22 grudnia 2025

ZNAK CZASÓW


Ostatnie dni tego roku upływają mi na słuchaniu muzyki. Przedzieram się przez wszystkie te starocie, które udało mi się wygrzebać tak w sklepach stacjonarnych jak i w internecie w minionych dwunastu miesiącach. Nowości? Tego akurat u mnie niewiele. Myślę, że dałbym radę je zliczyć na palcach obu rąk. Jakoś nie mam potrzeby gonić za nowościami, ale też specjalnie się przed nimi nie wzbraniam. Jak się  przytrafią to dobrze, a jeśli nie przetną mego muzycznego szlaku, to też nic złego się nie stanie. Może po prostu muszą poczekać na bardziej dogodną chwilę, gdy poczuję wewnętrzną potrzebę by wziąć je na cel. Póki co, o wiele bardziej cieszą mnie takie strzały jak dwie pierwsze płyty True Sound Of Liberty, debiut Comsat Angels, który to właśnie został wznowiony, czy creme de la creme w postaci płyty "Disconnected" (1980) Stiva Batorsa czyli jedynego solowego albumu jaki powstał za życia Batorsa. Jego artystyczny żywot został zakończony w Paryżu, gdzie Stiv jadąc motocyklem został potrącony przez samochód. Sądząc, że nie odniósł poważniejszych ran, udał się do domu, w którym to zmarł we śnie, na skutek urazu mózgu. Miał zaledwie czterdzieści lat i zapewne wiele muzycznych planów przed sobą. Życie pisze jednak czasami takie scenariusze, do których nigdy nie chcielibyśmy zaglądać. A jednak powstają, czy nam się to podoba czy nie. 

Idźmy jednak po śladach żywych. Jak pewnie zauważyliście od pewnego czasu mam zajawkę na muzykę grupy True Sound Of Liberty. Algorytmy facebookowe musiały jakoś się o tym dowiedzieć, bo podsunęły mi pod nos ofertę najnowszego numeru "Chaos w mojej głowie". To fanzin z kręgów anarcho-punkowych, piszący nie tylko o muzyce, ale i sprawach społecznych. Wydany jest on w naprawdę imponującej formie. Ponad 200 stron formatu A4, gęstej od treści, musi robić wrażenie i robi. Spokojna głowa, "Czarne słońca" nie staną się stroną poświęconej muzyce hc punk. Po co więc zakupiłem tego zina? To co przyciągnęło mój wzrok to informacja o gruntownym omówieniu dyskografii T.S.O.L. oraz wywiad z Jackiem Grishamem, pierwszym wokalistą grupy. Wyskoczyłem więc z pięćdziesięciu złotych by móc zagłębić się w lekturze. Gdy odebrałem przesyłkę przypomniałem sobie czasy, gdy kupowałem fin zine Cold, który do dziś darzę wielkim uznaniem. Żałuję, że jego czas dobiegł już końca. Brakuje mi obecnie takiego fan zinu, omawiającej zarówno dorobek legendarnych kapel post punkowych jak i trzymający rękę na muzycznym pulsie współczesności. Zespołów przecież nie brak. Mało tego, uważam, że scena ta stała się w ostatnich latach dużo aktywniejsza. Na koncertach widać sporo młodych ludzi, którzy szczelnie wypełniają klubowe przestrzenie. Pytanie tylko jakie ma to przełożenie na zakup płyt i fan zinów.  Tu już chyba nie jest tak kolorowo. Drukowany fan zin w dobie internetu nie jest już chyba na tyle atrakcyjny dla młodych ludzi by się o niego zabijać. Teraz przecież wszystkie informacje na wyciągnięcie ręki, a przecież nie zawsze tak było. Pokolenia dorastające w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, doskonale pamiętają, że podstawowym źródłem informacji była prasa, ziny, radio lub wiadomości przekazywane sobie z ust do ust. Pamiętacie z jakim namaszczeniem traktowało się każdy zdobyty fan zine, gazetę czy też płytę? Przypominało to trochę obcowanie z największą świętością tego świata. A dziś? Czy jest jeszcze miejsce dla drukowanych zinów? Choć serce pragnie udzielić twierdzącej odpowiedzi, to głowa podpowiada mi coś zgoła innego. Niemniej gdybym miał wokół siebie grono takich zapaleńców jak ja, to chętnie dołożyłbym swoje pióro do takiej inicjatywy. Tylko czy znalazłoby się tylu odbiorców, którzy byliby w stanie zapewnić zinowi egzystencję? Wątpliwa sprawa, zważywszy na fakt, że prasa jest dziś w tak wielkim dołku, że za moment poszczególne gazety zaczną machać nam białymi flagami na pożegnanie. Znak czasów. 

Przy okazji pozyskiwania kolejnych płyt True Sound Of Liberty wyzbierałem też muzyczne okruszki jakie rozsypały się wokół tej nazwy. Chodzi głównie o dorobek Grishama, który po odejściu z macierzystego zespołu realizował się w takich formacjach jak Tender Fury czy Joykiller. Zrobiłem szybki rekonesans po Allegro i wyłowiłem za grosze drugi album Tender Fury zatytułowany "Garden Of Evil" (1990), a także płytę "Static" (1996) Joykiller czyli kolejnej formacji, którą stworzył Grisham po rozpadzie Tender Fury. Będą to zapewne ostatnie albumy, które dołączą do mojej kolekcji w tym roku. Teraz tylko trzeba znaleźć nieco czasu na ich przesłuchanie.

Na koniec chciałbym życzyć Wam radosnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych. Spożytkujcie dobrze ten czas, ciesząc się swoją obecnością, rozmawiając o rzeczach, na które nie znajdujemy czasu w przeciągu roku. Nie zapomnijcie o dobrej muzyce, ciekawej lekturze, którymi można urozmaicić sobie święta w czasie wolnym od rozmów. Niech te ostatnie dni roku przyniosą Wam odrobinę wytchnienia i relaksu, na który to z pewnością każdy z nas zasłużył. Wesołych Świąt !!!  


Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz