29 grudnia 2011

LISTONOSZ ZAWSZE DZWONI DWA RAZY


 Znów niecierpliwie wyglądam listonosza. Ten sympatyczny jegomość, ma mi dostarczyć kilka ciekawych płyt, które to zakupiłem w ostatnim czasie. Jakoś przecież trzeba sobie odreagować brak płyt pod choinką. Poza pospiesznym nadrabianiem zaległości z bieżącego roku, postanowiłem także uzupełnić kolekcję o nieco starsze tytuły. Tym sposobem do moich rąk wkrótce trafią Echo & The Bunnymen "Ocean Rain" (1984), Xmal Deutschland "Tocsin" (1984) oraz The Mission "Salad Daze" (1994). Każda z tych pozycji cieszy mnie niesłychanie i już wręcz zżera mnie ciekawość. Na szczęście jest jeszcze kilka płyt do przesłuchania, więc owo oczekiwanie nie będzie, aż tak dokuczliwe. Swoją drogą to przydałoby się kupić kolejny regał na płyty, bo już pomału nie ma ich gdzie składować. Od czasu do czasu robię przegląd kolekcji i pozbywam się niechcianych albumów, ale w dalszym ciągu więcej kupuję niż sprzedaję. Czy źle mi z tym? Ani trochę!

Jakub "Negative" Karczyński

26 grudnia 2011

OBYWATEL BEKSIŃSKI

Grudzień to nieodpowiednia pora na umieranie. Odejście w tym czasie potęguje ból najbliższych i sprawia, że magia świąt przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Pamiętam w jakie osłupienie wprawiła mnie informacja o śmierci Grzegorza Ciechowskiego przed dziesięcioma laty. Będąc w lokalnej bibliotece, usłyszałem informację podawaną w radiowym serwisie informacyjnym. Najpierw był szok, później niedowierzanie, a w końcu oswajanie się z tą jakże tragiczną informacją. Myśl, że nie usłyszymy już żadnej nowej muzyki skomponowanej przez Grzegorza, była nie mniej smutna jak to, że odszedł od nas człowiek niezwykle młody. Co z tego, że płyty Republiki oraz inne projekty Grzegorza, znów sprzedawały się jak świeże bułeczki, skoro klamka definitywnie zapadła.


 Niezwykle ważną postacią był dla mnie również Tomek Beksiński. Ten niesłychanie oryginalny człowiek, stworzył odrębny świat na falach eteru. Niezapomniane audycje tematyczne, misternie dobrana muzyka i ten głos, którego można słuchać godzinami. Bez zbytniej przesady, mogę napisać, że to najwybitniejszy prezenter radiowy w historii rodzimej radiofonii. Teatr wyobraźni jaki potrafił stworzyć Tomek Beksiński, był czymś niespotykanym i nad wyraz oryginalnym. Wystarczy posłuchać jego ostatniej, pożegnalnej audycji by zorientować się, że programy, które prowadził były czymś więcej, niż tylko prezentacją muzyki. Do każdego z nich przygotowywał się niezwykle starannie, niczym aktor do swej roli. Nie było miejsca na zaniedbania, bowiem efekt końcowy musiał być spektakularny, niczym finał filmu z Jamesem Bondem. Dzięki swej charyzmie i pasji, potrafił przyciągać rzesze słuchaczy do radioodbiorników. Niestety moja przygoda z Tomkiem Beksińskim, rozpoczęła się zdecydowanie za późno. Poznałem go dopiero kilka lat po jego samobójczej śmierci. Nawet nie pamiętam w jakich okolicznościach pojawił się w moim życiu, ale faktem jest, że zmienił je diametralnie. Szkoda, że odszedł od nas tak szybko, pozostawiając ogromną pustkę w radiowym eterze. Pomimo tylu lat jakie upłynęły od jego śmierci, jego audycje i teksty żyją własnym życiem, kształtując kolejne pokolenia.

Jakub "Negative" Karczyński 
 

19 grudnia 2011

EP-ka OD THE EDEN HOUSE


Grupa The Eden House nie próżnuje. Na swej oficjalnej stronie, zapowiedzieli wydanie EP-ki "Timeflows", zwiastującej nadejście drugiego, pełnowymiarowego krążka. Pierwsze z wydawnictw, ma pojawić się na rynku 27 lutego 2012 roku, za sprawą wytwórni Jungle Records. Zawierać będzie prawie półgodzinny materiał, rozpisany na pięć utworów. EP-ka wydana zostanie w trzech formatach: CD, 12LP oraz w formie cyfrowej. Ta ostatnia, będzie do pobrania już 20 lutego, czyli tydzień przed oficjalną premierą. Oprócz muzyki, dołączony będzie do niej także plik PDF z okładką i tekstami utworów. Na pełnoprawny album przyjdzie nam poczekać do wiosny 2012 roku.


Timeflows EP

1 - Neversea
2 - Into The Red
3 - The Only One
4 - Timeflows Pt.1
5 - Timeflows Pt.2

Łączny czas: 26'33

Wykonawcy:

Stephen Carey
Meghan-Noel Evans
Amandine Ferrarri
Simon Hinkler
Andy Jackson
Bob Loveday
Tony Pettitt
Simon Rippin
Nick Schulz
Valenteen

tekst: Jakub "Negative" Karczyński

14 grudnia 2011

PRZESŁUCHANIE 04

Gdybym miał wskazać swoją ulubioną dekadę muzyczną, bez wahania wybrałbym lata osiemdziesiąte. Znienawidzone, odsądzane od czci, dały nam mnóstwo pięknej muzyki, która w dalszym ciągu robi niesamowite wrażenie. W pamięci ogółu zapisała się ona jako dekada kiczu, plastiku i dyskotek, ale taki obraz to tylko część prawdy. Nie zapominajmy o tym, że to także czas takich grup jak Bauhaus, Joy Division, The Smiths, The Cure, Clan Of Xymox, Gene Loves Jezebel czy choćby nurtu new romantic z Duran Duran na czele. Poza tymi gigantami tworzyli też i nieco mniej znani artyści. Przykładem na to niechaj będzie poniższa płyta.

CLAIRE HAMILL "LOVE IN THE AFTERNOON" 
(1988)


 Ileż to pięknych płyt skazanych jest na zapomnienie? Chyba nie sposób udzielić odpowiedzi na to pytanie. Jedną z nich, jest krążek "Love In The Afternoon" Claire Hamill. Ta zmysłowa muzyka, subtelnie wkrada się do serc słuchaczy i nie pozwala o sobie zapomnieć. Idealnie sprawdzi się zarówno przy ponurym, deszczowym dniu, jak i w ciepłe, słoneczne popołudnie. Dźwięki zawarte na płycie wprowadzają w dobry nastrój, choć sama muzyka jest raczej tajemnicza, marzycielska i romantyczna. Trudno ją do czegokolwiek przyrównać, bowiem wymyka się ona łatwym klasyfikacjom. Gdzieniegdzie pobrzmiewają echa twórczości Kate Bush, ale to raczej luźne skojarzenia, z którymi nie każdy musi się zgadzać. Siła tej muzyki jest na tyle wielka, że od kilku dni nie mogę się od niej uwolnić. Wracam do niej jak do ulubionej książki, by odkrywać nowe tropy i tajemnice. Dźwięki zawarte na tym krążku nieodzownie kojarzą mi się z powieścią „Wichrowe Wzgórza” Emily Bronte. Nie wiem czy to za sprawą specyficznego klimatu, czy też może ze względu na skojarzenia z Kate Bush. Odpowiedź nieważna, liczy się przecież tylko muzyka, a ta jest najwyższej próby.

ocena: 10/10
Jakub „Negative” Karczyński
   

03 grudnia 2011

CZARNE KONIE NA START


 Mija właśnie trzeci dzień grudnia. Do końca roku pozostały już niespełna cztery tygodnie. Zanim świąteczny duch porwie nas do tańca, warto przypomnieć sobie najpiękniejsze płyty 2011 roku. Nie będzie to jednak podsumowanie roku. Na takowe przyjdzie jeszcze czas. Poza tym, jak uczy doświadczenie minionych lat, także na finiszu zdarzają się fantastyczne premiery. Póki co, nakreślę kilka tytułów, które warto wziąć pod uwagę przy tegorocznym podsumowaniu. Kolejność nie ma tu żadnego znaczenia, więc proszę nie przywiązywać do niej uwagi.

In The Nursery "Blind Sound"

Zasłyszana późną nocą na falach radiowego eteru. Wystarczyły dwa utwory bym niecierpliwie wyczekiwał dnia premiery. Czy było warto? Jeszcze jak. Mroczne orkiestracje pełne majestatu i powagi, powinny przypaść do gustu nie tylko fanom wytwórni 4AD, ale także miłośnikom muzyki filmowej.

Soror Dolorosa "Blind Scenes"

Dawno nie słyszałem tak dojrzałego debiutu. To o takie grupy powinna bić się wytwórnia 4AD, zamiast rozmieniać swą legendę na drobne. Soror Dolorosa ma szansę na zapisanie się w historii muzyki, naprawdę pięknymi zgłoskami. Podejrzewam, że listę inspiracji otwiera grupa The Cure. Grunt to dobry punkt odniesienia.

Clan Of Xymox „Darkest Hour”

Nowoczesne brzmienia nie służą grupie Clan Of Xymox. Zdecydowanie lepiej wypada, gdy nawiązuje do własnego stylu z początków kariery. Szkoda, że Ronny Moorings jeszcze tego nie zrozumiał. „Darkest Hour” znów balansuje na granicy dwóch światów, choć więcej tu starych, klasycznych klimatów, dzięki czemu płyty słucha się naprawdę przyjemnie.

Duran Duran „All You Need Is Now”

Chyba mało kto wierzył, że ten zespół stać jeszcze na nagranie czegoś na miarę dokonań sprzed lat. W końcu odbili się od dna i poszybowali naprawdę wysoko. Oby następne płyty trzymały tak wysoki poziom, bo kolejnej szansy chyba już nie dostaną.

Jakub "Negative" Karczyński


P.S. Tym razem do zilustrowania tekstu posłużyłem się obrazem zatytułowanym "Ofelia", autorem, której jest John Everett Millais (1829-1896) - brytyjski malarz i ilustrator.