Steve Rawlings lecz Maethelyiah. Zrealizowali z nią dotychczas cztery albumy i jak widać wciąż podążają obranym przez siebie kursem. Nie jestem zbytnim orędownikiem tej zmiany, ale postanowiłem dać grupie szansę i przekonać się czy ta odsłona ma jakikolwiek sens. Pisałem już niegdyś, że wolę gdy przy mikrofonie stoją panowie bo jakoś bardziej pasują mi do takiego grania. Kobiety zbytnio zmiękczają muzykę (choć są chlubne wyjątki), a post punk musi być nieco surowy, zadziorny i odrobinę nieoszlifowany. Otrzymałem niedawno informację, że płyta już do mnie jedzie więc wkrótce przekonam się ile warte jest to nowe wcielenie grupy.<br /></p><p style="text-align: justify;">Tymczasem powracam do staroci bo i w tym temacie udało mi się pozyskać kilka interesujących uzupełnień, ale o tym skrobnę słówko w jednym z kolejnych wpisów.<br /></p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-62974446614262140562024-02-28T04:18:00.000-08:002024-02-28T04:18:55.027-08:00IRLANDZKIE TROPY<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbkPvQMMwwD1nc0RI5Qn_jJMQ-JoRt_7jTUY3QEVMS3kwCuCv9a6UFntSXuFvc-awDkJ-kZICqtxTLiBnRTSWkdnXQDVbFxDAZUJ0Wrx1jxkVrl7hZ52ut9qvWdHMkcxxAbQAIhz0NhU0lcXxNuHbzi5ReMXSamXcZs4zHU5w1GAhuNJmxi9rsHcUgKTM/s3000/IMG20240228122735.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbkPvQMMwwD1nc0RI5Qn_jJMQ-JoRt_7jTUY3QEVMS3kwCuCv9a6UFntSXuFvc-awDkJ-kZICqtxTLiBnRTSWkdnXQDVbFxDAZUJ0Wrx1jxkVrl7hZ52ut9qvWdHMkcxxAbQAIhz0NhU0lcXxNuHbzi5ReMXSamXcZs4zHU5w1GAhuNJmxi9rsHcUgKTM/w640-h640/IMG20240228122735.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Irlandia ma swoje niezbywalne miejsce w historii muzyki za sprawą grupy U2. Czy nam się to podoba czy też nie, to właśnie Bono i spółka stanowią za najjaśniejszy klejnot w tej koronie. Zaraz za nimi plasuje się grupa Clannad, która odkryła dla świata uroki irlandzkiego folku. Zrobiła to na tyle skutecznie, że na trwałe zapisała się złotymi zgłoskami w sercach wielu słuchaczy. Sam mam ogromny sentyment do tej grupy bowiem tak jak wielu moich rodaków, odkryłem ją za sprawą serialu "Robin Z Sherwood", do którego to zespół stworzył oprawę dźwiękową. Muzykę tę znajdziecie na ich regularnym albumie zatytułowanym "Legend" (1984). Trudno jest mi dziś powiedzieć czy twórcy filmu zlecili zespołowi nagranie muzyki czy może wykorzystali już gotowy materiał. Nie jest to wszak tak istotne, ale jeśli macie taką wiedzę to podzielcie się nią w komentarzach. Gdy myślimy o irlandzkich twórcach z pewnością nie możemy pominąć grupy The Pogues, która to łączyła wpływy muzyki celtyckiej z surowością punk rocka. Choć sam zespół powstał w Londynie to nie sposób myśleć o nim jak o zespole angielskim. Z Irlandią nieodłącznie kojarzy mi się też Sinéad O’Connor, która także odcisnęła swój muzyczny ślad na mapie świata. Pamiętamy ją nie tylko za sprawą poruszających utworów, ale też i z działań, które szeroko odbijały się w świecie jak choćby podarcie wizerunku Jana Pawła II. W sercach miłośników rocka z pewnością nie brakuje miejsca dla muzyki Thin Lizzy, która to również wywodzi się z Irlandii. Jej nieżyjący lider Phil Lynott ma tam nawet swój pomnik co tylko niezbicie pokazuje nam jaką estymą cieszyła się ta formacja.</p><p style="text-align: justify;">Oprócz wielkich nazw i nazwisk Irlandia ma całkiem niezłe muzyczne zaplecze w postaci grup, które pozostają w cieniu swych sławniejszych kolegów. Tak było choćby w przypadku grupy Virgin Prunes, o której to pisałem już na łamach "Czarnych słońc". Przypomnę jedynie, że zespół ten pozostawał w bliskich relacjach z grupą U2 lecz nie udało mu się zrobić tak oszałamiającej kariery, ani tym bardziej zapisać się w masowej pamięci. Z pewnością wpływ na to miała muzyka, która była dużo trudniejsza w odbiorze a czasem wręcz odstraszała swą formą. W zbiorach każdego szanujące się fana muzyki post punk z pewnością nie powinno zabraknąć płyty "...If I Die, I Die" (1982), która to uchodzi za ich najwybitniejsze dzieło. Warto też prześledzić solową ścieżkę jaką podążył Gavin Friday bowiem i ona niesie ze sobą wiele pięknych dźwięków. Zainteresowanych tematem odsyłam do tekstu "Życie Po Virgin Prunes", gdzie przybliżyłem muzyczne ścieżki także i pozostałych muzyków. </p><p style="text-align: justify;">Pretekstem do napisania niniejszego tekstu była jednak nie grupa Virgin Prunes, ale zespół, który miał zadatki na to by konkurować może nie z U2, ale z pewnością z Echo & The Bunnymen. Ten ostatni stanowił zresztą za dość solidną inspirację dla muzyków Into Paradise, o czym możemy się przekonać sięgając po jeden z dwóch albumów jakie udało im się zarejestrować na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Pierwszy album wydali jeszcze w małej, niezależnej wytwórni lecz kolejny pojawił się już pod szyldem Ensign, która to była oddziałem Chrysalis Records. Ktoś widać postanowił dać im szansę upatrując w nich być może następców Echo And The Bunnymen. Na producenta płyty wyznaczono Adriana Borlanda z The Sound, który w tym czasie zaczął udzielać się także na tym polu. Jak na moje ucho wywiązał się z tego zadania nad wyraz dobrze. Album brzmi klarownie, okraszony był pięknymi melodiami i gdy wydawało się, że świat stoi przed nimi otworem mydlana bańka po prostu pękła. Historia nagrywania dla wielkiej wytwórni tak szybko jak się rozpoczęła tak szybko też się zakończyła. Zespół powrócił więc na łono swej poprzedniej wytwórni, ale już nigdy nie zdołał podnieść się po tym bolesnym ciosie. Pozostały nam więc tylko wspomnienia oraz dwa albumy, które pozostawiły w słuchaczach niedosyt. Ta historia mogła mieć swój dalszy ciąg, ale jak to w życiu bywa nie zawsze to co piękne zdobywa masowy poklask. Into Paradise pozostało więc zespołem dla wtajemniczonych, których serca biją w rytm muzyki Echo & The Bunnymen, U2 czy Hothouse Flowers. Warto zanotować sobie tę nazwę i pamiętać o niej wertując albumy na najbliższej giełdzie płytowej. Ocalicie przed zapomnieniem kawał dobrej muzyki, która nie zasłużyła sobie na to by pokrył ją kurz zapomnienia.</p><p style="text-align: right;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-7958417444902126422024-02-11T02:00:00.000-08:002024-02-11T02:00:17.613-08:00PAPIEROWA REWOLUCJA<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgtOJBLIauqfoW7u7pJJafA9feaZa32CeIkVZGjNSIW47_WjEGXJy9OPQbViEIMBX1aNhI0Tp2cqd5rug_qOGAsAv77aeShrc9LRP-4rI-TOzgv9RnXnDq4sK0v0q-IY_ZoY3r-h3tPN91U2x6nH3RFQn8_fYzRJESTCcrScSw_LMLFl2qGjTkab9Bk4FM/s3000/IMG20240210171901.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgtOJBLIauqfoW7u7pJJafA9feaZa32CeIkVZGjNSIW47_WjEGXJy9OPQbViEIMBX1aNhI0Tp2cqd5rug_qOGAsAv77aeShrc9LRP-4rI-TOzgv9RnXnDq4sK0v0q-IY_ZoY3r-h3tPN91U2x6nH3RFQn8_fYzRJESTCcrScSw_LMLFl2qGjTkab9Bk4FM/w640-h640/IMG20240210171901.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Niesiony pięknymi wspomnieniami zamówiłem sobie najnowszą płytę Crime + The City Soultion. Naczekałem się na nią prawie trzy tygodnie bowiem były problemy z jej dostępnością, ale na szczęście udało się ją sprowadzić. Album wydany dość skromnie w formie kartonowego ecopacka. Choć popieram całym sercem ekologię to jednak nic na to nie poradzę, że lubię jak płyta ma plastikowe pudełko lub chociaż wydana jest jako solidny digibook z doklejoną tacką na CD. Niestety trend w tym temacie jest jaki jest więc nie pozostaje mi nic innego jak go zaakceptować. Czasem jednak szczęście się do człowieka uśmiechnie i to co kupił niegdyś w ecopacku/digipacku za jakiś czas można nabyć w standardowym plastikowym pudełku. Korzystam więc z tego typu okazji bo karton choć ekologiczny jest mniej trwały od plastiku, a i podatniejszy na uszkodzenia w transporcie. Wymiana pudełka to niewielki koszt w porównaniu z nabywaniem kolejnego egzemplarza więc z ekonomicznego punktu widzenia bardziej opłaca się inwestować w to co trwalsze. Mocowanie samej płyty jest też dużo lepsze niż w przypadku ecopacków, gdzie płyty umieszczane są w pustej przestrzeni okładki. Kompletnym nieporozumieniem są dla mnie digibooki w których to zamiast plastikowych tacek wklejane są papierowe koperty. Taki zabieg zastosowano choćby przy ostatnich albumach New Model Army. Wyjęcie z nich płyty graniczy z cudem a poza tym każdorazowo uszkadza nam nośnik, pozostawiając na nim przetarcia. Najrozsądniejszym rozwiązaniem jest to zastosowane w digibookach, gdzie doklejono plastikową tackę, dzięki czemu użytkowanie takiego nośnika jest dużo przyjemniejsze. Ekologia ważna rzecz, ale niech to nie odbywa się kosztem użytkownika, który zamiast cieszyć się płytą musi się z nią mocować. Czy tak trudno jest stworzyć coś dzięki czemu wilk będzie syty i owca cała? </p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński <br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-38112198648152161392024-01-17T02:19:00.000-08:002024-01-17T02:25:03.574-08:00MOTYLE I ĆMY<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvJz0P6r3RM2nPg0aGqmsba3H9lc_8LdCWFBZzxOWOlBg6llOTM3z5StkQYhMgjJk6dE44vRz4XW71WxMNvo-O9zoKIcQ9jIcmh14OQXl6nGTdIU9gV9AGemXXKp8IKxloZtp0fBEuFhU-DjckiHOhkr8KCdw8JcxY4bFpRP8hCqhissmVA5JOdXwqd5Q/s3000/IMG_20240117_104253.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvJz0P6r3RM2nPg0aGqmsba3H9lc_8LdCWFBZzxOWOlBg6llOTM3z5StkQYhMgjJk6dE44vRz4XW71WxMNvo-O9zoKIcQ9jIcmh14OQXl6nGTdIU9gV9AGemXXKp8IKxloZtp0fBEuFhU-DjckiHOhkr8KCdw8JcxY4bFpRP8hCqhissmVA5JOdXwqd5Q/w640-h640/IMG_20240117_104253.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Jak już zdążyliście pewnie zauważyć przestałem publikować roczne podsumowania bo po pierwsze coraz mniej interesujących płyt się pojawiało, a po drugie przestało mi to sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Zresztą co to ma za znaczenie jaka płyta jest na miejscu pierwszym, a jaka na dziesiątym. To i tak tylko subiektywny ranking. W tym roku również nie zamierzam publikować podsumowania lecz chętnie podsunę kilka tytułów, które to warte są odnotowania, a nie zawsze znajduję czas by szepnąć słówko o jednym czy drugim artyście. Na początek weterani sceny punk rockowej, którzy dawno już wyszli poza schemat i ograniczenia tejże sceny. Dziś grają muzykę nasączoną mrocznym rock & rollem i trzeba im przyznać, że do twarzy im w tym dźwiękowym garniturze. <b><u>The Damned "Darkadelic"</u></b> (2023) to album, który może zawstydzić niejednego artystę. Ten zespół albo zaprzedał duszę diabłu albo starzeje się niczym wino bo jakże wyjaśnić fakt, że nagrywają jedną ze swym najlepszych płyt w karierze. Szkoda tylko, że niewiele osób posłucha, a jeszcze mniej doceni. U mnie mają miejsce na podium i niewyczerpany kredyt zaufania. Album bez skazy. Brać i słuchać. Nie samym rock & rollem człowiek jednak żyje, czasem warto przespacerować się także po innych obszarach muzycznych. Moja niedawna przechadzka zaowocowała nie tylko pięknymi zdjęciami, ale także muzyką, która wdarła mi się głęboko w duszę. Wszystko to za sprawą <b><u>The Lovecraft Sextet "The Horror Cosmic"</u></b> (2023). Album ten pojawił się na rynku dosłownie trzy dni przed końcem roku i konkretnie przemodelował mi głowę. Fantastyczny klimat, który zachwyci nie tylko fanów prozy Lovecrafta, ale też wszystkich tych, którzy szukają w muzyce niepowtarzalnej atmosfery. Tej nieokreślonej rzeczy, która sprawia, że przyjemny dreszcz przebiega nam po plecach. Pozycja obowiązkowa. Kolejny artysta może nie ma jakiegoś zawrotnego tempa pracy, ale jak już coś wyda to ręce same składają się do oklasków. Na jego nową płytę przyszło nam czekać "zaledwie" dwadzieścia jeden lat. <b><u>Peter Gabriel "i/o"</u></b> (2023) to album, który poznawaliśmy kawałek po kawałku. Począwszy od stycznia, artysta odsłaniał nam w każdym kolejnym miesiącu jeden utwór ze swego najnowszego dzieła. Premierom tym towarzyszyła zawsze pełnia księżyca. Muszę przyznać, że ciekawie to sobie Peter wymyślił. Solowa kariera pomimo sporych przerw między ostatnimi albumami wciąż wychodzi mu lepiej niż działalność z Genesis. Szczerze mówiąc dobrze się stało, że ich drogi się rozeszły bo wczesna twórczość Genesis jest dla mnie ciężko strawna. Petera chyba też uwierał ten gorset bowiem to co zaproponował nam na ścieżce solowej dalece wykracza poza wąskie ramy rocka progresywnego. Na nowym albumie również pokazał nam, że wciąż jest ważnym graczem na muzycznym rynku. Gabriel to stary wyjadacz, ale przecież nie brak i takich, którzy dopiero budują swoje muzyczne kariery. Jednym z nich jest artysta ukrywający się pod szyldem <b><u>Cut Worms</u></b>. Odkryłem go za sprawą składanki dołączonej do pisma "Uncut", która wytypowała piętnaście najlepszych utworów minionego roku. Znaleźli się tam Blur, Public Image Limited, ale też i spore grono zupełnie nieznanych mi twórców. Jednym z nich był Amerykanin Max Clarke, którego projekt Cut Worms przywrócił blask muzyce lat siedemdziesiątych. Porusza te same struny emocji co choćby The Carpenters czy Sixto Rodriguez. Zrobił to tak przekonująco, że nie sposób jest się tu do czegoś przyczepić. Muzyka jest uroczo staroświecka, a głos zupełnie nie zdradza faktu, że stworzono ją współcześnie. Choć nie ma w tych dźwiękach nic odkrywczego, to słucha się ich z największą przyjemnością. Żadnych innowacji nie dopatrzymy się też w najnowszej płycie <b><u>Slowdive "Everything Is Alive"</u></b> (2023), ale chyba nikt z nas niczego takiego nie oczekiwał. Slowdive kolejny raz czaruje nas muzyką z pogranicza jawy i snu. Stan ten trwa zaledwie nieco ponad pół godziny niemniej w żadnym stopniu nie umniejsza to piękna tej płyty. Czasem lepszy niedosyt niż przesyt. Slowdive powrócili do nas w 2017 roku i dobrze się stało bowiem utwierdzili nas tym, że są zjawiskiem absolutnie wyjątkowym, które w żaden sposób nie zasługuje na to by mówić o nich w czasie przeszłym. Na koniec coś z naszego rodzimego podwórka. Debiutancki album <b><u>After The Sin "Echoes" </u></b>(2023) przywrócił mi nieco wiarę w naszą mroczną scenę. Można by powiedzieć, że Polacy nie gęsi i swój rock gotycki mają. Na szczęście nie ten przaśny jaki dominował w latach dziewięćdziesiątych lecz taki który szuka swych muzycznych pobratymców wśród grup postpunkowych i zimnofalowych. Na szczęście w ich muzyce brak jest ewidentnych klisz muzycznych więc nikt nie postawi im zarzutu, że brzmią jak (i tu wstawcie sobie dowolną nazwę zespołu). To co mnie cieszy to fakt, że zespół pochodzi z Poznania, który dotychczas nie generował tego typu dźwięków. Dobrze, że w końcu nastąpiło przełamanie. Płytę "Echoes" wydało Bat-Cave Productions, które to specjalizuje się w tego typu muzyce więc wszystkich zainteresowanych odsyłam pod ten właśnie adres. Na tym zakończę niniejszy wpis choć mam świadomość, że winien jestem wam jeszcze słowo o takich grupach jak choćby Hidden By Ivy, którzy w minionym roku również wydali swój nowy album. Niestety jeszcze nie miałem sposobności by go posłuchać z wyjątkiem jednego fragmentu jaki wczoraj usłyszałem w Radiu 357. Brzmiał niezwykle interesująco i intrygująco więc pewnie kwestią czasu jest to kiedy wpadnie w moje ręce. Tymczasem wracam odrabiać swoje zaległe lekcje te z bliższej jak i dalszej przeszłości.</p><p style="text-align: right;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: right;"> </p><p style="text-align: justify;">PS Właśnie przed momentem udało mi się wygrać najnowszy album Hidden By Ivy w Radiu 357 z czego się ogromnie cieszę. Będzie to doskonały prezent na moje zbliżające się urodziny. Pięknie dziękuję i zapewniam, że trafił on w odpowiednie ręce.</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-43372363295641178862024-01-04T04:18:00.000-08:002024-01-04T04:18:51.258-08:00NA TROPIE LOVECRAFTA<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTQkJdlL4asqF2gDYGO11D_pz4COnDH9s9J4Yhvs67aRtV2wTcAoWN0j3xKqcouZgICSsUZPyzM4jn91LP7CcQXLz4aUH7Y-un6lHrrKctxmgRjGb0liRN86EJBk4C8MCBc2fuXyvKL8q6bwjAT1SF1_3k2p8wtf6TZ-16sC19eyWNjAi5FLd31U5uQfM/s3000/IMG20231231141431.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTQkJdlL4asqF2gDYGO11D_pz4COnDH9s9J4Yhvs67aRtV2wTcAoWN0j3xKqcouZgICSsUZPyzM4jn91LP7CcQXLz4aUH7Y-un6lHrrKctxmgRjGb0liRN86EJBk4C8MCBc2fuXyvKL8q6bwjAT1SF1_3k2p8wtf6TZ-16sC19eyWNjAi5FLd31U5uQfM/w640-h640/IMG20231231141431.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Początek nowego roku to w mojej opinii najgorszy okres, w którym to pogoda jak i zaokienny krajobraz szczególnie nas nie rozpieszcza. Szarobure niebo, z którego to pada jak nie deszcz to śnieg, a słońce śpi zatopione głęboko w chmurach. Czasami jednak ukazuje nam swe oblicze i wtedy dzieje się prawdziwa magia. Nie dość, że człowiekowi wraca chęć do życia to i świat wygląda jakoś tak piękniej nawet pomimo faktu, że w przyrodzie wciąż trwa wegetacja. Udałem się ostatnio wraz z rodziną na spacer podczas, którego fotografowałem przyrodę. W promieniach zachodzącego słońca poraziła mnie ona tak swym pięknem jak i melancholią. Za oprawę muzyczną służyła mi płyta "The Horror Cosmic" (2023) grupy The Lovecraft Sextet. Muzyka póki co w formie wirtualnej, ale fizyczny nośnik już zamówiony bo jakże by inaczej. Taką muzykę warto mieć nie tylko w uszach, ale i na półce. Na razie posiłkuję się ich debiutanckim albumem "In Memoriam" (2022), który również wart jest grzechu. Zespół ten odkryłem przez zupełny przypadek. Jako miłośnik prozy Lovecrafta nie mogłem przejść obojętnie obok grupy o takiej nazwie. Nadgryzłem więc kilka kompozycji i przepadłem w odmętach tej muzyki. Nie za bardzo wiem do jakiej szufladki schować te dźwięki bo mamy tu i elementy jazzu, klasyki jak i ambientu. Na swój użytek ukułem sformułowanie dark jazz i niech ono nakreśli wam tak pokrótce charakter tej muzyki. Jeśli kochacie prozę Lovecrafta to koniecznie musicie sięgnąć po twórczość The Lovecraft Sextet. Jest ona równie mroczna, zimna i tajemnicza jak opowieści samotnika z Providence. Doskonale sprawdzi się tak podczas lektury jak i jesienno-zimowych spacerów. Jeśli więc macie dość wielkomiejskiego hałasu i marzy wam się odrobina wytchnienia to polecam skorzystać z usług tego sextetu. Ich dźwięki w mgnieniu oka przywracają człowiekowi ustawienia fabryczne. Grunt to złapać odpowiedni balans między ciszą, a hałasem. Oni wiedzą jak to zrobić szybko i skutecznie. Polecam.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-6558192944206390172023-12-30T02:01:00.000-08:002023-12-30T02:01:21.723-08:00CRIME & THE CITY SOLUTION - 09-12-2023 - POZNAŃ<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsnbQFX3M_JY4YeZv8JnO4RBapF3_o9AojTaBqootvNjpoK2fcPDYRWBPoqSqcmlvzWPJdDX0V4faH58_Zwd-1aPfftaxNO832IDyKRPcTBcV5zjRExZlYge3H_u3JNSc5xx3wLTAKJtBW-PTQu8B4tHbkZ4Sx2oW7IKE7xvUrFxtRG4-pSuxqkf5DxLo/s3000/IMG20231209200502.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsnbQFX3M_JY4YeZv8JnO4RBapF3_o9AojTaBqootvNjpoK2fcPDYRWBPoqSqcmlvzWPJdDX0V4faH58_Zwd-1aPfftaxNO832IDyKRPcTBcV5zjRExZlYge3H_u3JNSc5xx3wLTAKJtBW-PTQu8B4tHbkZ4Sx2oW7IKE7xvUrFxtRG4-pSuxqkf5DxLo/w640-h640/IMG20231209200502.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Na początku grudnia do Poznania zawitała grupa Crime & The City Solution. Był to jeden z dwóch występów w naszym kraju więc tym bardziej warto było się wybrać. Od razu zaznaczę, że twórczość tej grupy znam dość pobieżnie. Przed laty trafiła mi się płyta "The Bride Ship"(1989), ale jakoś nie zaskarbiła ona mojego serca i powędrowała w świat. Jednakże gdy pojawiła się informacja o rzeczonym koncercie to stwierdziłem, że może to być jedyna okazja by przekonać się o walorach tej muzyki w przestrzeni klubowej. Zakupiłem więc bilet i wyczekiwałem koncertu. Klub "2 Progi" mieści w dawnym hotelu "Polonez" więc stając w jego progach poczułem się nieco jakby czas cofnął się o cztery dekady. Na szczęście wnętrze samego klubu sprawia już dużo lepsze wrażenie. Duża sala mogła pomieścić gdzieś tak na oko koło 1000 do 1500 osób. W głębi mieściły się boksy z kanapami, a pod ścianą znajdował się bar, gdzie spragnieni mogli ugasić pragnienie. Tego dnia sala świeciła niemal pustkami bowiem nazwa Crime & The City Solution przyciągnęła do klubu zaledwie czterdzieści osób. Był to więc występ dla jednostek wtajemniczonych w muzyczne arkana. Zespół przybył do Poznania by promować swój najnowszy album zatytułowany "The Killer" (2023), z którego to zaprezentował cztery fragmenty. Jeśli mnie pamięć nie myli to pojawiły się takie nagrania jak <i>River Of God</i>, <i>Brave Hearted Woman</i>, <i>Peace Is My Time</i> oraz kompozycja tytułowa. Zespół pomimo marnej frekwencji nie tracił pogody ducha jak i dobrej, scenicznej energii dając nam okazję by zanurzyć się w ich muzycznym świecie. Nie jest to może najradośniejsza kraina, ale piękno sztuki ponoć najlepiej wykuwa się z cierpienia i mroku ludzkiej duszy. Cieszę się, że dotarłem tego wieczora na ich występ choćby po to by posłuchać utworu <i>All Must Be Love</i>, który to szczególnie sobie upodobałem. Kompozycja ta rozpoczyna każdy koncert i była jedną z trzech, które to reprezentowały album "Shine" (1988). Pozostałe dwie to <i>Home Is Far From Here</i> oraz <i>On Every Train (Grain Will Bear Grain)</i>. Analiza wcześniejszych jak i późniejszych setlist pokazuje wyraźnie, że są one do siebie niemal bliźniaczo podobne więc nie ma zbytniego sensu jeździć za zespołem od miasta do miasta. Wszędzie otrzymamy tę samą strawę muzyczną. Koncert nie był może zbyt długi, ale sądzę, że nikt nie opuszczał klubu z poczuciem rozczarowania. Owszem, można było pokręcić nosem na brak tego czy innego utworu, ale weźmy pod uwagę fakt, że jest to trasa promująca płytę "The Killer". Po dziesięciu latach posuchy myślę, że każdy fan z przyjemnością nastawił się na odbiór nowych dźwięków. Poza tym był to doskonały moment by zapoznać się z nowych składem zespołu, który jak na moje ucho wywiązuje się ze swych obowiązków niezwykle solidnie. Gwoli formalności dodam tylko, że ze starego składu pozostali Bronwyn Adams, która to czarowała nas tego wieczora grą na skrzypcach oraz Simon Bonney, nawigujący tą łajbą od 1977 roku. Cieszmy się że wciąż mają w sobie chęci i energię by tworzyć i koncertować. Korzystajmy więc z możliwości zobaczenia ich na żywo bo kto wie kiedy nadaży się kolejna taka okazja.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: justify;"> </p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-78654759940727303092023-12-17T03:27:00.000-08:002023-12-17T04:52:23.741-08:00BEZ ŁASKI<p style="text-align: justify;"></p><p></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOhFl8cbRA5uV8BzzXHESrJ0gm6zmmoxMlCdbESQTLJXvXaLDOlVT51IrfgoaTl9engiSW8l2CWsghTPyrQ6Z-nazUl_4ynOT2VPJ_AA4AP6WcPuLV73ER5Ha6S-GF52DMQG4SBzK49u3W76LStJ0rKPix_hyphenhyphentqC0A7voEy1aVqYBcmhzvbFCkK-h__Ec/s3000/IMG20231217083053.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOhFl8cbRA5uV8BzzXHESrJ0gm6zmmoxMlCdbESQTLJXvXaLDOlVT51IrfgoaTl9engiSW8l2CWsghTPyrQ6Z-nazUl_4ynOT2VPJ_AA4AP6WcPuLV73ER5Ha6S-GF52DMQG4SBzK49u3W76LStJ0rKPix_hyphenhyphentqC0A7voEy1aVqYBcmhzvbFCkK-h__Ec/w640-h640/IMG20231217083053.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Napisałem niedawno e-maila do jednego z warszawskich sklepów płytowych. Zauważyłem bowiem, że mają oni w swym katalogu płytę grupy Wipers, na której to szczególnie mi zależało. Szkopuł w tym, że oferowali jej zakup poprzez serwis Discogs, który za przesyłkę życzył sobie 40 zł. Pomyślałem, że to lekka przesada więc zapytałem czy istnieje możliwość jej zakupu poprzez jakiś rodzimy portal aukcyjny, ale do dziś dnia nie doczekałem się odpowiedzi. Widać mieli ważniejsze sprawy na głowie niż sprzedawanie płyt i obsługę klienta. Po kilku dniach bezowocnego oczekiwania postawiłem już na nich krzyżyk i zakupiłem interesujące mnie wydawnictwo od jednego z naszych zachodnich sąsiadów. Nie dość, że koszt przesyłki dużo niższy to i cena samej płyty atrakcyjniejsza. Nie było więc się nad czym dłużej zastanawiać. Kilka kliknięć, parę dni oczekiwania i oto mam już w swoich rękach rzeczony album. Co uważniejsi czytelnicy zwrócili zapewne uwagę, że widnieje on w moim blogowym logo choć ukrywa się pod nieco inną okładką. Niniejsza edycja kompaktowa otrzymała inną grafikę względem oryginału. Trudno dziś już dociec czym było to podyktowane. Ogólnie nie pochwalam takich działań. Wolę gdy albumy wznawiane są w swej pierwotnej szacie graficznej bowiem przez takie działania oddajemy nie tylko szacunek samemu twórcy, ale i uznajemy okładkę jako integralną część dzieła. Czasem jednak na drodze stają kwestie praw autorskich lub też decyzja wytwórni, a niekiedy i samego artysty. Odbiorca nie ma w tym wypadku nic do gadania i musi zaakceptować taki stan rzeczy. W przypadku debiutu Wipers zmiana ta jest znacząca, ale nowy projekt nie jest znów też taki zły. Widziałem już w swym życiu wiele gorszych reedycji, których efekt finalny pozostawiał wiele do życzenia. Tak czy siak cieszę się, że w końcu udało zdobyć mi się tą płytę bo grupa Wipers warta jest tego by mieć ją w swojej kolekcji.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-25565090864256479232023-12-06T05:55:00.000-08:002023-12-06T05:55:20.654-08:00YOU TOO<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpLRbKptGjzaRJPqgb-lY0mU403XsUGrzmj9Ttp9mo63VDP_kVYnwGi7GFy9wMJLW9mQjWRvGYEG7wA6DG1c8OU_D704VRjr0W0fkIt3lPprVBaHWLAhlRDn7AK6vywf5r3WYSPennlqcgJNlh1rC6CL6lla6TxXyVLf-v3gfi-6g8x3xa60A0HvaaNwk/s3000/IMG20231206143402.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhpLRbKptGjzaRJPqgb-lY0mU403XsUGrzmj9Ttp9mo63VDP_kVYnwGi7GFy9wMJLW9mQjWRvGYEG7wA6DG1c8OU_D704VRjr0W0fkIt3lPprVBaHWLAhlRDn7AK6vywf5r3WYSPennlqcgJNlh1rC6CL6lla6TxXyVLf-v3gfi-6g8x3xa60A0HvaaNwk/w640-h640/IMG20231206143402.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Chodzą słuchy, że grupa U2 pracuje nad nową płytą, na którą to nikt nie czeka. Tak przynajmniej twierdzi The Edge. Nie wiem ile w tym kokieterii, a ile trzeźwej oceny, ale taka marka jak U2 może chyba być spokojna o zainteresowanie ze strony fanów. Co prawda uraczyli ich ostatnio ciastem z zakalcem w postaci albumu "Songs Of Surrender" z którego to wiało nudą na kilometr niemniej liczę na to, że panowie wyciągnęli już odpowiednie wnioski. Ja w każdym razie nie postawiłem krzyżyka na grupie i czekam niecierpliwie na ich nowe kompozycje. Wracam też do nieco starszych i mniej oczywistych albumów jak choćby "Rattle And Hum" (1988), "Zooropa" (1993) czy "All That You Can't Leave Behind" (2000). Słucham ich ostatnio bardzo intensywnie. Niestety "All That You Can't Leave Behind" to płyta złożona w dużej mierze z nudnych wypełniaczy. Po ich wyeliminowaniu niewiele nam w garści zostaje. Tak na dobrą sprawę na tej płycie liczy się pięć pierwszych utworów. Reszta mogłaby robić co najwyżej za nudny B-side. No nie wyszła panom ta płyta choć brzmieniowo to prawdziwa żyleta. Czym jednak jest brzmienie w obliczu miałkich kompozycji. Kapituła przyznająca grupie Grammy za ten album musiała w tym czasie przechodzić ciężkie zapalenie ucha skoro zachwyciły ją te miały i mielizny. Osobiście skłaniałbym się do opinii, że to ich najgorszy album i dałbym mu raczej muzyczny odpowiednik Złotej Maliny niż Grammy. Nie kopmy jednak już leżącego bowiem w kolejnych latach zespół udowodnił, że ma jeszcze w zanadrzu kilka ciekawych pomysłów. Ciekaw jestem czy wystarczy ich na nową płytę. Jeśli utwór <i>Atomic City</i> jest zapowiedzią tegoż wydawnictwa to jakoś nie rzucił mnie na kolana. Wstydu grupie może nie przynosi, ale od takiego zespołu jak U2 wymagam nieco więcej. Dobre utwory to jednak trochę za mało by rozgrzać serca fanów. Zaciskam więc mocno kciuki za nowe płyty gigantów rocka bowiem w przeciwieństwie do niektórych słuchaczy nie zahibernowałem się w latach osiemdziesiątych i śledzę także to co takie zespoły jak U2 mają nam obecnie do zaoferowania. Wiadomo, że najlepsze lata mają już za sobą, ale nie znaczy to, że teraz zjeżdża wyłącznie po równi pochyłej. Słuchajmy więc nowych albumów uważnie. Nie skreślajmy artystów z wieloletnim dorobkiem już na starcie bo po prostu sobie na to nie zasłużyli. Najjaskrawszym przypadkiem jest tu grupa Metallica, która cokolwiek nie zrobi i tak będzie źle. Płyta jeszcze nie wydana, a część osób już i tak wie, że będzie słaba. Bezsens, totalny bezsens. Daleki jestem od tego typu myślenia i was też zachęcam by spojrzeć życzliwszym okiem na nowe wydawnictwa grup, które kiedyś kochaliście. Kto wie, może jeszcze nas czymś zaskoczą. Dajmy im tylko na to szansę.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-81750699428714552632023-11-26T15:30:00.000-08:002023-11-26T15:30:56.565-08:00R.I.P. KEVIN "GEORDIE" WALKER (1958 - 2023)<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYSwNxryuvxeGoTFrFwvOHSxuIRKUfsJWlkBECUXZt3YXli9stpwOmtryPxfpFW0mSolQa05X9W_MB9OUetZS0k3KqsbVBg8whcSDUt6eEqtBg_zzU651Zz39RSIU34t7Doj-b0HR2m_jMjgH0Zjqz3bdd-kkSNhoDHSLTYz07UvJzMcf-4KQsIjXPrls/s1000/Killing-Joke-Geordie-Walker.webp" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="563" data-original-width="1000" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYSwNxryuvxeGoTFrFwvOHSxuIRKUfsJWlkBECUXZt3YXli9stpwOmtryPxfpFW0mSolQa05X9W_MB9OUetZS0k3KqsbVBg8whcSDUt6eEqtBg_zzU651Zz39RSIU34t7Doj-b0HR2m_jMjgH0Zjqz3bdd-kkSNhoDHSLTYz07UvJzMcf-4KQsIjXPrls/w640-h360/Killing-Joke-Geordie-Walker.webp" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Dzień 26 listopada poza rocznicą urodzin Tomka Beksińskiego przyniósł nam jeszcze jedną wieść. Otóż w wieku 64 lat odszedł od nas Kevin "Geordie" Walker. Ten legendarny gitarzysta Killing Joke zmarł w Pradze, a przyczyną śmierci był rozległy udar mózgu, którego doznał dwa dni wcześniej. Geordie był związany z grupą od samego początku i trwał przy niej do ostatnich swych chwil. Żaden inny muzyk Killing Joke nie może pochwalić się tak długim stażem. Wraz z Jazem Colemanem stanowił trzon i główną siłę napędową grupy. Jego odejście to wielka strata nie tylko dla zespołu, ale i dla całego świata muzyki. Oddajmy więc hołd temu niezwykłemu gitarzyście nastawiając sobie dziś w domowym zaciszu nasze ulubione płyty Killing Joke. </p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-5757681574607082332023-11-26T14:25:00.000-08:002023-11-29T14:50:43.460-08:00NOSFERATU<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFeSjYjA6QTkdP-iyBgWJTHZSGoy2AKoQ0GiwSW9k98Hgn_PvZA3OJ7gctgRnQ6x73MjTC5c2aRIlx0vsXdz-c_FYUT8YknvL2IcUgGpUL6VJ8VYW3NT3bCqe-pYsWGRBtTZ4d9iiTBs1gApqTh1e5ivy6tH-XdpvQqlgQyywGDTg_hr8YxhWphDjmKfY/s500/TB.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="341" data-original-width="500" height="436" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFeSjYjA6QTkdP-iyBgWJTHZSGoy2AKoQ0GiwSW9k98Hgn_PvZA3OJ7gctgRnQ6x73MjTC5c2aRIlx0vsXdz-c_FYUT8YknvL2IcUgGpUL6VJ8VYW3NT3bCqe-pYsWGRBtTZ4d9iiTBs1gApqTh1e5ivy6tH-XdpvQqlgQyywGDTg_hr8YxhWphDjmKfY/w640-h436/TB.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Nie śledzę rocznic, nie korzystam z kalendarza, ani tym bardziej nie zaglądam co dzień do kalendarium. Nie czuję takiej potrzeby. Są jednak takie daty, które przylgnęły do mej pamięci jak choćby dzień 26 listopada, w którym to urodziny obchodził Tomasz Beksiński. Człowiek, który zaraził sporą część polskiego społeczeństwa starym rockiem, odkrył piękno w mrokach gotyku oraz odkurzył wiele archiwalnych ścieżek dźwiękowych. Kochał stare horrory, uwielbiał westerny, a nade wszystko podziwiał Jamesa Bonda. Kto wie, może nawet marzyło mu się by wieść życie jak Bond. Nie dane mu jednak było zasmakować tych przyjemności. Stworzył za to siebie, a właściwie swoje alter ego, które w mroku nocy szeleściło peleryną i pobłyskiwało wampirzymi kłami. Słał przy tym w eter muzykę, w której odbijała się jego wrażliwość, ale też piętnował słowem absurdy otaczającej go rzeczywistości. Nie czuł się dobrze w świecie coraz bardziej zdominowanym przez technologię. Twierdził, że urodził się sto lat za późno. Konfrontacja ze współczesnym światem bywała dla niego niekiedy bolesna i potęgowała w nim przekonanie o swym niedopasowaniu. Przeżywał intensywnie każdą porażkę, którą zgotowało mu życie. Gdy piszę te słowa, z telewizyjnej reklamy dobiegją właśnie dźwięki <i>Night In White Satin</i> The Moody Blues. Tomek uwielbiał ten utwór i głęboko się z nim identyfikował. The Moody Blues chyba silnie naznaczyło Tomka bowiem wielokrotnie powracał do tej muzyki, która jak przypuszczam, dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Dźwięki starego rocka podtrzymywały dla niego iluzję świata, w którym honor i miłość traktowano nad wyraz poważnie. Były jak tarcza, która miała go ochronić przed cierpieniem, ale jak dobrze wiemy nie zawsze się to udawało. Suma wszystkich tych ran sprawiła, że zdecydował się nie wkraczać w XXI wiek. Atmosfera końca wieku idealnie wpisywała się w konstrukt psychiczny Tomka, w którym to postać romantycznego wampira zamyka się w swym zamczysku zanim wtargną do niego demony nowoczesnego świata. Odszedł na własnych zasadach, ale nie zniknął z naszej pamięci, a jego ukochana muzyka żyje w nas po dziś dzień. Pomyślmy więc o nim ciepło, w dniu jego 65 urodzin.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-85104732472273797202023-11-24T02:57:00.000-08:002023-11-24T05:02:18.302-08:00KOLORY MROKU<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkO0Fbc7xHOOH9a7PY7LJF8mExMZLBMV-PClm7Kf992YX1Bf2Z7VNxvr8wyfSfa-rNytXD9ft1n4WBeuC0Byln4cAXL8R3hqIhxwAU6vFCRP2LVaoLeFGQTBvMTaE1UpHdcGf8VaTw3AcVHflxzNoF9-xbBBNyJwYmjESxYwijSF0U9gU_-eHVeqkNoYM/s3000/IMG20231119100418.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkO0Fbc7xHOOH9a7PY7LJF8mExMZLBMV-PClm7Kf992YX1Bf2Z7VNxvr8wyfSfa-rNytXD9ft1n4WBeuC0Byln4cAXL8R3hqIhxwAU6vFCRP2LVaoLeFGQTBvMTaE1UpHdcGf8VaTw3AcVHflxzNoF9-xbBBNyJwYmjESxYwijSF0U9gU_-eHVeqkNoYM/w640-h640/IMG20231119100418.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Nie da się znać wszystkiego. Ilość zespołów i muzyki jaka do tej pory powstała jest wręcz niepoliczalna. Im bardziej staramy się zniwelować luki tym większa liczba nowych lądów wyłania się z mgły. W ostatnim czasie na moim oceanie dźwięków pojawiła się grupa Pink Turns Blue. Nie żebym o nich wcześniej nie słyszał, ale jakoś do tej pory nie dotrali do mojego odtwarzacza. Zmieniło się to dopiero teraz, a wszystko to za sprawą koncertu, który ma odbyć się w Poznaniu. Pink Turns Blue zawita do klubu "Pod Minogą" 23 dnia lutego. W związku z tym faktem trzeba było zagłębić się w ich dyskografię. Na pierwszy ogień poszła płyta "Meta" (1988), którą to udało mi się wylicytować za naprawdę przyzwoite pieniądze. Zanim dane mi było posłuchać muzyki z tejże płyty, moje zmysły zaatakowała okładka. Lubię takie tajemnicze fotografie, które uruchamiają wyobraźnię bo przecież rzadko kiedy mamy okazję poznać historię jaka kryje się za danym zdjęciem. O jego wyborze czasem decyduje przypadek, innym razem walor artystyczny, a bywa i tak, że obraz ściśle koresponduje z zawartością muzyczną płyty. Z mojego punktu widzenia to właśnie ten ostatni przypadek jest najciekawszy bowiem lubię gdy muzyka i oprawa wizualna stanowią jedność. Obcujemy wtedy z dziełem z gruntu przemyślanym, a nie stworzonym z przypadkowych klocków. Poza tym okładka to jeden z ważniejszych elementów płyty. Stanowi jej wizytówkę i jest zachętą dla potencjalnego słuchacza by zapoznał się z muzyką. Ileż to razy decydowałem się zakupić płytę w ciemno, wiedziony tylko obietnicą pięknej muzyki jaką niosła ze sobą okładka. Wychodzę z założenia, że za piękną okładką nie może kryć się brzydka muzyka. Wiem, nieco to naiwne, ale tak już mam. Na szczęście dla mnie, dziś już nie tworzy się zbyt wielu pięknych okładek. Współczesne dzieła rzadko kiedy wzbudzają moje emocje, stąd też zdecydowanie częściej sięgam po to co stworzono przed laty. Gdy natykam się na takie perełki wizualne jak ta, która zdobi płytę "Meta" to ulegam pokusie. Coż poradzę, że jestem bezbronny wobec piękna sztuki. Korzystam z jej wytworów tak w skali mikro jak i makro, do czego i was zachęcam. Odwiedzajmy więc świątynie sztuki by nasycić swoje zmysły, a w domach podtrzymujmy ten żar za pomocą książek i płyt. Jesień to wszakże najlepsza pora na pochłanianie kultury bez zbędnych ograniczeń. Możecie być spokojni. Nikt tu nikomu kalorii wyliczać nie będzie. Zatem bon appetit.<br /></p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-37487337787413727182023-11-11T07:24:00.000-08:002023-11-15T15:02:24.663-08:00HANDFUL OF SNOWDROPS - DANS L'OEIL DE LA TEMPETE (1991)<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmv6uNTLuYwMKFbCWoAKBWeNFUI22V-RkZ-kgFqP1w_3j3RVnVJ8fiqcNS9aS0ivbiHBG9bGRJk6Xrp3fb4hwjWd0JwJ9LgN_jeIRf5fSjAzTUwRR23guvzGWbdWt8M1yt1KFXnOF3v2tV3aij-Nex4YYIHi_ZEr-DuoGtPXAPuKpHxk2AiEBPuxbG9pg/s3000/IMG20231111143045.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmv6uNTLuYwMKFbCWoAKBWeNFUI22V-RkZ-kgFqP1w_3j3RVnVJ8fiqcNS9aS0ivbiHBG9bGRJk6Xrp3fb4hwjWd0JwJ9LgN_jeIRf5fSjAzTUwRR23guvzGWbdWt8M1yt1KFXnOF3v2tV3aij-Nex4YYIHi_ZEr-DuoGtPXAPuKpHxk2AiEBPuxbG9pg/w640-h640/IMG20231111143045.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Kiedyś zadałem sobie trud by posortować wszystkie swoje płyty wedle klucza narodowościowego. Szybko okazało się, że moja płytoteka zdominowana jest przez wykonawców z Anglii oraz Polski. Reszta państw miała do dyspozycji niepomiernie mniej miejsca. Były i takie kraje, które miały zaledwie pojedynczych przedstawicieli. Jednym z nich była Kanada, którą to reprezentowała Loreena McKennitt oraz Leonard Cohen. Obecnie do tego grona mógłbym dopisać jeszcze zespół Handful Of Snowdrops, których to płyty sukcesywnie zdobywam. Nie jest to prosta sprawa, ale przecież wielokrotnie już udowadniałem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Do swych największych sukcesów zaliczam pozyskanie albumu "Dans l'Oleil de la Tempete" (1991), któremu to dziś poświęcimy nieco uwagi.</p><p style="text-align: justify;">Wydawnictwo to było drugim i zarazem ostatnim studyjnym albumem grupy. Na osłodę fani otrzymali jeszcze koncertowy album "Mort En Direct" (1993), na którym to oprócz znanych kompozycji pojawiło się też kilka rarytasów. Tak oto zakończyła się historia grupy w tym składzie. Musiało upłynąć wiele wody w rzece Mackenzie, nim neon z napisem Handful Of Snowdrops znów rozbłysnął pełnym blaskiem. Wróćmy jednak do roku 1991. Byłem wtedy zaledwie ośmioletnim chłopcem, który dopiero wkraczał w świat muzyki i nie miałem pojęcia, że gdzieś w Kanadzie dogasa pomału historia zespołu, którym to będę zachwycał się dwadzieścia pięć lat później. Handful Of Snowdrops rozczarowane walką o większe uznanie postanowili zawiesić działalność i rozproszyć się niczym poranna mgła. Zanim jednak to nastąpiło, podarowali oni swym fanom najpiękniejsze fragmenty swej muzycznej duszy. W mojej opinii "Dans l'Oleil de la Tempete" to album bez skazy. Godny tego by postawić go na półce wśród takich pereł jak "Twist Of Shadows" (1989) Xymox. Jak wiecie jest to jedna z najważniejszych dla mnie płyt więc trudno o lepszą rekomendację. </p><p style="text-align: justify;">O takich albumach zawsze trudno mi się pisze bowiem nadmierny entuzjazm może wzbudzić w czytelniku podejrzenie, że oto ma on do czynienia z tekstem sponsorowanym. Stworzonym by pokazać coś w lepszym świetle i napędzić tym samym komuś sprzedaż. Tak działa współczesny marketing, ale nie ja. Nikt mi tu za nic nie płaci więc mogę pisać swobodnie i bez jakichkolwiek ograniczeń. Jedyne podszepty jakimi się kieruję pochodzą z mojego serca i głowy. Jeśli więc napiszę, że album "Dans l'Oleil de la Tempete" sprawił, że padłem przed nim na kolana to nie będzie w tym ani trochę przesady. Rzadko zdarza mi się trafiać na doskonałe płyty, gdzie pozbycie się jakiegokolwiek utworu naraża pacjenta na ryzyko ciężkiego kalectwa lub śmierci. Muzyczni chirurdzy mogą więc odłożyć swe narzedzia na bok bowiem wszystkie organy są zdrowe i sprawne. Jeśli więc twoje serce bije w rytmie lat osiemdziesiątych, a dźwięki syntezatorów nie przyprawiają cię o zawał to koniecznie musisz sięgnąć po ten album. To wspaniała podróż sentymentalna do czasów, gdy muzyka miałą w sobie tę szczyptę romantyzmu i melancholii. Szkoda, że Tomek Beksiński nie odkrył nigdy tej grupy bo byłby nią zachwycony. Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Takie nagrania jak <i>Voice In The Night</i> czy <i>Trust</i> idealnie sprawdziłyby się w jego radiowych audycjach, a nazwa zespołu byłaby z pewnością w Polsce równie popularna co Clan Of Xymox. Kto jak kto, ale on potrafił nadać pęd karierze grupom, które wpadły mu w ręce. Niestety drogi Tomka i grupy Handful Of Snowdrops nigdy się nie przecięły więc dziś sami musimy odkrywać tego typu skarby i oświetlać je jasnym światłem. To co stanowi o sile tego albumu to z pewnością doskonałe melodie, subtelne dźwięki gitary dopełniające brzmienie syntezatorów oraz ciepły głos wokalisty. Wszystko to sprawia, że czas spędzony z albumem "Dans l'Oleil de la Tempete", nie jest czasem straconym. Zanurzcie się w tych przepięknych przestrzeniach dźwiękowych i odnajdźcie swoje ulubione fragmenty tej układanki. Mnie najbardziej urzekły nagrania <i>Hush</i>, <i>Voice In The Night</i>, <i>Shadows On The Heart</i>, <i>Sometimes I</i> oraz <i>In The Eye Of The Storm</i>, ale tak na dobrą sprawę mógłbym dopisać tu wszystkie pozostałe.<i> </i>Nie ma więc większego sensu bawić się w wyróżnianie poszczególnych utworów bowiem każdy z nich jest zabójczo skuteczny i doskonale poradziłby sobie w roli promocyjnego singla. Mam wrażenie, że wszystkie trybiki tej maszyny pracują na najwyższych obrotach by wywiązać się jak najlepiej z powierzonej im funkcji. Wszystko to sprawia, że na albumie trudno doszukać się jakichkolwiek wad. Nawet po trzydzietu latach płyta ta brzmi wyjątkowo świeżo. Muzyka oparła się działaniu czasu co najdobitniej świadczy o jej wyjątkowości. Twórcom udało wznieść się na prawdziwe wyżyny muzycznej wrażliwości, dzięki czemu otrzymaliśmy dzieło wręcz doskonałe. Nastawcie więc uszu i cieszcie się z tymi dźwiękami bo takie płyty to prawdziwe skarby na muzycznym oceanie. </p><p style="text-align: justify;">Handful Of Snowdrops nie miał szczęścia zrobić kariery międzynarodowej nad czym ubolewam. Mieli wszystko to co zespół mieć powinien, ale jak widać zabrakło chyba szczęścia i ludzi, którzy wznieśliby ich karierę na wyższy poziom. Może też po części winne były także czasy w jakich ta muzyka powstała bowiem świat upadał wtedy na kolana przed muzyką grunge, zachwycał się Metallicą, skazując tym samym wielu twórców na zapomnienie. Cóż mam rzec. Grunge jakoś nigdy mnie nie zachwycał, a Metallica w latach dziewięćdziesiątych rozmieniła swą legendę na drobne, tracąc swych starych fanów. Zastanówmy się więc czy bogowie, których czcimy warci są naszej uwagi. Wielu z nich wraz z upływem czasu traci na znaczeniu i znika gdzieś w pomroce dziejów. W przypadku Handful Of Snowdrops nie mam najmniejszych wątpliwości, że Chronos działa na ich korzyść.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-51610096214089877172023-10-27T02:46:00.007-07:002023-10-27T13:20:22.782-07:00KRAINA POTĘPIONYCH<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzPVDYfUWj6LSzvKm49CeMg1-hmYGn30lbizIPPw4YOnP4YzQiUNCndadu7q1VM3E_akTDSpN835Vx2cvQJ5vQkh3CxVYGGcUuPxqPzlJ_3y6cdZDW0NPU7rBq9XKaH2gY28JR3b5u8RUi-sS41fZXbDb7ug-1Ys9_llOIKOCrVNMFiUav0I8AUTU3KgM/s3000/IMG20231005090406.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzPVDYfUWj6LSzvKm49CeMg1-hmYGn30lbizIPPw4YOnP4YzQiUNCndadu7q1VM3E_akTDSpN835Vx2cvQJ5vQkh3CxVYGGcUuPxqPzlJ_3y6cdZDW0NPU7rBq9XKaH2gY28JR3b5u8RUi-sS41fZXbDb7ug-1Ys9_llOIKOCrVNMFiUav0I8AUTU3KgM/w640-h640/IMG20231005090406.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Moje pierwsze zetknięcie z muzyką grupy Handful Of Snowdrops miało miejsce w nieistniejącym już w sklepie płytowym, który to prowadził Andrzej Masłowski. Pamiętam, że podczas którejś z wizyt, zaprezentował mi fragmenty płyty "Land Of The Damned" (1988), którą to pożyczył mu jego znajomy. Zakupił on ją na naszym rodzimym portalu aukcyjnym. Były ponoć przy tym niezłe utarczki ze sprzedawcą, który chyba zorientował się, że pozbył się tej płyty w zbyt niskiej cenie więc próbował wmówić kupującemu, że płyta się uszkodziła. Koniec końców przyciśnięty do muru wysłał płytę i tak zawędrowała ona do Poznania na ulicę Taczaka, gdzie mieścił się wyżej wspomniany sklep. Pan Andrzej był chyba pod sporym wrażeniem tej płyty bo ochoczo o niej opowiadał. Ich twórczość lokował gdzieś w rewirach zamieszkiwanych przez Clan Of Xymox i tym podobne grupy. Jako miłośnikowi tego typu brzmień dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Skrzętnie zanotowałem sobie w pamięci nazwę zespołu lecz nie miałem zbytnich nadziei na zakup tej płyty bo był to swoisty biały kruk. W Polsce niemal nieosiągalny stąd też przez długie lata album ten obrósł w mej wyobraźni w wiele mitów i legend. Przez ten czas zdążyłem zapoznać się i zgromadzić trzy ich późniejsze płyty, a debiut wciąż pozostawał nieuchwytny. Zmieniło się to dopiero w tym roku za sprawą argentyńskiej oficyny Twilight Records, która to postanowiła wznowić ten krążek w formie CD. Miłośnicy płyt winylowych mogą z kolei pokusić się o analoga wydanego przez montrealską wytwórnię Lebackstore. Płyta CD poza bazowym materiałem wzbogacono o liczne muzyczne dodatki, wśród których znajdziemy wersje demo utworów z tejże płyty. To z pewnością najbardziej rozbudowana i kompletna edycja jaka się do tej pory ukazała. Warto więc się nią zainteresować. Mnie w zupełności wystarczyłaby sama esencja tego albumu, ale rozumiem, że są też tacy słuchacze, którzy czekają na te dodatki. Myślę, że te sześć dodatkowych utworów zaspokoi ich apetet. Od strony edytorskiej płyta wygląda równie interesująco choć nie ukrywam, że wolałbym ją dostać w standardowym, plastikowym pudełku. Niemniej nie ma co narzekać bo w końcu mogę cieszyć się ich pełnym dorobkiem płytowym. Podróż z Argentyny okazała się być dość długa, ale po niemal miesiącu oczekiwania listonosz odnalazł drogę do mych drzwi. To co mnie najbardziej zaskoczyło to liczba znaczków jaka widniała na kopercie oraz fakt, że pomimo zapakowania płyty w zwykłą bąbelkową kopertę dotarła ona bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu. Jak widać, troska o bezpieczne dostarczenie przesyłki nie jest czymś niespotykanym niemniej dla Poczty Polskiej to chyba wciąż za wysokie progi. Uczcie się więc panie i panowie od najlepszych a być może zapracujecie sobie na nasz szacunek. Pamiętajcie, że reputacja w tym zawodzie to ważna rzecz, którą zdobyć można tylko solidną i ciężką pracą.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-304711440747371952023-10-18T02:31:00.000-07:002023-10-18T02:31:03.349-07:00POZA STREFĄ KOMFORTU<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_xE5az4B8SIlDjHY6RRLm4JUxc06RQjtBS8CCP5KYtUDPiiPvBiixoL8CoXOkPO3DaUKhwwNJzBzg_n6J05eorYtsk6kGrl_tJwEZXtWdoJPM9KkyE-a1bSJ-67vEP0n1mx5bCH5L_XLhvNTuD2LV4gb5XkIhn_CaaW6lWJZxCYYWyW7l2YeIUF1b7p4/s3000/IMG20231018111226.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_xE5az4B8SIlDjHY6RRLm4JUxc06RQjtBS8CCP5KYtUDPiiPvBiixoL8CoXOkPO3DaUKhwwNJzBzg_n6J05eorYtsk6kGrl_tJwEZXtWdoJPM9KkyE-a1bSJ-67vEP0n1mx5bCH5L_XLhvNTuD2LV4gb5XkIhn_CaaW6lWJZxCYYWyW7l2YeIUF1b7p4/w640-h640/IMG20231018111226.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Końcówka lata była tego roku wyjątkowo gorąca. Choć zdawało mi się, że w powietrzu wyczuwam już zapach jesieni, to jednak lato postanowiło powalczyć o swój wymiar czasu do samego końca. Ani myślało kapitulować choć przecież prędzej czy później musiało ustąpić miejsce swej siostrze. Ta zadbała o to by nie zabrakło nam corocznego festiwalu kolorów w koronach drzew, ale i sprawiła, że z każdym kolejnym dniem zmuszeni jesteśmy zakładać na siebie coraz więcej odzieży. Jesień to też dobry czas by wrócić do dawno niesłuchanych płyt, a także odpowiednia chwila by zmierzyć się z albumami, z którymi dotychczas jakoś nie było nam po drodze. Zanim jednak podejmiemy się wyzwań warto choć na moment odkurzyć płyty swych ulubieńców.<br /></p><p style="text-align: justify;">Wracam więc do albumu "Faith" (1981) grupy The Cure, który wyjątkowo dobrze brzmi, gdy za oknem szarzyzna zaczyna pożerać otoczenie. Chłód muzyki idealnie współgra z temperaturą na termometrze, która pikuje w dół coraz szybciej i szybciej. Głos Roberta Smith'a choć bywa niekiedy lodowaty (<i>Funeral Party)</i> potrafi też wlać w słuchacza nieco ciepła (<i>All Cats Are Grey</i>) i sprawić, że poczujemy się jak pod ciepłym kocem. Trylogia w skład, której wchodzą albumy "Seventeen Seconds" (1980), "Faith" i "Pornography (1982) to moja ulubiona "lektura" na jesienną słotę. Ciepło tego pierwszego jest jak początek jesieni. Chłód tego drugiego to z kolei jesień w pełnym rozkwicie, a mrok trzeciego to już zima ze swymi krótkimi i ponurymi dniami. Pozycja obowiązkowa dla wszelkiej maści melancholików i dołersów.</p><p style="text-align: justify;">Jesień to także czas na powrót do tych nieco bardziej wymagających
albumów stąd też daje szansę takim płytom jak "Just After Sunset. The
Poetry Of Rainer Maria Rilke" (1998). Jest to efekt współpracy dwóch nietuzinkowych artystów, z których jeden (Martyn Bates) jest filarem zespołu
Eyeless In Gaza, a z kolei ona (Anne Clark) jest angielską poetką, która
poza pisaniem wierszy działa także na polu muzyki. Na ich wspólne dzieło składają się teksty Rainera Marii Rilke,
stanowiące za fundament, na którym to wzniesiono tę muzyczną budowlę.
Album ze względu na swą oszczędność aranżacyjną może nie porywa bogactwem dźwięków, ale warto dać mu szansę w te chłodniejsze dni. Jesienna aura jest wszak jego największym sprzymierzeńcem. Płyta z kategorii ciekawostek, ale warto nastawić uszu bo być może takiej muzyki właśnie nam teraz trzeba.</p><div style="text-align: justify;">Idąc za ciosem, odkupiłem sobie niedawno album, który niegdyś powędrował w świat. Wtedy ta sfera dźwięków nie znajdowała w mych uszach zrozumienia. Czas jednak zmienia nie tylko naszą zewnętrzną powłokę, ale także działa na nasze upodobania muzyczne. Stąd też obecność w mojej płytotece takich albumów jak choćby ten. "Second Edition" (1986) to druga płyta w dorobku Public Image Limited. Początkowo ukazała się w formie metalowego pudełka i tak też została nazwana - "Metal Box" (1979). W jego wnętrzu skrywały się trzy dwunastocalowe winyle oraz lista utworów. Nieco później album ten otrzymali właściciele odtwarzaczy CD. Zrezygnowano już jednak z metalowego pudełka, zmieniono okładkę oraz nazwę, a także dokonano korekty kolejności nagrań. I w takiej też formie trafił on w moje ręce. Przegryzam się przez niego niczym kwas przez metal, chłonę jego zawartość i staram się zebrać wszyskie te muzyczne klocki w jakiś logiczny twór. Trzymajcie kciuki za powodzenie tej misji.<br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ostatnim wyzwaniem jakie postawiłem przed sobą jest album "Room Of Light" (1986) grupy Crime And The City Solution. Częściowo skłonił mnie do tego poznański koncert, który zaanonsowano na dziewiąty dzień grudnia. Lepszej okazji nie będzie by ich zweryfikować. Póki co, pozostają płyty, a właściwie płyta. Swego czasu miałem w swej kolekcji album "The Bride Ship" (1989), ale jakoś nie zapałałem do niego wielkim uczuciem. Poszedł więc w świat szukać przyjaźniejszego właściciela, a ja na wiele lat dałem sobie spokój z twórczością grupy. Dopiero rok temu skusiłem się na zakup kolejnego albumu, który ponoć jest ich opus magnum. Tak zapewniał recenzent nieodżałowanego czasopisma "Zine" pisząc o nim tak:<i> Najlepsza płyta zimnej, bluesowo - postpunkowej kapeli Micka Harveya i Rowlanda S. Howarda, związanych z Birthday Party i The Bad Seeds. Na pewno nie ma na tej płycie hitów. Za to jest zbiór ballad i taka gotycka strzelistość, że można nią sobie żyły popodcinać. A z katakumb w tle przebija się jazgotliwa, nie taka znów przyjemna bluesowa gitara. Ta płyta to czysta depresja, jak "Closer" czy "In The Flat Field". </i>Prawda, że brzmi zachęcająco? </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Czas więc wracać do słuchania muzyki i zgłębiać to co dotychczas nie zostało zgłębione.</div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;">Jakub Karczyńśki<br /></div>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-83233526213196470472023-10-05T02:24:00.002-07:002023-10-05T02:24:17.615-07:00THE FINAL SOUND - DIMENSIONS (2020)<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJMHy63SULQY0oT-qirDNjk77QzLimyY2eccNUVwfYEBuDjkJ7xPpZkwBC30o9nf52smB7ZS5_OXWuRuiT4ZKTgQXJ1kLZkN-NmVqPGG3TJh1D-kwequJYoFA1gairA-MSXDg6hDo-buddAWrphq-0VbZbRxpXuA_35R3BkQr5VG7Yvk0et8mxjPmAtjs/s3000/IMG20231005110800.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJMHy63SULQY0oT-qirDNjk77QzLimyY2eccNUVwfYEBuDjkJ7xPpZkwBC30o9nf52smB7ZS5_OXWuRuiT4ZKTgQXJ1kLZkN-NmVqPGG3TJh1D-kwequJYoFA1gairA-MSXDg6hDo-buddAWrphq-0VbZbRxpXuA_35R3BkQr5VG7Yvk0et8mxjPmAtjs/w640-h640/IMG20231005110800.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Szkic oka. Uważny obserwator bez problemu wychwyci w nim obraz miasta. Spojrzenie zdaje się być nieco melancholijne, tak jakby zrodziła się w nim tęsknota do tego co już za nami. Tak prezentuje się okładka albumu "Dimensions" (2020) amerykańskiej grupy The Final Sound. Przyglądając się spisowi utworów możemy sobie co nieco dopowiedzieć błądząc wzrokiem między takimi tytułami jak <i>Dark City</i>, <i>Run</i>, <i>No Rescue</i>, <i>Flashback </i>czy <i>Waiting For You</i>. Nastawiając zaś uszu, zanurzymy się w dźwiękach jakich niepowstydziliby się Handful Of Snowdrops czy Drab Majesty. To jedyne skojarzenie jakie przychodzi mi do głowy, gdy słucham tej muzyki. Nie jest to może trafienie w punkt, ale nic bliższego nie znalazłem. To chyba dobrze bowiem jeśli zespół brzmi jak dziesięć innych to powstaje podejrzenie, że brak im własnych pomysłów. W dzisiejszych czasach trudno o oryginalność, gdy za plecami mamy taki bagaż muzycznych doświadczeń więc chyba już mało kto oczekuje jakiś innowacji czy porywania się z motyką na słońce. </p><p style="text-align: justify;">The Final Sound ujmują swoją muzykę w ramach takich nurtów jak post punk czy shoegaze, łącząc to co noweczesne z brzmieniami lat osiemdziesiątych. Oplatają to siecią naprawdę pięknych melodii, do których chce się wracać. Zespół ma na swym koncie dwa pełnoprawne albumy, które niestety są bardzo trudno do zdobycia jeśli komuś zależy na formacie CD. Nawet Discogs ich nie oferuje. Mnie udało zdobyć się ten album tak zwanym rzutem na taśmę. Żałuje, że nie zakupiłem od razu też ich kolejnego wydawnictwa no, ale któż mógł wiedzieć, że zaraz wyparują z rynku jak kamfora. Cieszę się więc tym co jest, a przecież mam to na czym najbardziej mi zależało. Swoją przygodę z zespołem The Final Sound rozpocząłem od nagrania <i>Eris</i>, które to wyłowiłem z playlisty Spotify. Tak mi się spodobało, że czym prędzej zapisałem nazwę grupy i rozpocząłem gorączkowe poszukiwania płyty. Szczęśliwie ich strona na Bandcampie wciąż oferowała pełną dyskografię w formacie CD. Wziąłem debiut, na którym to zawarto kompozycje <i>Eris</i> licząc na to, że kolejny album dokupię sobie za jakiś czas. Niestety moje kalkulacje wzięły w łeb ponieważ płyta zniknęła już z oferty więc nie pozostaje mi nic innego jak dopisać ją do listy płytowych życzeń.</p><p style="text-align: justify;">Wróćmy jednak do zawartości albumu "Dimensions", który to polecam szczególnej uwadze miłośnikom muzyki, jaka z pewnością znalazłaby uznanie w uszach Tomka Beksińskiego. Nie brak w niej ani melancholii, ani pięknych melodii. Choć dżwięki te stworzono współcześnie to ich rodowodu należałoby szukać w latach osiemdziesiątych. Takie kompozycje jak <i>Shapes & Shadows</i>, <i>Run </i>czy <i>Eris </i>jak żywo przypominają o czasach, gdy świat chłonął taką muzykę jak gąbka wodę. Przypuszczam, że gdyby 4AD zachowało swój dawny profil muzyczny to z pewnością chciałoby mieć w swych szeregach The Final Sound. Niestety czasy są jakie są i muzyka zespołu choć piękna i poruszająca, skazana jest na egzystencję w niszy. Cieszę się, że "Czarne słońca" mogą rzucić na nią nieco blasku i być może sprawią, że grupie przybędzie kilku nowych fanów. Jeśli będziecie mieli okazję zobaczyć ich na żywo, to koniecznie skorzystajcie z tej szansy. Mnie pozostaje póki co słuchanie ich z płyty, którą śmiało mogę określić mianem najpiękniejszej muzyki jaka powstała w 2020 roku. Album "Dimensions" to dzieło niemal doskonałe. Jedyną skazą, a właściwie drobnym potknięciem jest w mojej opinii utwór <i>Dark City</i>, który choć nie jest zły, to zdecydowanie odstaje od wyśrubowanych norm narzuconych przez pozostałe kompozycje. W żaden sposób nie umniejsza to wybitności tej płyty, a może nawet sprawia, że tym bardziej doceniamy kunszt jakim wykazali się muzycy tworząc to dzieło.</p><p style="text-align: justify;">Wielu już próbowało odwoływać się w swej muzyce do dekady lat osiemdziesiątych. Jednym wychodziło to lepiej, innym gorzej. The Final Sound nie są jednak tylko grupą rekonstrukcyjną lecz zespołem, który potrafił tchnąć nowego ducha w dorobek dawnych mistrzów. Nic tu nie jest udawane, nikt nie sili się by wejść w czyjeś buty. To raczej próba reinterpretacji tamtych brzmień i wpisania ich we współczesność. To tak jakby znaleźć dwa kompletnie różne zestawy klocków i odkryć fakt, że da się je sensownie połączyć.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-28460768232122973792023-10-01T16:09:00.004-07:002023-10-01T16:16:55.941-07:00KRÓLICZEK<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQmneES4fDZ4rEufPjVbrK8kPE8r2HxgFfYfm4lcmcLdXTOrQ4Ss4f5xsPJezumtV9f3Lv1ZpdhCo_fFvtaskdIayPawzUzWGbxff601xowC3KOBqIsaAik12iAmt-22jncmk6lco4sICjmwwAwRIwC4DKsRZvq3KHH70MjdQNcbU3KhN36CSxX3Rx1E4/s3000/wolfgang.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQmneES4fDZ4rEufPjVbrK8kPE8r2HxgFfYfm4lcmcLdXTOrQ4Ss4f5xsPJezumtV9f3Lv1ZpdhCo_fFvtaskdIayPawzUzWGbxff601xowC3KOBqIsaAik12iAmt-22jncmk6lco4sICjmwwAwRIwC4DKsRZvq3KHH70MjdQNcbU3KhN36CSxX3Rx1E4/w640-h640/wolfgang.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Cierpliwość to cecha, która niezwykle przydaje się w życiu. Niestety nie wszystkim jest ona dana. Jestem jednym z tych szczęśliwców, który ją posiada. Przydała mi się już wielokrotnie i zapewne skorzystam z niej jeszcze niejeden raz. Cierpliwość ma to do siebie, że bywa niekiedy nagradzana. Przekonałem się o tym w ostatnich dniach, gdy po wielu latach poszukiwań, udało mi się pozyskać płytę, która znajdowała się na szczycie mego rankingu albumów z kategorii "must have". Wpływ na to miała nie tyle zawartość muzyczna, co raczej unikatowość tego wydawnictwa. Co ciekawe, debiut The Wolfgang Press jest moim równolatkiem, a więc świętuje w tym roku czterdzieści lat. Na winylu album dostępny był od wielu lat lecz na wersję CD, musieliśmy poczekać, aż do roku 2005. Doskonale pamiętam ten czas, gdy można ją było kupić w Empiku. Trzymałem ją nawet w dłoniach, ale wtedy nie miałem potrzeby jej posiadania. Żałuję ogromnie bowiem dziś mój portfel byłby zdecydowanie grubszy. Przymierzałem się do niej wówczas kilkukrotnie, ale jej zawartość nie znalazła uznania w moich uszach. Były to jednak czasy, gdy w muzyce poszukiwałem głównie melodii, a tych próżno było szukać na "Burden Of Mules" (1983). Lata mijały, zmianiało się moje postrzeganie muzyki, a w międzyczasie płyta zniknęła z rynku. Można ją było od czasu do czasu spotkać na portalach aukcyjnych, ale nigdy w tak niskiej cenie jak wówczas w Empiku. Tak to już w życiu jest więc spieszmy się kupować płyty bo tak szybko drożeją. Pogoń za tym króliczkiem trwała kilka lat. Co jakiś czas pojawiał się na horyzoncie, ale niezwykle rzadko pozwalał się do siebie zbliżyć, nie mówiąc już o tym by pozwolił się złapać. W końcu się udało choć jak głoszą słowa piosenki Skaldów, nie o to chodzi by złapać króliczka, ale by gonić go. Niemniej raz na jakiś czas, warto go jednak pochwycić by nadać owej gonitwie sens. Jej koniec wcale nie musi oznaczać kresu zabawy wszak takich króliczków są na tym świecie tysiące. Trzeba tylko obrać nowy cel i ruszyć w kolejną szaleńczą pogoń.</p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-47718448839630352412023-09-27T00:39:00.002-07:002023-09-27T02:00:13.332-07:00JESIENNE RETROSPEKCJE<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj32DR_NrZYw0G1IAJbt8E3_oROkJqUUoi31x85NO-Tf1QTXlvGYc68_NufF0NoCCQpFw1q_OUI69oReGfLPFS15iwUUND6dXWY_Dw5tSZth84ZidvpMrf3ZGAluZdpasCDQ7rUH-icY9Pfoq4g2jcLMvNA-153wDxWB3XC2gs08l-h9EA5QzP2rVA_sfM/s3000/IMG20230927092658.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj32DR_NrZYw0G1IAJbt8E3_oROkJqUUoi31x85NO-Tf1QTXlvGYc68_NufF0NoCCQpFw1q_OUI69oReGfLPFS15iwUUND6dXWY_Dw5tSZth84ZidvpMrf3ZGAluZdpasCDQ7rUH-icY9Pfoq4g2jcLMvNA-153wDxWB3XC2gs08l-h9EA5QzP2rVA_sfM/w640-h640/IMG20230927092658.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Wrzesień jest w tym roku wyjątkowo piękny i ciepły. Dawno nie pamiętam tak ładnego końca lata, a i początek jesieni zapowiada się także całkiem przyjemnie. W związku ze zmianą pór roku podjąłem też i stosowne przygotowania. Z myślą o naszych małych, skrzydlatych przyjaciołach zakupiłem w tym roku karmnik by w okresie zimowym jakoś ulżyć ptactwu. W końcu ich śpiew umila nam najpiękniejsze okresy roku więc choć w taki sposób się im zrewanżuję. Poza tym będzie to też nie lada gratka dla dzieciaków, które będą mogły podglądać naturę. Dodatkowo zakupiłem także atlas ptaków by przyjemne połączyć z pożytecznym.</p><p style="text-align: justify;">Odkurzam również płyty ze swem kolekcji wybierając te, które dawno nie gościły w mym odtwarzaczu. "W imię nocy" (1998) grupy Artrosis to album, którym fascynowałem się gdzieś tak w okolicach końcówki lat dziewięćdziesiątych i wczesnych lat dwutysięcznych. Z czasem zajął miejsce na regale i tkwił tam przez długie lata nie niepokojony przez nikogo. Dopiero teraz nastawiłem go ponownie by sprawdzić czy ta muzyka wciąż na mnie działa. Czy nie wyblakła i nie stała mi się obojętna bo przecież dojrzewając zmieniamy nie tylko swe oblicze, ale także i gusta muzyczne. "W imię nocy" na szczęście wciąż brzmi w moich uszach atrakcyjnie choć dziś już nie śledzę działalności tej grupy. Nie wiem nawet czy wciąż tworzą, a i nie wyglądam nowych nagrań. Po prostu dziś jestem już w innym miejscu, a muzyka ta spełniła swą rolę w czasie, który był jej przeznaczony.