Jakub Karczyński
16 lipca 2025
DZIWNY RODZAJ RAJU
14 lipca 2025
BRAKUJĄCY PUZZEL
Powróciłem zatem do muzyki The Eden House, Rubicon, NFD oraz Last Rites. Jest w czym wybierać, choć gdy wyjąłem z półki debiutancki album Last Rites, przypomniałem sobie, że nigdy nie udało mi się upolować jego następcy. Nie jest to prosta sprawa. Rzecz z gatunku mission impossible. Album ten niemal nie pojawia się na portalach aukcyjnych. Nawet na Discogsie próżno go szukać. Zdziwiłem się więc, gdy wyświetlił mi się przed kilkoma tygodniami, ale cena jego była tak kosmiczna, że nawet nie podchodziłem do jego zakupu. Biorę go sobie jednak na cel i podobnie jak w przypadku płyty Wolfgang Press "The Burden Of Mules" (1983) czy Modern English "Mesh And Lance" (1981), liczę, że prędzej czy później wpadnie mi w ręce. Z tamtymi się udało, więc dlaczego z tym miałoby być inaczej? Grunt to pozytywne nastawienie.
Last Rites tworzą, a właściwie tworzyli muzykę wyrastającą gdzieś na przecięciu gotyckiego rocka z industrialem. Do tych dwóch najczęściej wymienianych składników, dodałabym jeszcze trance. To właśnie ten element wyróżnia ich spośród tłumu. Co ciekawe, Nod Wright zdradził w jednym z wywiadów, że materiał zawarty na ich debiutanckiej płycie "Guided By The Light" (2001), był pisany z myślą o kolejnym albumie Fields Of The Nephilim. Gdyby nie jego rozpad, tak prawdopodobnie wyglądałby następca "Elizium" (1990). Przyznam, że jest to dość ciekawa perspektywa. Zapewne w rękach Carla, materiał ten brzmiałby nieco inaczej. Może bardziej gotycko, aby zachować charakterystyczny styl Fields Of The Nephilim, który to był ich wizytówką. Last Rites nie miało takich ograniczeń, więc mogli pofolgować swojej muzycznej wyobraźni i muszę przyznać, że dobrze na tym wyszli. Szkoda, że zapału starczyło tylko na dwa albumy. Być może było tak jak w przypadku grupy Rubicon, kiedy to muzycy stwierdzili, że wszystko co mieli do powiedzenia, zawarli w tych dwóch albumach. Formuła takiego grania uległa wyczerpaniu i czas iść dalej lub zawiesić gitary na kołku. Miejmy nadzieję, że bracia Wright nie powiedzieli jeszcze swego ostatniego słowa. Swoją drogą, Carl McCoy też mógłby przebudzić się z twórczego letargu. Póki co, polscy fani będą mogli go podziwiać na łódzkim festiwalu Soundedit, gdzie Fields Of The Nephilim będzie dzielić scenę z The Chameleons oraz naszym 1984. Na razie, to musi nam wystarczyć.
Jakub Karczyński
22 czerwca 2025
IMITATORZY?
