22 czerwca 2025

IMITATORZY?


Czy zastanawialiście się co byście zrobili, gdybyście urodzili się z głosem będącym idealną kopią jakiegoś znanego wokalisty? Z jednej strony to wspaniała sprawa, ale też i ogromna kula u nogi. Na zawsze bylibyście skazani na porównania do pierwowzoru, więc logicznym się wydaje, że ciężko byłoby wybić się na niepodległość. Nie daj boże jakbyśmy jeszcze tworzyli muzykę w podobnym klimacie co pierwowzór, to wtedy etykietę cover bandu mamy gwarantowaną. Czy jest więc jakiś cień szansy by wypracować swoją markę i uciec od nachalnych porównań? Nie jest to łatwe, a czasem wręcz niemożliwe, ale nie dowiemy się tego póki nie spróbujemy. 

W dzisiejszym wpisie chciałbym przyjrzeć się karierze holenderskiej grupy The Essence. Każdy kto choć raz spotkał się z ich twórczością wie doskonale, w jakim kierunku płyną myśli słuchacza. Tego głosu nie da się pomylić z nikim innym, więc siłą rzeczy skazani byli na bycie imitacją The Cure. Startowali w 1985 roku, kiedy to zespół Roberta Smitha powrócił na scenę albumem "A Head On The Door", prezentujący swoje jakże odmienne oblicze, niż to znane z płyt "Seventeen Seconds" (1980), "Faith" (1981) czy "Pornography" (1982). Muzyka stała się bardziej popowa, choć mrok wciąż gdzieś tam czaił się w zakamarkach. Z perspektywy czasu wydaje się, że album ten był takim brudnopisem, z którego to po kilku latach wykrystalizowało się "Disintegration" (1989). The Essence na swym debiucie zaproponowali muzykę, która była niemal lustrzanym odbiciem względem Brytyjczyków. Stanowili esencję pogodnego mroku, wprawiającego słuchacza w stan przyjemnej melancholii. Gdy posłuchacie ich debiutu "Purity" (1985) zrozumiecie w czym rzecz. To co odróżniało ich od The Cure, to jednorodność stylistyczna, wolna od ryzykownych wolt. W ich repertuarze nie znajdziecie nic takiego co choć w drobnym stopniu przypominałoby Close To Me czy Caterpillar. Jeśli ktoś nie akceptuje takiego oblicza w twórczości The Cure, to śmiało może zagłębić się w dyskografii The Essence. Od czego zacząć? Najlepiej od początku, ale można też na chybił trafił, bo w ich twórczości próżno szukać słabych albumów. Ich dorobek to zaledwie pięć albumów, jednak każdy z nich wart jest tego by mieć go w swojej kolekcji. Najprościej skompletować je poprzez zakup zbiorczego boxu Essence: 35 - The Collection 1985 - 2015. Na pięciu płytach macie właściwie wszystko. Kusząca perspektywa, ale ja zdecydowałem się kompletować dyskografię krok po kroku, wybierając płyty w najzwyklejszych pudełkach typu jewel case. Ot, takie moje zboczenie, nad którym nie mogę i nie chcę zapanować. To trochę tak jak z książkami w bibliotece. Nie wypożyczamy od razu wszystkich dzieł danego autora, tylko zapoznajemy się z nimi sukcesywnie. Myślę, że ta zasada powinna obowiązywać także podczas słuchania muzyki. Moja krucjata w temacie albumów The Essence, zbliża się już pomału do końca. Czekam właśnie na przesyłkę z Francji, w której to znajduje się album "Ecstasy" (1988), więc do pełni szczęścia brak mi jeszcze tylko płyt "Glove" (1995). Płytę rzecz jasna zakupiłem poprzez platformę Discogs, która to jest wymarzonym miejscem dla kolekcjonerów. Gdyby nie ona, wiele wspaniałych płyt wciąż pozostawałoby w sferze marzeń. Na szczęście, dzięki Internetowi mamy cały świat na wyciągnięcie ręki. I chwała mu za to.