</p><p style="text-align: justify;">Powróciłem też do muzyki z wytwórni Big Blue Records. Pamiętam ją jeszcze ktoś? Nie? Nie dziwię się bo sam musiałem sobie odświeżyć pamięć na temat wydawnictw, które stworzyli pod tym szyldem. Nazwa ta została powołana do życia w 2002 roku, zastępując SPV Poland. Poza muzyką, Big Blue Records miało pod swymi skrzydłami gazetę OFF, będącą ciekawym wejrzeniem w świat niezależnej kultury. Żywot jej był jednak bardzo krótki bowiem ograniczył się zaledwie do trzech numerów. Do każdego z nich dodawano płytę CD, co stanowiło niewątpliwy plus. Linię muzyczną wyznaczał w dużej mierze katalog wytwórni, ale i tak nie można było narzekać. Jednym z ich wydawnictw był album Dark Blue World. Nazwa ta nie zaistniała na dłużej w świadomości słuchaczy bowiem pod tym szyldem stworzono zaledwie dwie płyty. Ta wielce obiecująca formacja rozpłynęła się w mroku zapomnienia stąd też warto wrócić do ich muzyki. Szczerze mówiąc to sam zdążyłem już o nich nieco zapomnieć więc z tym większą przyjemnością nastawię sobie dziś ten album. Po siedemnastu latach, w pamięci pozostały tylko jakieś mgliste wspomnienia, kilka klisz i skojarzenia z twórczością Patti Smith. Czas więc na weryfikację wspomnień. <br /></p><p style="text-align: justify;">Coś czuję, że takie powroty do moich wczesnych fascycnacji muzycznych nie będą odosobnionym przypadkiem. Mam nadzieję, że te niegdysiejsze emocje są dalej zaklęte w tej muzyce bowiem szkoda byłoby burzyć te pomniki. Ryzyko jest, ale wierzę, że upływ czasu jak i moja wrażliwość muzyczna wciąż potrafią odnaleźć między sobą tę nić porozumienia.</p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;"> Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-87643344524567982082023-09-14T03:40:00.002-07:002023-09-14T04:00:11.318-07:00OCZY KOSZMARNEJ DŻUNGLI<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguJlzf9pnzQ4S8tj8Bk2_oq7jI53HPo3YGvK8i2OPm_QqZH11G5BfY8HxcI9frML8wduFFg7KiW1F1IpzqlolbkDaq9AbvmpwqplxLt5Fl0fLaZlHfIAiQi94JMJO81PBtHJtV_6-3YsZ2TQd1NCCPrsvDp9leTdoVXM8RE4XPinOY22iOq5GfcM2JWbY/s3000/IMG20230914115638.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguJlzf9pnzQ4S8tj8Bk2_oq7jI53HPo3YGvK8i2OPm_QqZH11G5BfY8HxcI9frML8wduFFg7KiW1F1IpzqlolbkDaq9AbvmpwqplxLt5Fl0fLaZlHfIAiQi94JMJO81PBtHJtV_6-3YsZ2TQd1NCCPrsvDp9leTdoVXM8RE4XPinOY22iOq5GfcM2JWbY/w640-h640/IMG20230914115638.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Powróciłem dziś do płyty, której nie słuchałem od wielu lat, a przecież takich albumów nie powinno skazywać się na zapomnienie. Niestety tak się czasem dzieje bowiem ilość nowej muzyki jaka do mnie dociera nie pozwala za bardzo spoglądać wstecz. A przecież słuchać powinniśmy tego na co w danej chwili mamy ochotę, tego co współbrzmi z daną chwilą, pogodą czy z naszym nastrojem. Staram się trzymać tej myśli choć nie zawsze mi się to udaje. Dziś jednak dopomogła mi w tym pogoda, która letnią spiekotę ostatnich dni zmieniła w jesienną szarugę. Czy mi to przeszkadza? Ani trochę. Cieszę się, że w końcu można odetchnąć świeżym powietrzem, a padający deszcz da także wytchnienie suchej ziemi. W takich to okolicznościach przyrody, naszła mnie myśl by wyjąć z półki album "Innocence" (1995) grupy Eyes Of The Nightmare Jungle. Co uważniejsi czytelnicy przypomną sobie, że nie jest to ich debiut na łamach "Czarnych słońc" bowiem przed laty poświęciłem nieco uwagi albumowi "Fate" (1992), który to pozyskałem zza naszej zachodniej granicy. Niemniej było to siedem lat temu więc pewnie już nikt tych wpisów nie pamięta. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do archiwum z roku 2016, w którym to odnajdziecie teksty zatytułowane <a href="https://czarne-slonca.blogspot.com/search?q=Nocny+nas%C5%82uch" rel="nofollow">"Nocny nasłuch"</a> oraz <a href="https://czarne-slonca.blogspot.com/search?q=%22Niemiec+to+ma+gest%22" rel="nofollow">"Niemiec to ma gest"</a>. Zespół Eyes Of The Nightmare Jungle poznałem za sprawą rekomendacji Andrzeja Masłowskiego, który poza prowadzeniem audycji "Nawiedzone Studio" w radiu Afera zajmował się także sprzedażą płyt w swoim sklepie na ulicy Taczaka w Poznaniu. Znając moje muzyczne preferencje polecił mi ten album mówiąc: "to jedna z najpiękniejszych płyt jaką mam w sklepie". Aby nie być gołosłownym, włożył krążek do odtwarzacza i zaprezentował mi dźwięki jakie kryły się pod tym dziwnym szyldem. Nie muszę chyba dodawać, że trafił mnie tą muzyką w sam środek serca. Nie było rady, wyłożyłem stosowną sumę na stół i tak też stałem się posiadaczem tej niezwykłej płyty. Gdyby nie ta rekomendacja z pewnością nie poznałbym tej grupy bowiem niepozorna okładka nie tylko nie zwraca na siebie uwagi, ale też i nie zdradza jaka muzyka się za nią kryje. Dźwięki z tego albumu powinny szczególnie przypaść do gustu miłośnikom brzmień spod znaku The Sisters Of Mercy oraz The Mission. Niemniej proszę nie nastawiać się na proste schematy sprowadzające się do wymiany kolejności między zwrotką a refrenem. Ta muzyka jest dużo bardziej skomplikowana i wymyka się z tej ogranej struktury. Nieprzewidywalność kompozycji to ich największy atut, dzięki czemu słuchacz nie wie co wydarzy się za chwilę. Zespół nie wyznacza sobie bowiem żadnych sztywnych ram kompozycyjnych przez co nie pozwala zamknąć się odbiorcy w klatce składającej się z klisz i schematów. "Innocence" wypełnia nie tylko muzyka, ale i melodeklamacje czy odgłosy natury. Dzięki temu powstała rzecz niezwykłej urody, do której chce się wracać jak do najlepszego przyjaciela. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji posłuchać tego albumu, to czym prędzej zanurzcie się w tych dźwiękach. Pora ku temu zdaje się być odpowiednia.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-77460723338226385712023-08-26T08:08:00.004-07:002023-08-26T08:17:07.409-07:00STWORZONE W POLSCE<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGJTnUFkqkvbMDSMOxgtykxydAaszY82_Dcyup2vf68yCGRGFqckWgbsSsnevFyT4NJ5HNJl_NQZrUgGdsB_IL78kzFMG4CHnjoR74qLhOR4oOTjIBDZCKjGlYlcKmqheArglW7lu8_uGTr4mlllFrlskKy2yXfV7BKqh9_tPPf1n1x-_rIvcyW5VcvgA/s1080/RNS.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1080" data-original-width="1080" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhGJTnUFkqkvbMDSMOxgtykxydAaszY82_Dcyup2vf68yCGRGFqckWgbsSsnevFyT4NJ5HNJl_NQZrUgGdsB_IL78kzFMG4CHnjoR74qLhOR4oOTjIBDZCKjGlYlcKmqheArglW7lu8_uGTr4mlllFrlskKy2yXfV7BKqh9_tPPf1n1x-_rIvcyW5VcvgA/w640-h640/RNS.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">We wczorajszej audycji "RadioAktywni", która to emitowana jest w Radiu Nowy Świat, pojawił się nie byle jaki gość. Postać niezwykle ważna dla polskiej muzyki lecz żyjąca w cieniu. Tworzył muzykę z takimi zespołami jak Homo Twist, Apteka lecz najbardziej kojarzony jest za sprawą swego macierzystego zespołu jakim był Made In Poland. Piszę o nim w czasie przeszłym bowiem w tej chwili zespół Made In Poland nie funkcjonuje. By ożywić ten szyld potrzebne jest minum dwóch członków oryginalnego składu. Tak przynajmniej ustalono, o czym wspominał Artur Hajdasz, który był gościem Jacka Nizinkiewicza. Jak wiadomo oryginalny skład tworzyli Robert "Rozzy" Hilczer, Krzysztof "Córa" Grażyński, Piotr Pawłowski oraz Artur Hajdasz. Ostatnią inkarnację zespołu tworzyli już tylko ci dwaj ostatni lecz konflikt, który powstał między nimi sprawił, że o Made In Poland znów musimy pisać w czasie przeszłym. Nie oznacza to jednak, że zaległa już grobowa cisza. Z wywiadiu jakiego udzielił Hajdasz dowiadujemy się, że wkrótce ma pojawić się album pod szyldem MIP. Nie, nie. Nie chodzi o Made In Poland lecz rzecz, której nazwę rozszyfrowuje się w sposób Make It Possible (jeśli dobrze zapamiętałem). Prawda, że pomysłowo? Ma to być rozwinięcie muzyki jaką Made In Poland nagrał na albumie "Future Time" (2009). Czekam więc niecierpliwie na efekty tej muzycznej sesji i po cichu liczę na to, że historia Made In Poland nie dobrnęła jeszcze do ostatniego rozdziału. Być może potrzeba do tego odrobiny czasu, dystansu jak i odrobiny dobrych chęci.</p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: right;"><br /></p><p style="text-align: justify;">PS Obraz ilustrujący niniejszy post zapożyczony ze strony Radia Nowy Świat. <br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-44600638475978041592023-08-19T07:16:00.002-07:002023-08-19T13:21:25.222-07:00LAWENDOWY RAJ<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_bA0lJV1Elun9SBcy3rtl9nC2pFgrrY1IEC_KW2XG5GdrnaOEEz5m1p5Thl6sYGVAWguHkKw8NQKPKg8AgcoXs3P6t9KPDDBzWrFkCLgn2roCDCvwVaVnjRzkLPxcohWq4z080VVZMvCvNoZDCiMY5pjI5JCxUPD19aQOwzVw24fDY8fjc6hX5BKceAI/s3000/blog.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_bA0lJV1Elun9SBcy3rtl9nC2pFgrrY1IEC_KW2XG5GdrnaOEEz5m1p5Thl6sYGVAWguHkKw8NQKPKg8AgcoXs3P6t9KPDDBzWrFkCLgn2roCDCvwVaVnjRzkLPxcohWq4z080VVZMvCvNoZDCiMY5pjI5JCxUPD19aQOwzVw24fDY8fjc6hX5BKceAI/w640-h640/blog.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">W wakacje "Czarne słońca" weszły w tryb slow life, co wiąże się ze zmniejszoną liczbą wpisów. Składa się na to nie tylko wakacyjne rozleniwienie, ale i brak weny. Jakoś tak się złożyło, że i ona wzięła sobie wolne. Jeśli już przy wypoczynku jesteśmy to ja w tym roku postanowiłem zrelaksować się w "Lawendowym Lądzie", gdzie można wypocząć tak jak sobie tylko wymarzymy. To idealna miejscówka nie tylko dla miłośników lawendy, ale i dla tych co chcą się zaszyć tylko po to by poleżeć sobie w łóżku z książką i nie przejmować się absolutnie niczym. Korzystam więc z okazji by ponadrabiać lektury. Zabrałem więc ze sobą "Czarodziejską górę" Tomasza Manna bo wydała mi się odpowiednia do tej destynacji. I wcale nie mam tu na myśli lawendowej okładki, a raczej fakt, że tak jak bohaterowie tej powieści przybyłem do miejsca, w którym mam zamiar odciąć się od świata. Przywiozłem też i coś co przytrzyma mnie przy świecie muzyki, a mianowicie "Kryzys w Babilonie" czyli rozmowę Rafała Księżyka z nieżyjącym już Robertem Brylewskim. W domu czeka za to najnowsza płyta "Echo" (2023) 52UM, która to podsumowuje działalność Roberta pod tym szyldem. Dla urozmaicenia zabrałem też felietony Marcina Mellera zebrane w zbiorze "Trzy puszki bobu". Meller jak zwykle nie zawodzi tak w kwestii poczucia humoru jak i opisu sceny politycznej. Czytam więc sobie to jedną, to drugą, to trzecią książkę, a czas płynie sobie wolno i leniwie. Jedyne czego brakuje to płyt, ale mam nadzieję, że chwila odpoczynku od muzyki sprawi, że radość z jej słuchania będzie tym większa. A jest na co czekać. Udało mi się zdobyć drugi album The Only Ones zatytułowany "Even Serpents Shine" (1979), który to dołączy wkrótce do debiutu. Pozostaje więc zdobyć już tylko ich ostatni longplay "Baby's Got A Gun" (1980) i studyjna dyskografia będzie skompletowana. Zespół ten miał w swej karierze jeden duży przebój <i>Another Girl, Another Planet</i>, ale nie będę zaskoczony jeśli stwierdzicie, że nigdy go nie słyszeliście. Wspominałem o nich w 2019 roku, ale kto by tam pamiętał wpisy sprzed czterech lat. Dodam więc, że The Only Once powstali w 1976 roku łącząc w swej muzyce pierwiastki punk rocka, nowej fali, psychodelii oraz rocka alternatywnego. Nigdy nie przebili się do pierwszej ligi, choć początki były bardzo obiecujące. Ich pierwszy singiel <i>Lovers Of Today</i> uzyskał status "płyty tygodnia" w trzech z czterech najpopularniejszych gazet muzycznych. Dało im to przepustkę do podpisania kontraktu z CBS, dla których to nagrali swój debiut, na którym to zawarli swój najpopularniejszy utwór, który to na krótki moment rozsławił zespół. Solidna forma kompozytorska sprawiła, że ich debiutancka płyta wciąż cieszy się uznaniem wśród fanów jak i dziennikarzy muzycznych, o czym zaświadczy fakt włączenia jej do zbioru "1001 płyt, których musisz posłuchać". Zespół rozwiązał się po raz pierwszy w 1982 roku, ale powracali na scenę jeszcze kilkukrotnie. Co ciekawe, w 2009 roku stworzono nowe nagrania, które to miały znaleźć się na nowej płycie, ale z niewiadomych względów nigdy nie doszło do jej wydania. Zaprezentowano je publicznie jedynie na koncercie. Szczęśliwi ci, którym dane było ich posłuchać. Być może jednak nie wszystko jeszcze stracone bowiem w 2023 roku zespół znów powrócił na muzyczny firmament dając koncerty w Londynie i w Hebden Bridge. Trzymam za nich mocno kciuki bo to jedna z tych grup, które zasługują zdecydowanie na większe spektrum uwagi niż to, które było ich udziałem. Jeśli nie mieliście okazji jeszcze ich posłuchać to polecam zacząć od ich debiutanckiej płyty, a jeśli złapiecie wiatr w żagle to płyńcie wraz z nurtem historii. Życzę zatem dobrych wiatrów i stopy wody pod kilem. Ahoj.<br /></p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-15207971910993328822023-08-14T23:15:00.001-07:002023-08-14T23:15:28.994-07:00KIJ W MROWISKU<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSJD6X2RrlWpgEDsw9OpQd9Iou7qf0qur8cwcJ6p-2H-T7oRvkmrd-YtfPeC8_kOCWmXmSWKduQ9jUntnQx6k4pQq0XFiZBwQb1ULFYaoT2-nKFdkKp1d5aCIJ2btxCSyf12ZnfAbWtjaoXP4bsHLIEeyn66r8Lt4pCEYdVWg4uvPKd38mVvvLvUcpikY/s3000/IMG20230815074402.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSJD6X2RrlWpgEDsw9OpQd9Iou7qf0qur8cwcJ6p-2H-T7oRvkmrd-YtfPeC8_kOCWmXmSWKduQ9jUntnQx6k4pQq0XFiZBwQb1ULFYaoT2-nKFdkKp1d5aCIJ2btxCSyf12ZnfAbWtjaoXP4bsHLIEeyn66r8Lt4pCEYdVWg4uvPKd38mVvvLvUcpikY/w640-h640/IMG20230815074402.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">W związku z wydaniem nowego albumu przez grupę Public Image Limited, John Lydon udzielił wywiadu dla "The Sun", w którym to włożył kilka razy kij w mrowisko i porządnie nim zamieszał. Dostało się i Patti Smith, grupie Ramones jak i Stanom Zjednoczonym w ogóle. Z grubsza rzecz ujmując, John uważa, że przypisywanie wszelkich zasług USA i Patti Smith w kwestii wykreowania zjawiska jakim był punk rock jest niesprawiedliwe wobec innych artystów, którzy również tworzyli ten nurt. Chodzi rzecz jasna o wykonawców brytyjskich, którzy choć wystartowali z niewielkim opóźnieniem, to jednak nadali odpowiedni rozmach temu zjawisku. I tu można się z Johnem zgodzić bo gdyby punk rock nie zaistniał na Wyspach Brytyjskich, to być może dziś pozostawałby nurtem bez większego znaczenia dla historii światowej muzyki. Tego jednak już się nigdy nie dowiemy więc może przyjmijmy, że USA dzierży palmę pierwszeństwa w powołaniu punk rocka do życia, a U.K. niechaj szczyci się tym, że nadało mu odpowiedni impet i skutecznie rozniosło go w inne zakątki globu. Każdy jest tu zwycięzcą więc nie ma o co kruszyć kopie. Najważniejsze, że takie nazwy jak Ramones, Sex Pistols, Buzzcocks czy The Clash zrobili to co do nich należało.</p><p style="text-align: justify;">Public Image Limited też dopisuje kolejne rozdziały swojej historii, a to za sprawą płyty "End Of World" (2023), która to miała swą premierę 11 sierpnia. Czy udana? Tego jeszcze nie wiem bowiem mój egzemplarz dopiero do mnie jedzie. Ufam jednak, że i tym razem zespół stanął na wysokości zadania. Obecnie skład Public poza Lydonem tworzą Lu Edmonds znany choćby z działalności w The Damned, Scott Firth, dla którego jest to trzeci album pod tym szyldem oraz Bruce Smith grający wcześniej na perkusji w The Pop Group. Przeglądając wcześniejszy dorobek muzyków nie można nie zwrócić uwagi na ścieżkę kariery Scotta, który wspomagał na scenie takich twórców jak Elvis Costello, Steve Winewood, ale i Morcheeba, Toni Braxton czy Spice Girls. Przyznacie, że to raczej mało punkowe resume, no ale najważniejsze, że znalazł w końcu właściwą drogę. Miejmy nadzieję, że wraz z Lydonem przygotowali dla nas album, który sprosta ich legendzie. Czekam zatem niecierpliwie na moment, gdy płyta wyląduje w odtwarzaczu. Jeśli mieliście już okazję posłuchać, to pozostawcie ślad w komentarzach, dając upust swym wrażeniom.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-36508777603467209792023-07-24T04:08:00.003-07:002023-07-24T04:08:34.349-07:00RYZYKOWNA GRA<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggpfVNJxzybd_K67YSQS-v-2e9_FSm98TxSWtnSRXZHHBznPSP6Bt7CitY6dRqgp3WHSXv9DX7_04fClcvCcfJbpUqIzOZ8UdDIqnrv1Af_qTq7En9yzFy6JKVF4dZyiD6wXkduX42nO2mYcYw9MDMByLJeH0MXlcGxJZG_QkCN0lu93w_Vg3SWuqGW-w/s3000/IMG20230724124231.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggpfVNJxzybd_K67YSQS-v-2e9_FSm98TxSWtnSRXZHHBznPSP6Bt7CitY6dRqgp3WHSXv9DX7_04fClcvCcfJbpUqIzOZ8UdDIqnrv1Af_qTq7En9yzFy6JKVF4dZyiD6wXkduX42nO2mYcYw9MDMByLJeH0MXlcGxJZG_QkCN0lu93w_Vg3SWuqGW-w/w640-h640/IMG20230724124231.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Ależ dużo fajnych staroci wpada ostatnio do mojej płytoteki. To właśnie one stanowią o sile mojej kolekcji bowiem w większości są to już rzeczy nieosiągalne w normalnej sprzedaży. Trzeba więc poszperać za nimi w antykwariatach, aukcjach internetowych lub na stronach pokroju Discogs. Im rzadszy tytuł tym więcej pieniędzy trzeba wysupłać z portfela. Czasem jednak trafiają się takie okazje, że aż żal z nich nie skorzystać. Przykładem niech będzie grupa The Adventures, którą to poznanłem w dniu wczorajszym za sprawą audycji "Nawiedzone Studio". Zespół nie zrobił jakiejś zawrotnej kariery bowiem ta irlandzka grupa stacjonująca w Belfaście ma na swym koncie zaledwie jeden przebój. W Polsce to już chyba w ogóle nie zyskali popularności, a jeśli już to bardzo znikomą. Czy słusznie, to już niech każdy sam rozsądzi. Po wysłuchaniu zaledwie trzech utworów, nabrałem ochotę na zagłębienie się także i w pozostałą część albumu "The Sea Of Love" (1988), z którego to pochodziły owe nagrania. Szybko okazało się, że ów album jest na stanie mego ulubionego antykwariatu płytowego. Mało tego, było również "Trading Secrets With The Moon" (1990) więc przygarnąłem także i jego. Tym sposobem stałem się właścicielem połowy ich dyskografii. Obie płyty zakupione zupełnie w ciemno, bez sprawdzania ich zawartości bo przecież odkrywanie muzyki na tym polega. Nie na odsłuchaniu wszystkiego wcześniej w sieci lecz na podjęciu pewnego ryzyka. Mogłem sobie na to pozwolić bowiem koszt obu płyt zamykał się w cenie trzydziestu złotych. Zdarzają mi się jednak także i dużo droższe zakupy, przy których podejmuję ryzyko w oparciu o renomę zespołu lub przez zwykłą ciekawość. Póki co jeszcze się nie sparzyłem w tej zabawie więc dalej w nią gram. To właśnie dzięki temu mogę pochwalić się takimi albumami jak Wipers "Land Of The Lost" (1986), Eyeless In Gaza "Bitter Apples" (1995), Wall Of Voodoo "Call Of The West" 1982) czy And Also The Trees "The Millpond Years" (1988). Muzyczna jesień zapowiada się zatem wspaniale.<br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński<br /></p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6328834462340261241.post-57377153932247141592023-07-11T13:09:00.004-07:002023-07-11T13:14:57.768-07:00MELODRAMAT<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZoCuqlfSRbD5Qq_G8_Mh_sL9Ww1rrFyaNKz_i_E9qzUEGAc_Gb9RD4PjNcJ9d-CF8nOBJ7BiJaZOln8Z0lg_uFJ_Hwj-YBe4Omrd4z9UZNB9Xjto39qCLEl6R8OyONJJk17gJp24YBjyaoNyx2JrNtUKumGsafPjkQHFaOrmMZvknXo4fQykF4GuTVYo/s3000/IMG20230621082000.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="3000" data-original-width="3000" height="640" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZoCuqlfSRbD5Qq_G8_Mh_sL9Ww1rrFyaNKz_i_E9qzUEGAc_Gb9RD4PjNcJ9d-CF8nOBJ7BiJaZOln8Z0lg_uFJ_Hwj-YBe4Omrd4z9UZNB9Xjto39qCLEl6R8OyONJJk17gJp24YBjyaoNyx2JrNtUKumGsafPjkQHFaOrmMZvknXo4fQykF4GuTVYo/w640-h640/IMG20230621082000.jpg" width="640" /></a></div><br /><p></p><p style="text-align: justify;">W poniedziałkowe wieczory zasiadam przed radioodbiornikiem i wyławiam z niego dźwięki. Zarzucam sieci i czekam. Bywają dni, że czekanie owo jest bezcelowe lecz bywają i takie, gdy sieć niemal pęka pod naporem dźwięków. Co ciekawsze zdobycze lądują później na mojej półce bo przecież nie wyobrażam sobie nie mieć w zasięgu ręki muzyki, która sprawia, że serce zaczyna pracować na podwyższonych obrotach. W audycji "Melodramat" pojawiają się artyści nieobecni. Tak przynajmniej informuje jingiel zapowiadający program. Nie jest to do końca prawda, ale nie ma sensu łapać się za słówka. Audycja Tomka Budzyńskiego na falach Radia Poznań to taki konglomerat muzyki spod znaku undergroundu, alternatywy jak i utworów, które brylowały na w latach dziewięćdziesiątych w MTV jak choćby Soundgarden. Mnie najbardziej cieszą audycje, w których to prezentowane są płyty sprzed lat lub takie, które odkrywam na nowo wszak doskonale wiemy, że muzyka emitowana przez radio brzmi jakoś lepiej. To właśnie za sprawą "Melodramatu" natrafiłem na takich wykonawców jak Wall Of Voodoo czy Wipers, ale też przychylniejszym okiem spojrzałem na album "Fire Dances" (1983) grupy Killing Joke. Poza tym zawsze warto odświeżyć sobie takie klasyki jak The Stranglers "La Folie" (1981), Joy Division "Closer" (1980) czy "Queen Is Dead" (1986) The Smiths. Ten ostatni album udało mi się ostatnio kupić w Empiku w formie winyla za tak śmieszne pieniądze, że aż strach. Przecena o 70% spowodowana była lekkim uszkodzeniem okładki. Żal było nie wziąć choć w domu mam ten album na CD w trzech różnych wersjach. Wróćmy jednak do "Melodramatu", który to powinien być obowiązkowym punktem na mapie, dla każdego miłośnika muzyki alternatywnej. Lubicie post punk? Proszę bardzo. A może macie chęć na jazz? Tu też go nie zabraknie. Serce wyścieła wam elektronika? "Melodramat" zadba także i o tę sferę dźwięków. Polecam więc nastawić Radio Poznań w każdy poniedziałkowy wieczór o godzinie 22:00 lub odsłuchać sobie audycję z facebookowego profilu. Satysfakcja gwarantowana.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: right;">Jakub Karczyński</p>Jakub Karczyńskihttp://www.blogger.com/profile/05872834528735656424noreply@blogger.com0