W dzisiejszym wpisie chciałbym przyjrzeć się karierze holenderskiej grupy The Essence. Każdy kto choć raz spotkał się z ich twórczością wie doskonale, w jakim kierunku płyną myśli słuchacza. Tego głosu nie da się pomylić z nikim innym, więc siłą rzeczy skazani byli na bycie imitacją The Cure. Startowali w 1985 roku, kiedy to zespół Roberta Smitha powrócił na scenę albumem "A Head On The Door", prezentujący swoje jakże odmienne oblicze, niż to znane z płyt "Seventeen Seconds" (1980), "Faith" (1981) czy "Pornography" (1982). Muzyka stała się bardziej popowa, choć mrok wciąż gdzieś tam czaił się w zakamarkach. Z perspektywy czasu wydaje się, że album ten był takim brudnopisem, z którego to po kilku latach wykrystalizowało się "Disintegration" (1989). The Essence na swym debiucie zaproponowali muzykę, która była niemal lustrzanym odbiciem względem Brytyjczyków. Stanowili esencję pogodnego mroku, wprawiającego słuchacza w stan przyjemnej melancholii. Gdy posłuchacie ich debiutu "Purity" (1985) zrozumiecie w czym rzecz. To co odróżniało ich od The Cure, to jednorodność stylistyczna, wolna od ryzykownych wolt. W ich repertuarze nie znajdziecie nic takiego co choć w drobnym stopniu przypominałoby Close To Me czy Caterpillar. Jeśli ktoś nie akceptuje takiego oblicza w twórczości The Cure, to śmiało może zagłębić się w dyskografii The Essence. Od czego zacząć? Najlepiej od początku, ale można też na chybił trafił, bo w ich twórczości próżno szukać słabych albumów. Ich dorobek to zaledwie pięć albumów, jednak każdy z nich wart jest tego by mieć go w swojej kolekcji. Najprościej skompletować je poprzez zakup zbiorczego boxu Essence: 35 - The Collection 1985 - 2015. Na pięciu płytach macie właściwie wszystko. Kusząca perspektywa, ale ja zdecydowałem się kompletować dyskografię krok po kroku, wybierając płyty w najzwyklejszych pudełkach typu jewel case. Ot, takie moje zboczenie, nad którym nie mogę i nie chcę zapanować. To trochę tak jak z książkami w bibliotece. Nie wypożyczamy od razu wszystkich dzieł danego autora, tylko zapoznajemy się z nimi sukcesywnie. Myślę, że ta zasada powinna obowiązywać także podczas słuchania muzyki. Moja krucjata w temacie albumów The Essence, zbliża się już pomału do końca. Czekam właśnie na przesyłkę z Francji, w której to znajduje się album "Ecstasy" (1988), więc do pełni szczęścia brak mi jeszcze tylko płyt "Glove" (1995). Płytę rzecz jasna zakupiłem poprzez platformę Discogs, która to jest wymarzonym miejscem dla kolekcjonerów. Gdyby nie ona, wiele wspaniałych płyt wciąż pozostawałoby w sferze marzeń. Na szczęście, dzięki Internetowi mamy cały świat na wyciągnięcie ręki. I chwała mu za to.
Jakub Karczyński
PS Przypominam. Swoje wsparcie dla misji składania liter możecie przekazać poprzez stronę: https://buycoffee.to/czarne-slonca. Z góry dziękuję za każdą postawioną kawę, która to podnosi nie tylko ciśnienie, ale przede wszystkim motywuje mnie do jeszcze cięższej pracy.
06 czerwca 2025
ZGNIŁE KOMPROMISY
„Zawsze uważałem, że teksty rock'n'rolowe to najgorszy rodzaj literatury, więc chciałem spróbować napisać coś, co miałoby głębię powieści. Złożyłem więc całą historię Cyberpunxu, jakby to było libretto opery, a następnie napisałem piosenki, aby pasowały do jej części. W skrócie historia rozgrywa się w przyszłej wojnie między Unią Europejską a państwami arabskimi i jest opowiedziana oczami jednego z bohaterów, sieroty, który dorasta w dżungli, zostaje europejskim pilotem helikoptera, zakochuje się w dziewczynie z drugiej (arabskiej) strony, dezerteruje, zabiera dziewczynę na stację kosmiczną. Tam dziewczyna zachodzi w ciążę, następnie ulega uszkodzeniu mózgu, staje się zagorzałym przestępcą i kończy umierając jako zakładnik."
Historia może nie powala na kolana, ale kto wie jakby to wyglądało, gdyby zespół postawił na swoim. Czemu jednak zamysł artystyczny nie doszedł do skutku? Otóż, na przeszkodzie stanęła wytwórnia płytowa, która kategorycznie odmówiła wydania płyty w takim kształcie. Po burzliwych negocjacjach, zespół niechętnie przystał na sugestie i zmiany zaproponowane przez wytwórnię, czego w przyszłości miał bardzo żałować. Idąc jednak w zaparte, ryzykowali, że wytwórnia w ogóle nie wyda tej płyty. Interes artystyczny rzadko kiedy zgadza się z interesem wytwórni, która kieruje się w głównej mierze potencjalnym zyskiem. Te dwie koncepcje są niezwykle trudne do pogodzenia, stąd też między obiema stronami dochodzi do większych lub mniejszych tarć. Efektem tego jest to, że otrzymaliśmy album, który choć w ogólnym odbiorze wypada bardzo ciekawie, to jednak trudno odnaleźć w nim sensowną linię narracyjną i zrozumieć zamysł twórcy. Wpływ na to miała nie tylko zamiana kolejności nagrań, ale i usunięcie niektórych z programu płyty. Chcąc wyobrazić sobie jak mogłaby wyglądać ta płyta, zmuszeni jesteśmy sięgnąć nie tylko po album "Cyberpunx", lecz również po EP-kę "Finland", na której to znalazły się tak zwane odrzuty w postaci Fire And Forget i Forests oraz płytę "War Against Sleep" (1992), gdzie zamieszczono nagrania Why oraz Lullaby. Nie wiem dlaczego dopiero teraz zdecydowałem się na zakup wspomnianej EP-ki, wszakże każde nowe nagranie Cassandra Complex jest na wagę złota. To, że wciąż są istotną częścią muzycznej układanki, udowodnili na swym ostatnim albumie "The Plague" (2022). Cieszę się, że zespół wciąż jest aktywny, tak na polu koncertowym jak i wydawniczym. Liczę na to, że Rodney powróci kiedyś do pomysłu wznowienia albumu "Cyberpunx", w formie takiej, jaką sobie wymarzył. Trzymajmy za to kciuki, bo przecież to wolność artystyczna jest podstawą wszelkich działań twórczych.
Jakub Karczyński
26 maja 2025
CZEKAJĄC NA PIOTRA
Jakub Karczyński
11 maja 2025
SHADOW DANCE PARTY - 10.05.2025 - POZNAŃ
W klubie pojawiłem się kilka minut po godzinie dziewiętnastej, myśląc, że jestem nieco spóźniony, ale jak się okazało do pierwszego koncertu było jeszcze około czterdziestu minut. Zwiedziłem sobie na spokojnie wszystkie stoiska z płytami, bo głównie te interesują mnie na koncertach. Ku mojej olbrzymiej radości, artyści przybyli ze swoim merchem, co nie jest niestety normą. Dodatkowo organizator - Tomasz Woodraf, przywiózł sporo płyt ze swojego labela, więc można było zaopatrzyć się także w płyty innych, nie mnie ciekawych zespołów. Jeszcze przed koncertem poprosiłem Tomka by przywiózł mi dwa albumy, które to chciałem włączyć do mojej kolekcji. Pierwszym była płyta zespołu 1919 "Citizens Of Nowhere" (2021), którego muzyka idealnie spasowała się z moim gustem. Że też wcześniej się na niego nie natknąłem. Drugim wydawnictwem była debiutancka płyta Natures Mortes, które wlewa w serce miłośników deathrocka spore pokłady nadziei. W ogóle mam wrażenie, że w końcu coś na naszej scenie zaczęło się dziać, że przybyło miłośników mrocznych brzmień, którzy nie tylko słuchają, ale też tłumnie stawiają się na koncertach. "Shadow Dance Party" jest tego najlepszym przykładem. Cieszę się, że w końcu i Poznań ma swoją cykliczną imprezę, poświęconą tego typu muzyce. Na tej pustyni pojawiła się w końcu oaza, do której tłumnie ściągają miłośnicy muzyki spod znaku nietoperza.
Po Ostatniej klatce, scenę objęła we władanie Psychoformalina. To jeden z tych zespołów, które kojarzyłem z nazwy, ale jakoś nigdy nie miałem parcia by posłuchać ich muzyki. To był błąd, który muszę w najbliższym czasie naprawić. Muzyka tej wrocławskiej kapeli po prostu wbiła mnie w ziemię. Przede wszystkim za sprawą świetnych, niekiedy transowych utworów, ale także dzięki niezwykle hipnotyzującemu i charyzmatycznemu wokaliście. Gdy słuchałem sobie ich muzyki kilkukrotnie łapałem się na tym, że myślałem sobie - czemu ta formacja tuła się po piwnicach undergroundu? Przecież oni zasługują na to by stać w pierwszym rzędzie i mieć popularność nie mniejszą niż Armia. Życie jednak nie zawsze jest sprawiedliwe, ale o tym wiemy przecież nie od dziś.