Jakub Karczyński


PS Przypominam. Swoje wsparcie dla misji składania liter możecie przekazać poprzez stronę: https://buycoffee.to/czarne-slonca. Z góry dziękuję za każdą postawioną kawę, która to podnosi nie tylko ciśnienie, ale przede wszystkim motywuje mnie do jeszcze cięższej pracy.


6 komentarzy:

  1. nazwę kojarzę, pojawiała się tu i ówdzie po blogach i forach, przewijały się też zapewne jakieś mp3s, ale nigdy nie miałem żadnej ich oryginalnej płyty i właściwie nie kojarzę zupełnie żadnych dźwięków nimi związanych... widać musieli nie zrobić na mnie wrażenia, ot kolejna post-punkowa kapela...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jakoś nigdy nie udało się natknąć na The Essence. Dopiero znajomy naprowadził mnie na ich trop i do dziś jestem mu za to wdzięczny. Ich muzyka choć zbliżona do twórczości The Cure, ma jednak swój indywidualny charakter, który wyróżnia ich spośród tłumu przeciętnych kapel post-punkowych. Daj im jeszcze jedną szansę, bo są tego warci.

      Usuń
  2. Ja próbowałem, ale niestety tak wtórnej muzyki nigdy dotąd chyba nie słyszałem. Jeszcze gdyby twórczość The Cure była dla nich punktem wyjścia (jak chociażby u And Also The Trees) do poszukiwania własnej tożsamości. To tak jakby AI istniał już w latach 80-tych i ktoś poprosił go o stworzenie albumu curo-podobnego. I oto mamy The Essence. Z francuskojęzycznych zimnofalowych zespołów polecam raczej Asylum Party. Tam nie ma sobowtóra Roberta, za to jest TEN klimat i trochę własnej inwencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W muzyce nie zawsze chodzi o oryginalność. Czasem wystarczą ciekawe kompozycje, które zakręcą się w uchu więcej niż raz. Mnie wtórność The Essence nie przeszkadza, póki wyczuwam w tym emocje. Zauważ jednak, że The Essence w 1985 roku nie mogli kopiować stylu The Cure, bowiem popowe oblicze Brytyjczyków z "A Head On The Door", pojawiło się na rynku w tym samym roku co debiut Holendrów. Mało tego. Dzieli ich zaledwie kilka dni. The Cure wydali swój album 26 sierpnia, a The Essence 1 września. Po latach, gdy The Cure znają niemal wszyscy, a The Essence garstka, może się wydawać, że Holendrzy to taki cover band żerujący na dorobku The Cure. Myślę, że to nieco krzywdzący osąd ich twórczości, ale oczywiście można postrzegać to i w ten sposób.

      Co do Asylum Party to oczywiście znam i cenię sobie ten zespół. Czekam, aż ktoś wpadnie na pomysł by wydać ten album na CD.

      Usuń
  3. dałem im szansę, ale niestety jestem na nie. i nie chodzi tutaj o kopiowanie czy brak oryginalności - wokal a la smith mi zupełnie nie przeszkadza, a gdyby to była kopia faith czy pornography 1:1 byłoby to fantastyczne. natomiast to co usłyszałem - chyba dwie pierwsze płyty - zupełnie bez wyrazu jakoś. i to tłumaczy mi czemu ten zespoł kojarzyłem tylko z nazwy. no zupełnie nic wiecej w nich ciekawego poza wokalem prawie jak smith niestety nie ma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Nie każdemu musi się podobać, ale trudno jest mi zgodzić się z opinią, że nie ma w nich nic ciekawego. Może nie poświęciłeś im wystarczająco dużo czasu i uwagi, by usłyszeć w ich muzyce to, co słyszę ja. Jeśli jednak odrobiłeś te lekcje sumiennie, to być może szukasz w muzyce nieco innych rzeczy niż ja. Pozdrawiam.

      Usuń