28 marca 2021

DE PRESS - PRODUCT (1982)


De Press. Co kryje się za tą dziwną nazwą? Czy to taka swoista gra słów oznaczająca depresję, ale i fonetyczny zapis słowa prasa? Być może, ale nijak nie korelowało mi to z dźwiękami z jakimi kojarzona jest grupa. Może to i oryginalny pomysł pożenić punk rocka z góralszczyzną, ale szczerze mówiąc ten koncept kompletnie do mnie nie trafia. Stąd też nie czułem potrzeby by jakoś szczególnie zagłębiać się w dorobek De Press. Powiem więcej, omijałem ich albumy szerokim łukiem bo odpychała mnie ta cała cepeliada. Z niemałym więc zdumieniem przeczytałem gdzieś, że album "Product" (1982) mieni się kolorami mroku jakich nie powstydziłoby się Joy Division. Brzmi niedorzecznie? Też tak myślałem, zanim wgryzłem się w zawartość tego albumu i chcąc nie chcąc musiałem pozbierać szczękę z podłogi. 

Przeglądając komentarze pod tymże albumem na YouTube widać wyraźnie, że nie tylko ja byłem pod ogromnym wrażeniem tego co stworzył ten polsko norweski konglomerat. Najlepszym podsumowaniem zawartości muzycznej płyty "Product" był komentarz określający go jako najlepszy album Joy Division , który nie został nagrany przez Joy Division. Inspiracje i tropy są tu na tyle czytelne, że nie ma sensu się ich wypierać. Zresztą dobre inspiracje to nie grzech, sztuką jest jednak uczynić z nich coś więcej aniżeli bladą kopię mistrzowskiego płótna. Ta sztuka grupie De Press się udała i to jeszcze jak. Dokonali tego za sprawą świetnych kompozycji, które przyjemnie łechcą naszą małżowinę uszną. Może i nie grzeszą oryginalnością, ale nie zawsze o nią się rozbija. Duchy Joy Division przenikają niemal każdy fragment tej płyty. Nie ma się co dziwić bowiem w 1982 roku minęły zaledwie dwa lata od samobójczej śmierci Ian Curtisa więc echo jego dokonań wciąż wybrzmiewało w muzycznym świecie i na dobrą sprawę wciąż wybrzmiewa. Gdyby opatrzyć album "Product" logiem Joy Division myślę, że dziś wymieniany byłby na równi z "Unknown Pleasures" (1979) czy "Pornography" (1982) The Cure. Wciąż nie mogę się nadziwić, że płyta ta jest właściwie niemal nieznana w naszym kraju, a przynajmniej nie na tyle by hołubić ją niczym "Nową Aleksandrię" (1986) Siekiery. Brak jej także w szerokim dyskursie dziennikarskim, tak jakby otrzymała status persona non grata. Być może wpływ na to miał fakt, że płyta ta przez długi czas była niedostępna tak na rynku polskim jak i norweskim. Gdy się w końcu pojawiła świat miał już inne sprawy na głowie i innych muzycznych bożków do opiewania. Szkoda bo album "Product" jest towarem eksportowym, o najwyższej klasie jakości. To nie Polonez Caro, ale ogniste Ferarri wśród albumów zimnej fali. Wystarczy posmakować takich kompozycji jak The Fatal Day, przebojowego Passages czy tytułowej kompozycji by poczuć siłę rażenia tej płyty. Co ciekawe In A Position To Know brzmi tak jakby wyszła spod palców grupy Interpol, a przecież gdy hartowała się ta stal, Paul Banks miał zaledwie cztery lata. Z kolei początek utworu Heaven to niemalże brat bliźniak New Dawn Fades z reperturu Joy Division. Jak widać baza skojarzeń jest dość jednoznaczna, co nie znaczy, że muzyka tu zawarta to jakaś bezmyślna kalka. Najlepiej przekonać się o tym na własne uszy do czego serdecznie zachęcam. Na koniec warto jeszcze dodać, że za produkcję tej płyty odpowiedzialny był John Leckie, który miał na swym koncie współpracę z takimi gigantami jak Pink Floyd oraz wspomagał członków grupy The Beatles. Przyznacie, że trudno o lepsze referencje.

Płyta "Product" to punkt obowiązkowy dla każdego miłośnika zimnej fali. Szkoda, że nie przypadło jej bardziej znamienite miejsce w historii polskiej muzyki. Owszem, nie jest to stuprocentowo polska płyta bo przecież stworzona w Norwegii przy współudziale lokalnych muzyków. Dlatego też dumne mogą być z niej obie nacje i chełpić się, że też mieli swoje Joy Division.

Jakub Karczyński

13 marca 2021

BURZE I TORNADA



W ostatnim czasie przez profil grupy 1984 przetoczyła się prawdziwa burza. I to taka z gatunku tych, które pozostawiają po sobie zapach znany z miejskich szalet. Zaczęło się jednak od tego, że na profilu grupy Made In Poland pojawił się wpis sugerujący kradzież pomysłu na grafikę, której to miał się dopuścić Piotr Mizerny z grupy 1984. Krótki, ale jakże emocjonalny wpis został po pewnym czasie usunięty przez jego autora, którym to okazał się być Artur Hajdasz z Made In Poland. W międzyczasie do sprawy postanowili odnieść się na swoim profilu członkowie 1984, którzy wyrazili zdziwienie zarzutami. Niestety nie za bardzo wiadomo o jakie podobieństwo graficzne chodzi bo zaprezentowana przez Hajdasza grafika nie dała jednoznacznej odpowiedzi. Co ciekawe, po stronie 1984 stanął Piotr Pawłowski, członek Made In Poland, który mówiąc skrótowo nie podzielił stanowiska Hajdasza. Jak się okazało napięcie na lini Hajdasz - Mizerny narastało od pewnego czasu by w końcu znaleźć ujście na łamach Facebooka. Przykro było na to patrzeć więc nie dziwię się, że zespół postanowił skasować post i w ten sposób zamknąć drzwi magla towarzyskiego. Czy sprawa została wyjaśniona, tego nie wiem, ale wierzę, że panowie prędzej czy później spotkają się przy jednym stole i spojrzą na siebie z sympatią.

Tymczasem, aby ostudzić emocje polecam obejrzeć film dokumentalny poświęcony grupie 1984 jaki zrealizował przed kilkoma laty rzeszowski oddział TVP. Przyjemnego seansu życzę.

https://rzeszow.tvp.pl/41578539/mizerny-i-1984-historia-podkarpackiego-rocka

 

Jakub Karczyński

 

PS Autorką tego pięknego obrazu ilustrującego niniejszy post jest Ewa Świder, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.

07 marca 2021

DOJRZEWANIE


Ponoć człowiek mądrzeje z wiekiem, więcej rozumie jak też i uczy się doceniać rzeczy bardziej wymagające jak choćby jazz. Jeśli chodzi o ten gatunek muzyczny to chyba jeszcze nie zmądrzałem na tyle by zachwycić się jego urokami, ale być może mam jeszcze za mało siwych włosów na skroni. Nim zasiądę w skórzanym fotelu, z cygarem w ręku i szklanką koniaku pozwolę sobie napisać o zmianach, które już zaobserwowałem. Nie da się ukryć, że człowiek nieustannie się zmienia, tak jak i zmieniają się nasze upodobania muzyczne. Wystarczy prześledzić sobie własne życie by dostrzec te zmiany. Ileż to rzeczy pozostawiliśmy już bezpowrotnie za sobą wkraczając na nowe ścieżki, smakując nowych rzeczy i budując w ten sposób nowego siebie. Sam łapię się na tym, że coś co kiedyś było mi niezwykle bliskie dziś już straciło na znaczeniu kosztem czegoś innego. Na gruncie muzycznym dotyczy to zwłaszcza rocka progresywnego, który ustąpił miejsca post punkowi stąd też i przeobrażeniu ulega także moja płytoteka. Zauważyłem także, że to co kiedyś wydawało mi się niezrozumiałe i poza zasięgiem mojej percepcji dziś zyskuje blask w mych oczach. Zaświadcza o tym choćby historia związana z Public Image Limited, której to album "This Is What You Want ... This Is What You Get" (1984) przed niemal dekadą dość brawurowo zrównałem z ziemią. Zachwyciwszy się nagraniem The Order Of Death przyłożyłem tenże szablon także do pozostałych kompozycji czego efektem była miażdżąca ocena jaką wystawiłem tej płycie. Dziś już nieco inaczej patrzę na jej zawartość bowiem zrozumiałem, że w muzyce czasem nie chodzi o dobre melodie, a o przekraczanie granic, wytyczanie nowych szlaków i zaskakiwanie słuchacza. Oczywiście droga ta nie zawsze przynosi satysfakcjonujące rezultaty, ale tylko odwaga w działaniu przekłada się na imponujące efekty i trwałe miejsce w historii. Nie oznacza to jednak, że odnalazłem tajną księgę kodów objaśniających mi wszelkie zawiłości muzyki Public Image Ltd. bowiem w tym temacie jest jeszcze kilka spraw do przepracowania. Zdobyte doświadczenie nauczyły mnie tego by zbyt szybko nie ferować wyroków bo nie jest powiedziane, że problem jaki mamy z odbiorem danego dzieła leży nie w samym dziele, ale w nas.  Sztuką jest więc wzbić się ponad swe ograniczenia i spojrzeć na dane zagadnienie z innej perspektywy. Być może ujrzymy wtedy rzeczy w nieco innym świetle i zrozumiemy dlaczego brzmi to tak, a nie inaczej. Ważne by mierzyć się z tym czego nie rozumiemy, powracać do tego co pewien czas, ażeby sprawdzić czy argumenty składające się na naszą ocenę wciąż mają ten sam ciężar. Jak widać, czasami ten nasz ufortyfikowany zamek, który ustawiliśmy przed laty, dziś rozpada się jak domek z kart. Nie ma w tym nic złego bowiem wraz z upływem czasu zmienia się nie tylko nasza fizyczność, ale i gust muzyczny. Z pewnych rzeczy wyrastamy, a do innych dorastamy. Taka kolej rzeczy więc nie ma co być w życiu zbyt kategorycznym.

Jakub Karczyński