Podsumowując. Na wczorajszym "Shadow Dance Party", napięcie tylko narastało. Dobrze, że po Nox Novacula już nikt, nie występował, bo scena musiałaby po prostu eksplodować. Oczywiście, nie był to koniec imprezy, bo po koncertach można było też zostać na after party, na którym to można było na parkiecie rozruszać nogi. Mnie wystarczyło nasycić uszy, ale wierzę, że i później napięcie wciąż miało wysokie wartości. W tym miejscu chciałbym pokłonić się Tomkowi Woodrafowi, który działając na sto dwadzieścia procent swojej mocy, spełnia nie tylko swoje marzenia, ale i wielu słuchaczy, którzy, gdyby nie on, nie mieliby okazji poznać wielu fantastycznych zespołów. Tomku, czapki z głów za Twoją tytaniczną pracę i wiarę w to, że i w Polsce jest dla kogo to wszystko robić. Sobotnie "Shadow Dance Party" już za nami, ale ja już jestem myślami przy kolejnej edycji.
Jakub Karczyński
05 maja 2025
DARK EAST
https://buycoffee.to/czarne-slonca
03 maja 2025
CICHY ALARM - MIKE PETERS (1959 - 2025)
07 kwietnia 2025
THE SISTERHOOD
27 marca 2025
WIOSENNA ENERGIA
Wiosnę dobrze rozpocząć z odpowiednim animuszem i muzycznym zastrzykiem energii, dlatego też polecam sięgną po te dwa poniższe wydawnictwa.
THE DAMNED "THE MCA SINGLES A's + B's" (1992) - niesamowite, ale ta składanka powraca do mojego odtwarzacza niczym bumerang. Chyba przyjdzie mi odszczekać słowa, że nie lubię składanek, bo wychodzi na to, że są takie, które lubię i to nawet bardzo. Świetne w tym składaku jest to, że otrzymujemy tu nie tylko strony B, ale też i inne mixy, względem tego co na regularnych wydawnictwach. The Damned nagrali dla MCA zaledwie dwa albumy, z czego przynajmniej jeden zasługuje na miano wybitnego. "Phantasmagoria", bo o nim tutaj myślę, to w moim odczuciu ich szczytowe osiągnięcie. To przykład wspaniałej ewolucji jaką przeszedł ten zespół, począwszy od prostego punk rocka, do brzmień z obszaru rocka gotyckiego. Muzyka doprawiona jest rock & rollowym szaleństwem i luzem, dzięki czemu, spuszczamy nieco tej pary z tego mrocznego kotła. The Damned pomimo upływu lat, wciąż tworzy i wydaje bardzo udane albumy, więc nie stawiałbym na nich jeszcze krzyżyka.
THE LORDS OF THE NEW CHURCH "KILLER LORDS" (1985) - czy to nie dziwne, że oto polecam wam kolejną składankę? Nie, nie zwariowałem, ani nie wziąłem sobie do serca słów Romana Rogowieckiego z tele zakupów, który swego czasu wmawiał nam, że najlepsze płyty to składanki. Wierutna bzdura, która została wymyślona chyba tylko na rzecz tej reklamy. W przypadku grupy The Lords Of The New Church, zakup składanki jest o tyle sensownym rozwiązaniem, że nie rujnuje nas finansowo. Zakup ich regularnych płyt na CD, nie jest sprawą łatwą, a na pewnie nie tanią. W takim wypadku warto posłużyć się kompilacją, choćby tylko po to, by móc posłuchać sobie z płyty takiego killera jak Dance With Me. Zakochałem się w tym nagraniu od pierwszej chwili i bardzo chciałem by dołączyło do mojej płytoteki. Na razie co prawda tylko na składance, ale jeśli nadarzy się okazja, to z pewnością zakupię i regularny album. Historia zespołu zakończyła się w 1989 roku. Na reaktywację nie ma jednak co liczyć, bowiem połowa klasycznego składu już nie żyje. Wokalista Stiv Bators zmarł w 1990 roku, po potrąceniu przez samochód, natomiast Brian James zmarł na początku marca, o czym informowałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Pozostają nam więc płyty i muzyka na nich zawarta, która idealnie wpisze się w ten wiosenny czas.
Jakub Karczyński
PS Jeśli chcecie ufundować mi kawę, to ekspres znajduje się pod adresem https://buycoffee.to/czarne-slonca. Z góry dziękuję za wszelkie formy wsparcia.
20 marca 2025
IRLANDZKIE PRZYGODY
Dzień Świętego Patryka można świętować na wiele sposobów. Można pójść do pubu i zamówić whisky, można wziąć udział w jakiejś paradzie lub też sięgnąć po muzykę z tamtych rejonów. Jako że whisky nie pijam, parady żadnej w okolicy nikt nie organizuje, to pozostało mi zaczerpnąć muzyki z mojego domowego źródła. Najbardziej oczywistym wyborem wydaje się grupa U2 lub Clannad, ale tym razem zdecydowałem się na coś mniej znanego. Nie, nie była to grupa Virgin Prunes, ani też Into Paradise, lecz rzecz o nieco lżejszym kalibrze, ale jakże pięknie komponująca się z zaokienną wiosną. Muzyka z albumu "The Sea Of Love" (1988) nagranego przez The Adventures, to może zwykły pop rock, ale wchodzi we mnie jak nóż w masło. Piękne melodie długo rezonują człowiekowi w uchu i sprawiają, że chce się do nich powracać. Muzyka może trąci dziś nieco myszką, ale w 1988 roku tak się grało. Gdybym miał wskazać jakieś muzyczne tropy, to skierowałbym waszą uwagę w stronę grup Tears For Fears, Simple Minds i ich pobratymców. Jeżeli chcecie dziś powitać wiosnę, to polecam zrobić to wraz z nagraniem Broken Land, w którym to, aż czuć jej świeży powiew. Takich pięknych nagrań jest tu jednak dużo więcej, jak choćby You Dont't Have To Cry Anymore, które wręcz zaprasza do wspólnego śpiewania refrenu, The Trip To Bountiful (When The Rain Comes Down) czy Heaven Knon Which Way. Tak na dobrą sprawę, próżno szukać tu jakiś gorszych kompozycji, które zaniżałyby poziom. W mojej opinii, mamy tu do czynienia z albumem doskonałym, do którego aż chce się wracać tak latem jak i jesienią, zimą czy wiosną. Polecam więc rozejrzeć się za tą płytą. Kto wie, być może i wy wpadniecie w sidła ekipy z Belfastu. Na koniec, mam jeszcze do przekazania dobrą wiadomość. Po ponad trzydziestu latach jakie minęły od wydania ich ostatniego albumu, grupa powróci na dniach z płytą "One More With Feeling", którą to 28 marca wyda Cherry Red Records. Czy można wyobrazić sobie lepsze rozpoczęcie wiosennego sezonu?
Jakub Karczyński
PS Swoje wsparcie dla misji składania liter możecie przekazać poprzez stronę: https://buycoffee.to/czarne-slonca. Z góry dziękuję za każdą postawioną kawę, która to podnosi nie tylko ciśnienie, ale przede wszystkim motywuje mnie do jeszcze cięższej pracy.
