Kiedyś zadałem sobie trud by posortować wszystkie swoje płyty wedle klucza narodowościowego. Szybko okazało się, że moja płytoteka zdominowana jest przez wykonawców z Anglii oraz Polski. Reszta państw miała do dyspozycji niepomiernie mniej miejsca. Były i takie kraje, które miały zaledwie pojedynczych przedstawicieli. Jednym z nich była Kanada, którą to reprezentowała Loreena McKennitt oraz Leonard Cohen. Obecnie do tego grona mógłbym dopisać jeszcze zespół Handful Of Snowdrops, których to płyty sukcesywnie zdobywam. Nie jest to prosta sprawa, ale przecież wielokrotnie już udowadniałem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Do swych największych sukcesów zaliczam pozyskanie albumu "Dans l'Oleil de la Tempete" (1991), któremu to dziś poświęcimy nieco uwagi.
Wydawnictwo to było drugim i zarazem ostatnim studyjnym albumem grupy. Na osłodę fani otrzymali jeszcze koncertowy album "Mort En Direct" (1993), na którym to oprócz znanych kompozycji pojawiło się też kilka rarytasów. Tak oto zakończyła się historia grupy w tym składzie. Musiało upłynąć wiele wody w rzece Mackenzie, nim neon z napisem Handful Of Snowdrops znów rozbłysnął pełnym blaskiem. Wróćmy jednak do roku 1991. Byłem wtedy zaledwie ośmioletnim chłopcem, który dopiero wkraczał w świat muzyki i nie miałem pojęcia, że gdzieś w Kanadzie dogasa pomału historia zespołu, którym to będę zachwycał się dwadzieścia pięć lat później. Handful Of Snowdrops rozczarowane walką o większe uznanie postanowili zawiesić działalność i rozproszyć się niczym poranna mgła. Zanim jednak to nastąpiło, podarowali oni swym fanom najpiękniejsze fragmenty swej muzycznej duszy. W mojej opinii "Dans l'Oleil de la Tempete" to album bez skazy. Godny tego by postawić go na półce wśród takich pereł jak "Twist Of Shadows" (1989) Xymox. Jak wiecie jest to jedna z najważniejszych dla mnie płyt więc trudno o lepszą rekomendację.
O takich albumach zawsze trudno mi się pisze bowiem nadmierny entuzjazm może wzbudzić w czytelniku podejrzenie, że oto ma on do czynienia z tekstem sponsorowanym. Stworzonym by pokazać coś w lepszym świetle i napędzić tym samym komuś sprzedaż. Tak działa współczesny marketing, ale nie ja. Nikt mi tu za nic nie płaci więc mogę pisać swobodnie i bez jakichkolwiek ograniczeń. Jedyne podszepty jakimi się kieruję pochodzą z mojego serca i głowy. Jeśli więc napiszę, że album "Dans l'Oleil de la Tempete" sprawił, że padłem przed nim na kolana to nie będzie w tym ani trochę przesady. Rzadko zdarza mi się trafiać na doskonałe płyty, gdzie pozbycie się jakiegokolwiek utworu naraża pacjenta na ryzyko ciężkiego kalectwa lub śmierci. Muzyczni chirurdzy mogą więc odłożyć swe narzedzia na bok bowiem wszystkie organy są zdrowe i sprawne. Jeśli więc twoje serce bije w rytmie lat osiemdziesiątych, a dźwięki syntezatorów nie przyprawiają cię o zawał to koniecznie musisz sięgnąć po ten album. To wspaniała podróż sentymentalna do czasów, gdy muzyka miałą w sobie tę szczyptę romantyzmu i melancholii. Szkoda, że Tomek Beksiński nie odkrył nigdy tej grupy bo byłby nią zachwycony. Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Takie nagrania jak Voice In The Night czy Trust idealnie sprawdziłyby się w jego radiowych audycjach, a nazwa zespołu byłaby z pewnością w Polsce równie popularna co Clan Of Xymox. Kto jak kto, ale on potrafił nadać pęd karierze grupom, które wpadły mu w ręce. Niestety drogi Tomka i grupy Handful Of Snowdrops nigdy się nie przecięły więc dziś sami musimy odkrywać tego typu skarby i oświetlać je jasnym światłem. To co stanowi o sile tego albumu to z pewnością doskonałe melodie, subtelne dźwięki gitary dopełniające brzmienie syntezatorów oraz ciepły głos wokalisty. Wszystko to sprawia, że czas spędzony z albumem "Dans l'Oleil de la Tempete", nie jest czasem straconym. Zanurzcie się w tych przepięknych przestrzeniach dźwiękowych i odnajdźcie swoje ulubione fragmenty tej układanki. Mnie najbardziej urzekły nagrania Hush, Voice In The Night, Shadows On The Heart, Sometimes I oraz In The Eye Of The Storm, ale tak na dobrą sprawę mógłbym dopisać tu wszystkie pozostałe. Nie ma więc większego sensu bawić się w wyróżnianie poszczególnych utworów bowiem każdy z nich jest zabójczo skuteczny i doskonale poradziłby sobie w roli promocyjnego singla. Mam wrażenie, że wszystkie trybiki tej maszyny pracują na najwyższych obrotach by wywiązać się jak najlepiej z powierzonej im funkcji. Wszystko to sprawia, że na albumie trudno doszukać się jakichkolwiek wad. Nawet po trzydzietu latach płyta ta brzmi wyjątkowo świeżo. Muzyka oparła się działaniu czasu co najdobitniej świadczy o jej wyjątkowości. Twórcom udało wznieść się na prawdziwe wyżyny muzycznej wrażliwości, dzięki czemu otrzymaliśmy dzieło wręcz doskonałe. Nastawcie więc uszu i cieszcie się z tymi dźwiękami bo takie płyty to prawdziwe skarby na muzycznym oceanie.
Handful Of Snowdrops nie miał szczęścia zrobić kariery międzynarodowej nad czym ubolewam. Mieli wszystko to co zespół mieć powinien, ale jak widać zabrakło chyba szczęścia i ludzi, którzy wznieśliby ich karierę na wyższy poziom. Może też po części winne były także czasy w jakich ta muzyka powstała bowiem świat upadał wtedy na kolana przed muzyką grunge, zachwycał się Metallicą, skazując tym samym wielu twórców na zapomnienie. Cóż mam rzec. Grunge jakoś nigdy mnie nie zachwycał, a Metallica w latach dziewięćdziesiątych rozmieniła swą legendę na drobne, tracąc swych starych fanów. Zastanówmy się więc czy bogowie, których czcimy warci są naszej uwagi. Wielu z nich wraz z upływem czasu traci na znaczeniu i znika gdzieś w pomroce dziejów. W przypadku Handful Of Snowdrops nie mam najmniejszych wątpliwości, że Chronos działa na ich korzyść.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz