W ostatnim czasie byliśmy świadkami dwóch wielkich premier muzycznych. Pierwszą był powrót po dziesięciu latach Davida Bowie, drugą natomiast nowy album Depeche Mode. Medialna machina napędzana tygodniami, podkręcała napięcie i kazała oczekiwać przyjścia niemal nowego Mesjasza. Artykuły o Bowie'em były chyba we wszystkich liczących się tygodnikach, z kolei Martin Gore porównywał nowy album Depeche Mode do płyt "Violator" czy "Songs Of Faith And Devotion". Wyobraźnia pobudzona singlem "Heaven", kazała oczekiwać czegoś naprawdę wyjątkowego. Jakież było moje rozczarowanie, gdy zapoznałem się z zawartością "Delta Machine". Tak złego albumu to się po depeszach nie spodziewałem. Miejsce w porażkach roku 2013 ma już zagwarantowane.
"The Next Day" także nie okazał się albumem wybitnym, choć ujmy Bowie'mu nie przynosi. To bardzo solidny album, który padł jednak ofiarą wygórowanych oczekiwań branży dziennikarskiej. Słucha się go całkiem przyjemnie, niemniej chyba nie jest w stanie przywrócić Bowie'mu dawnej chwały. Oczywiście pismacy tuż po premierze prześcigali się w zachwytach i pompowali dalej ten medialny balon do rozmiarów niemal gigantycznych. Może gdy osiągnie on swe maksymalne rozmiary i strzeli z wielkim hukiem to co poniektórym przeczyści się słuch, a i głowa otrzeźwieje. Który to już raz przekonujemy się, że wielkie premiery, okazują się wielkimi nieporozumieniami, a piwo nawarzone przez dziennikarzy muzycznych, ktoś musi wypić. A kto pije? Pan pije, pani pije, a słony rachunek jak zwykle zapłaci przy kasie społeczeństwo.
Jakub "Negative" Karczyński
PS Zapomniałem dodać, że nowy album Hurts "Exile", można również wrzucić do worka z napisem rozczarowanie roku. Może nie tak wielkie jak w przypadku Depeche Mode, ale jednak rozczarowanie.
PS2 Jedyną pamiątką po albumie "Delta Machine" będzie singiel z utworem "Heaven", jako symbol niespełnionych nadziei.