10 marca 2025
PRZEKLĘTY LOS
Jakub Karczyński
05 marca 2025
NOSFERATU
26 lutego 2025
# W POLSKIE IDZIEMY: AFTER THE SIN
AFTER THE SIN
Poznań dość długo nie posiadał swojego przedstawicielstwa w kręgach muzyki post punk czy goth. Nie za bardzo wiem z czego te wynikało, ale w stolicy Wielkopolski nie rodziły się tego typu kapele. Tak jakby nietoperze z jakiegoś powodu omijały to miejsce. Na szczęście coś się pomału zaczyna zmieniać. Najlepszym przykładem jest zespół After The Sin, który jak już zadebiutował na rynku płytą "Echoes" (2023), to od razu zawstydził całą konkurencję. Wydawnictwo to ukazało się pod skrzydłami Bat-cave Productions czyli wytwórni, która od lat trzyma rękę na pulsie mrocznego grania. After The Sin idealnie wpasowali się w jej profil, stając się zarazem jednym z ich klejnotów koronnych. Byłem przy ich debiucie scenicznym, gdy supportowali Visions In Clouds, widziałem ich też na ostatnim "Shadow Dance Party", gdzie rozgrzewali publiczność przed Geometric Vision i w obu tych przypadkach wypadli świetnie. Zespół tworzą: Oland Cox, Thad oraz Nana. Pojawili się znikąd, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Nic nie wiem na temat ich wcześniejszych muzycznych ścieżek, a jeżeli takowe były, to liczę na to, że kiedyś Oland mi o tym opowie. Na razie, przemówić musi do nas ich muzyka, a ta jest najwyższej próby. Choć brzmi znajomo, to jednak unika brnięcia w muzyczne kalki, dzięki czemu After The Sin brzmi jak ... After The Sin. Skutecznie zacierają za sobą tropy, dzięki czemu nie są niczyja kopią, lecz najlepszą wersją samych siebie. Owszem, zdarza się, że gdzieś tam w tyle głowy zamajaczy nam czy to grupa The Cure (So Bright) czy Depeche Mode (Leaving It All Behind), niemniej są to tylko delikatne nawiązania, które miło połechcą nasze muzyczne fascynacje. Album "Echoes" to dojrzała deklaracja twórcza, obok, której nie sposób przejść obojętnie. To właśnie takie płyty powinny okupować fonograficzne szczyty, a nie tułać się w piwnicach undergroundu. Trzymam za nich mocno kciuki i wierzę, że są w stanie osiągnąć sukces. Dziś możecie oglądać ich jeszcze w małych klubach, ale jak mniemam aspiracje zespołu są dużo, dużo większe. Sięgnijcie po płytę "Echoes", jeśli jeszcze nie mieliście okazji i przekonajcie się na własnej skórze jak smakuje ten grzech.
AFTER THE SIN "ECHOES"
Bat-cave Productions 2023
Album dostępny na stronie wydawcy:
Jakub Karczyński
22 lutego 2025
NIEWIDZIALNE GRANICE
Jakub Karczyński
PS Kawowe wsparcie dla "Czarnych słońc" niezmiennie pod adresem:
02 lutego 2025
POWRÓT DO KRAINY FANTAZJI
Jakub Karczyński
20 stycznia 2025
ZIEMIA OBIECANA
Jakub Karczyński
08 stycznia 2025
OŻYWCZA FALA
Szykuje się też wkrótce ciekawa literatura dla miłośników polskiego postpunku. Otóż, Rafał Księżyk sprokurował książkę "Fala", która to pojawi się na rynku w dniu 5 marca. Do tego czasu, musimy uzbroić się w cierpliwość. Dużo sobie obiecuję po tym wydawnictwie. Może pamiętacie, a może nie, ale przy okazji książki "Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz. Postpunk 1978 - 1984" Simona Reynoldsa, pisałem, że przydałoby się, aby ktoś nakreśli polską perspektywę tego zjawiska. We wstępie, do tej książki Rafał Księżyk nakreślił pewien szkic, a teraz jak mniemam otrzymamy danie główne. Zapewne spora część tego wydawnictwa poświęcona będzie scenie rzeszowskiej, która to była ważnym punktem na postpunkowej mapie Polski. Zimna fala miała się tam wyjątkowo dobrze, a i dziś nie warto tracić tej miejscowości z oczu choćby przez fakt, że wciąż działa tam zespół 1984. Choć w zmienionym składzie, to jednak wciąż tworzący muzykę, która wyróżnia się na polskim rynku. Wspierajmy ich w działaniu, tak jak i całą naszą niezależną scenę, bowiem bez nich, skazani będziemy na dyktat wielkich wytwórni płytowych. Ludzie, którzy pociągają tam za sznurki, pewnie na czymś się znają, ale mam wątpliwości czy jest to akurat muzyka.
Jakub Karczyński
PS Wsparcie mojej muzycznej fali jak zwykle pod adresem: https://buycoffee.to/czarne-slonca