02 września 2016

PRZESZŁOŚĆ, KTÓREJ JUŻ NIE MA

W odtwarzaczu już kręci się nowa płyta New Model Army, o której jeszcze nie jestem w stanie powiedzieć nic poza tym, że była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier. Teraz trzeba zagłębić się w te dźwięki i sprawdzić jak rezonują w moich uszach. Pierwszy odsłuch uświadomił mi jedną istotną rzecz. Nie ma powrotów do przeszłości. Czas płynie, zmienia się świat i zmienia się muzyka. Trudno mieć o to pretensje, tak po prostu jest. Wspominam o tym, bo moje drogi z New Model Army nieco się w ostatnim czasie rozeszły. Już przy poprzednim albumie "Between Dog And Wolf" (2013), kręciłem nieco nosem, choć zewsząd słyszałem głosy, że to wspaniały album. Co prawda, z czasem nieco się do niego przekonałem, ale nigdy nie obdarzyłem go na tyle dużym uczuciem, by jak to się mówi, pójść za nim w ogień. Świat moich dźwięków zakończył się wraz z albumem "Strange Brotherhood" (1998). Zostawiłem tam kawał serca, między innymi w utworze Lullaby, który do dziś uważam za najpiękniejszą balladę New Model Army. Co prawda w późniejszych latach bardzo podobały mi się albumy w rodzaju "Carnival" (2005), "High" (2007) czy "Today Is A Good Day" (2007), niemniej to już były nieco inne emocje. Jeśli nastawicie sobie album "Strange Brotherhood", a następnie, którąś z ostatnich płyt, to być może zrozumiecie do czego zmierzam. Po 1998 roku New Model Army kilkukrotnie zmieniało swoją muzykę, choć zapewne wielu powie, że grają wciąż tak samo. I choć cały czas są to niezwykle emocjonalne dźwięki, to poruszają one we mnie nieco inne struny mojej wrażliwości. W mojej opinii, po albumie "Strange Brotherhood", jakby coś uleciało z zespołu. Jakby zagubiono jakiś pierwiastek. Nie potrafię powiedzieć co to było, ale doskonale to wyczuwam. Ktoś powie, człowieku to było przecież osiemnaście lat temu, muzyka idzie do przodu. Nie wymagajmy przecież, aby zespół grał wciąż tak samo. Pewnie i racja, niemniej zawsze tęskni się do tego, co najpiękniejsze. I nawet gdyby New Model Army mieliby nagrywać płyty, które nie wskrzeszą we mnie tamtych emocji, to i tak mogą być pewni, że kupię każdy ich kolejny album, choćby tylko i wyłącznie przez wzgląd na dawne czasy.

Jakub Karczyński

4 komentarze:

  1. mnie przestali interesować po Thunder And Consolation - czyli milion lat temu. ale to że jakiś zespół zaczyna się rozmijać z nami - to może być tez nasza wina - bo my też się zmieniamy, dojrzewamy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kocham ich od lat trzydziestu. Niezmiennie. A Winter uważam za dzieło wyjątkowe. To nie tylko jedna z najlepszych płyt NMA, ale też jedno z największych dzieł muzyki tego wieku. Ale to oczywiście moje zdanie. Pozdrawiam i życzę podobnych doznań w trakcie słuchania, jakie za każdym razem mnie nawiedzają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, "Thunder And Consolation" to dzieło wyjątkowe. Nie bez przyczyny uważane, za ich największe dzieło. Ja również bardzo lubię ten album, choć moim faworytem od lat pozostaje "The Ghost Of Cain". Kupuję każda ich płytę w ciemno, bo wciąż są dla mnie niezwykle ważnym zespołem. Niestety, w ostatnich latach zachwycają mnie nieco mniej, choć zgrzeszyłbym gdybym napisał, że nagrywają słabe płyty. Co to, to nie. Po prostu nie trafiają one już tak precyzyjnie w mój gust jak wcześniejsze dokonania. Liczyłem, że może nowy album jakoś mnie zaskoczy i wleje w serce nowego ducha. Póki co nic takiego nie nastąpiło, ale nie tracę jeszcze nadziei. Ta przecież umiera ponoć ostatnia.

    OdpowiedzUsuń
  4. W myśl zasady inżyniera Mamonia...
    Ale ta płyta jest świetna. O wiele lepsza niż kilka ostatnich. Wg mnie, oczywiście. I już nie mogę doczekać się koncertu.
    Pozdrawiam.

    H.

    OdpowiedzUsuń