Kolejny raz przekonałem się, że zbyt wielkie oczekiwanie w stosunku do muzyki, nie sprzyja w jej odbiorze. W końcu nawet nasi ukochani artyści, nie mają przecież monopolu na nagrywanie genialnych płyt. Czasem warto ostudzić emocje by nie poczuć zbyt dużego rozczarowania.
Kiedy Wayne Hussey ogłosił, że zamierza nagrać płytę razem z Julian Regan, byłem niezwykle ciekaw efektu. Zestawienie takich głosów dawało pole do popisu wyobraźni. I choć ich współpraca nie była niczym szczególnie zaskakującym, bowiem podjęli ją już w 2006 roku przy okazji ostatniej płyty The Mission, to ciekawość nie pozwalała przeoczyć tej premiery. Niestety emocje studził fakt, że owa płyta to zbiór coverów, do których artyści mają sentyment. Podobny patent Hussey zastosował w przypadku swojej pierwszej płyty solowej "Bare" (2009). Efekt był dość przeciętny jak na jego możliwości, acz nie na tyle zły by nie dało się tego posłuchać.
Sięgając po płytę „Curios” musimy przygotować się na dość ascetyczną formę w jaką ubrane zostały owe covery. Brak tu mocniejszych akcentów, ostrych gitar czy energii znanej choćby z płyt The Mission, co nie oznacza, że panuje tu minimalizm rodem z Japonii. Jedne utwory są zaaranżowane z większym rozmachem, inne z kolei mają oszczędniejszą formę ograniczającą się do głosu, chórków, gitary i perkusji. Pomimo takiego podejścia, płyta wypada nad wyraz dobrze i ciekawiej, niż wspomniana poprzedniczka. Słucha się jej z przyjemnością, choć niczym specjalnie nie zaskakuje. Artyści sięgnęli po utwory takich wykonawców jak choćby Depeche Mode, David Bowie, Nick Cave, Gerry And The Pacemakers, Duran Duran, ale też poszperali w twórczości swych macierzystych formacji. Gdybym miał typować moich faworytów postawiłbym na „Ordinary World” z repertuaru Duran Duran czy choćby na „Naked & Savage” The Mission. Pięknie też wypada „Another Lonely Day” Bena Harpera, który czaruje pięknym klimatem. Nie dziwię się, że Hussey zdecydował się ponownie sięgnąć po ten utwór. Wersja zamieszczona na „Bare” nie robi aż tak wielkiego wrażenia jak ta z „Curios”. Warto też zwrócić uwagę na utwór „Dangerous Eyes”, który świetnie ożywia atmosferę płyty, będąc taką przeciwwagą dla tych spokojnych i wolnych utworów. W tym także tkwi siła tego albumu, który dobrze dawkuje nastroje, dzięki czemu słuchacz nie czuje znużenia. Najlepiej smakować go wieczorami, bowiem dopiero przy świetle księżyca można docenić te nagrania.
Wyprawę w świat albumu „Curios”, najlepiej rozpocząć bez specjalnych oczekiwań i wymagań. W przeciwnym wypadku możecie się srodze rozczarować. To nieco inna kraina dźwiękowa, bliższa solowego Hussey’a, niż The Mission. Chcąc poznawać ten album, musicie poddać się muzyce. Wejdźcie w ten subtelny świat dźwięków i dajcie mu się oczarować. Kto wie, może nawet zauroczy was ten album, lecz na miłość, aż do grobowej deski bym specjalnie nie liczył.
Jakub „Negative” Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz