Kolekcjonowanie płyt, to zajęcie, które nigdy się nie kończy bowiem trudno jednoznacznie orzec, gdzie ów koniec miałby się znajdować. Przecież nie da się wysłuchać wszystkich płyt, nawet jeśli ograniczylibyśmy się tylko do jednego gatunku muzycznego. Ba, sądzę, że nawet z podgatunkiem mielibyśmy problem tyle tego wszystkiego nagrano na przestrzeni lat. I dobrze, dzięki temu wciąż jest czego słuchać, co odkrywać i czym się ekscytować. Kiedyś martwiła mnie perspektywa upadku rynku płyt CD. Teraz nie zaprzątam sobie tym głowy, bo nawet jakby zaprzestano wydawać nowe albumy w tym formacie, to przecież pozostaje nam wszystko to co do tej pory ujrzało już światło dzienne. Muzyczna archeologia pociąga mnie nawet dużo bardziej o czym zaświadcza ten blog, który nie goni za nowościami lecz raczej za pomocą miotełki delikatnie odkurza skarby poprzednich dekad. Podsumujmy więc najciekawsze znaleziska jakie udało mi się upolować w 2022 roku.
S T Y C Z E Ń
THE CASSANDRA COMPLEX "THEOMANIA" (1988) - długo polowałem na ten album, ale nie miałem najmniejszych wątpliwości, że w końcu ta płyta trafi w moje ręce. Pisałem zresztą o tym przed laty przy okazji zakupu płyty The Sound "Thunder Up" (1987). Wtedy trzeba było opowiedzieć się po jednej ze stron. Padło na The Sound, ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze. Nie wyobrażam sobie by nie mieć na półce wszystkich ich studyjnych płyt. Na celownik w 2023 roku pozostaje już mi tylko wziąć album "Grenade" (1986) by zrealizować powyższe założenie.
REEGS "RETURN OF THE SEA MONKEYS" (1991) - przygody z zakupem tej płyty opisałem z kolei we wpisie Do czterech razy sztuka więc nie ma sensu się powtarzać, dodam tylko, że było to jedno z bardziej wymagających polowań. Na szczęście muzyka wynagradza wszystkie niedogodności. Reegs to grupa powiązana z zespołem The Chameleons więc sami rozumiecie, że była to dla mnie pozycja obowiązkowa.
M A R Z E C
MODERN ENGLISH "MESH & LACE" (1980) - zdobycie tej płyty nie jest rzeczą łatwą, ale jak widzicie nie niemożliwą. Co prawda zawartość muzyczna w mojej ocenie nie jest, aż tak wybitna, ale nie wyobrażałem sobie by nie mieć w zbiorach debiutu Modern English. To mniej więcej tak jak z debiutem Wolfgang Press, który póki co jest poza zasięgiem mojego strzału. Ciężko go nawet wypatrzeć więc wyzwanie tym bardziej atrakcyjne dla kolekcjonera. Z "Mesh & Lace" się udało, może więc i tu szczęście mnie nie opuści.
THE MISSION "NO SNOW, NO SHOW" (1993) - to koncertowe wydawnictwo Misjonarzy było już w moich zbiorach, ale tylko w formie płyty winylowej stąd też, gdy nadarzyła się okazja zakupiłem je także w formacie CD. Co ciekawe na program płyty składają się dwa występy, które grupa zarejestrowała dla BBC, a które to były transmitowane na żywo przez BBC Radio One. Warto mieć bo to swoiste The Best Of, po które zespół sięga na koncertach do dziś dnia.
W R Z E S I E Ń
DALIS CAR "THE WAKING HOUR" (1984) - rzecz z gatunku ciekawostek dla zagorzałych fanów czy to Petera Murphy czy Micka Karna. Osobiście niezbyt ekscytuje mnie wynik tej współpracy więc zakup poczyniony jedynie z obowiązku i szacunku dla Petera. Uważam, że na polu solowym radził sobie zdecydowanie lepiej, a efekty muzyczne były dużo ciekawsze.
PUBLIC IMAGE LIMITED "FLOWERS OF ROMANCE" (1981) - nie jest to moja ulubiona płyta tej formacji. Powiem więcej, nie znajduję tam zbyt wiele dźwięków dla siebie, ale czasem warto mieć w swoich zbiorach płytę, z którą można się zmierzyć od czasu do czasu. Kto wie, może kiedyś znajdę klucz do serca tego albumu.
GENE LOVES JEZEBEL "IMMIGRANT" (1985) - to drugi w dorobku album grupy braci Aston, którego to poszukiwałem od dłuższego czasu. Z pomocą znów przyszedł Discogs. Nareszcie będę mógł domknąć okres nowofalowy, z którym to zespół flirtował w początkach działalności. Później jak to ktoś złośliwie określił, częściej od mikrofonu trzymali w rękach suszarki do włosów. Wygląd wyglądem, ale w mojej ocenie słabych płyt to oni nie nagrali. Nawet te bardziej popowe albumy zachwycały bogactwem brzmień i przede wszystkim wspaniałymi melodiami. Wystarczy posłuchać "Heavenly Bodies" (1992) czy "Kiss Of Life" (1990) by zrozumieć w czym rzecz.
L I S T O P A D
BLACK SABBATH "TYR" (1990) - mój ulubiony okres działalności Black Sabbath to ten, gdzie za mikrofonem stał Ozzy Osbourne, choć nie mam nic przeciwko jego następcom. Z tej też przyczyny skrupulatnie uzupełniam braki w dyskografii tej zasłużonej grupy. Tym razem padło na "Tyr", gdzie obowiązki wokalisty pełnił Tony Martin. Znam osoby, które bardziej cenią sobie ten okres działalności, choć ja do nich nie należę niemniej ten album bardzo chciałem mieć w swych zbiorach.
G R U D Z I E Ń
ICEHOUSE "MEASURE FOR MEASURE" (1986) - australijska grupa Icehouse to rzecz obowiązkowa dla każdego miłośnika synthpopu. Zdobycie ich płyt wymaga nieco wysiłku, ale zapewniam, że odwdzięczą się wam wspaniałą muzyką. "Measure To Measure" to ich czwarte wydawnictwo, na którym to znajdziecie takie killery jak choćby No Promises. Choćby tylko dla niego warto mieć ten album u siebie na półce.
THE BOMB PARTY "NATIVITY #3" (1990) - czwarta i zarazem ostatnia płyta tego brytyjskiego zespołu. Odkryłem ich przez zupełny przypadek. Zaintrygowany okładką tej płyty postanowiłem sprawdzić jaka też pod nią kryje się muzyka. Przeczucie mnie nie myliło, gdyż The Bomb Party to rasowy post punk, któremu przyświecały podobne idee jak grupie Bauhaus. Postrzegali swoją muzykę jako formę eksperymentu i tak też chcieli być odbierani. Swoją muzykę opisali jako koktajl Mołotowa z hardcorowej gotyckości leżącej gdzieś pomiędzy The Cramps a Bauhaus.
Te dziesięć płyt to zaledwie ułamek tego co zakupiłem w 2022 roku, ale dobrze pokazuje kierunek jaki obrałem. Spoglądając na daty wydań tychże płyt, widać, że zdominowały je lata osiemdziesiąte. Nic na to nie poradzę, że właśnie wtedy powstawała taka, a nie inna muzyka, która sprawia mi najwięcej radości. Odkopuję więc na potęgę płyty z tamtej dekady niejako realizując marzenie z dzieciństwa o byciu archeologiem. Muzyczna archeologia? Wchodzę w to.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz