Jeśli muzyka z czasów dzieciństwa może kształtować nasze późniejsze gusta i wybory to za swoje umiłowanie syntezatorów obwiniam zespół Rezerwat. Każdy, kto pamięta końcówkę lat osiemdziesiątych i początek nowej dekady z pewnością kojarzy teledysk do piosenki Zapopiekuj się mną. Ten niewątpliwy hit emitowany był w Polskiej Telewizji dość często i przy najróżniejszych okazjach takich jak choćby akcja adopcji zwierząt ze schroniska. Dziś chyba zatarł się on nieco w pamięci słuchaczy, a jeśli nie to z pewnością pokrywa go gruba kołderka kurzu. Z tej też przyczyny warto rzucić trochę więcej światła na muzykę tej łódzkiej grupy. Zdecydowałem się sięgnąć po ich debiutancki album, który choć portretuje zamierzchłą przeszłością to jednak skrywa całkiej pokaźną ilość muzyki z kręgów zainteresowań "Czarnych słońc".
Rezerwat powstał w Łodzi w 1982 roku i w krótkim czasie odniósł niebywały sukces na naszym rynku. Szczytem tej popularności był oczywiście wspomniany już utwór Zapopiekuj się mną, ale zanim zespół się tam wdrapał, stworzył bardzo interesujący debiut, który jedną nogą stał na gruncie tradycyjnego rocka, drugą nogą zaś tkwił w estetyce nowej fali. Nic dziwnego, że krytycy chcąc zdefiniować ich muzykę posługiwali się takimi określeniami jak "rock zbrudzony nową falą" bowiem wymykała się ona jednoznacznej klasyfikacji. To niedookreślenie miało swoje plusy i minusy. Na plus z pewnością można było grupie zapisać niebanalne i przebojowe kompozycje, które zasłużenie wprowadziły Rezerwat do pierwszej ligii. Pod znakiem zapytania stała za to wiarygodność zespołu, który był zbyt rockowy dla nowofalowej publiczności i zbyt nowofalowy dla rockowego słuchacza. Do tego jeszcze momentami jawnie flirtował z innymi nurtami takimi jak psychodelia, new romantic, a nawet rockiem progresywnym. Jeśli Republikę publiczność kochała albo nienawidziła, tak w przypadku Rezerwatu trudno o tak jednoznaczne i jaskrawe deklaracje. Podobnie odbieram ten zespół także dziś. Z jednej strony podoba mi się ta nowofalowa estetyka wpleciona w muzykę grupy, a z drugiej strony wiem, że żadni z nich nowofalowcy. Stąd też trudno mi zanurzyć się w tej muzyce z pełnym zaufaniem co nie znaczy, że nie doceniam ich dorobku. Jeśli więc przymkniemy oko na te drobne mankamenty to z pewnością łatwiej będzie nam wczuć się w ten niezwykle emocjonalny materiał.
Na pierwszy ogień otrzymujemy zadziorne a zarazem przebojowe nagranie Obserwator, które świetnie wprowadza w zawartość płyty. Nie do końca tylko przekonuje mnie maniera śpiewania Andrzeja Adamiaka, która bardziej pasowałaby do dawnego Oddziału Zamkniętego, niż do zespołu o aspiracjach nowofalowych. Wierzę jednak, że są też i tacy, którym to nie przeszkadza. W mojej ocenie, rezygnacja z tej sytlizacji przy realizacji kolejnego albumu wyszła mu tylko na dobre. Nie ma co ukrywać, że gdy dziś słucha się tej płyty to trąci ona nieco myszką. Jest wytworem swoich czasów i zapisem tego jak się wówczas grało. W obecnych czasach, gdy moda na lata osiemdziesiąte jest wciąż żywa, wiele grup dużo by dało by mieć tak brzmiące syntezatory na swych płytach. Pewne rzeczy są jednak niepodrabialne. Debiutancki album Rezerwatu poza charakterystycznym brzmieniem przynosi też całą masę potencjalnych przebojów. Nie znajdziecie tu czegoś takiego co moglibyśmy podciągnąć pod kategorię tak zwanych wypełniaczy. Niemal każdy utwór mógłby zostać potencjalnym singlem i wywiązałby się z tej roli znakomicie. Do promocji skierowano jednakże tylko jedno nagranie - Modlitwa o więź. Podniosłe, melancholijne i co tu dużo mówić po prostu piękne. Trafiło ono na rynek rok po premierze albumu, co z dzisiejszej perspektywy zdaje się być zabiegiem kuriozalnym, ale takie to były czasy. Patrząc na to nagranie z punktu widzenia wartości artystycznych trudno się dziwić, że zdecydowano się właśnie na nie. Jednakże jeśli weźmiemy pod uwagę walor komercyjny to można mieć już wątpliwości czy podjęto słuszną decyzję. Singiel przeszedł bez większego echa, nie łapiąc się na żadne listy przebojów. Co ciekawe, wdarły się tam za to inne kompozycje z tej płyty, które zarejestrowano i wpuszczono w radiowy eter na długo przed tym zanim album pojawił się na półkach księgarń. Były to nagrania Obserwator, Histeria oraz Trędowata marionetka. Wszystkie one osiągnęły dość wysokie pozycje na Liście Przebojów Trójki choć żadnemu nie dane było wdrapać się na sam szczyt. Histeria dotarła do siódmego miejsca i był to najlepszy wynik z całej trójki.
Słuchając tego albumu, warto też zwrócić uwagę na pewien fakt. Otóż kompozycja Paryż, moje miasto ulubione rozpoczyna się od dźwięków Moskiewskich Kurantów, które nijak mają się do tego o czym śpiewa Adamiak. Wynika to z prostego faktu. Otóż, zanim utwór ten trafił na płytę, funkcjonował na koncertach pod nieco innym tytułem, a mianowicie Moskwa, moje miasto wymarzone. Jak wiadomo żyliśmy wtedy pod podeszwą naszych braci z ZSSR, a wszelkie nawiązania w twórczości artystycznej do tego kraju były pod czujnym okiem cenzury. Stąd też chcąc ocalić kompozycję, zespół musiał zmienić nazwę utworu oraz zmodyfikować nieco tekst. Wyszło tak sobie, ale gdyby zabrakło tego nagrania na płycie byłby to dość spory uszczerbek dla tego wydawnictwa.
Debiutancka płyta Rezerwatu choć dobrze odmalowuje dekadę lat osiemdziesiątych to pozostała dzieckiem swoich czasów. Nie sposób oderwać ją od tamtej rzeczywistości przez co nie można traktować jej jako dzieła uniwersalnego i ponadczasowego. Dla współczesnej młodzieży będzie to tylko wykopalisko z głębokiego archiwum rodziców, dla rodziców za to jest to zapis czasów, gdy polska muzyka przeżywała swoje najlepsze chwile. Sami osądźcie, które spojrzenie jest wam bliższe. W mojej ocenie "Rezerwat" to album wart conajmniej uważnego posłuchania. Pomimo kilku drobnych mankamentów, plusy wciąż przewyższają minusy. Płyta pomimo niedzisiejszego anturażu wciąż potrafi miło zaskoczyć słuchacza. Zwłaszcza takiego, który pojawia się na jej drodze przypadkiem.
Na pierwszy ogień otrzymujemy zadziorne a zarazem przebojowe nagranie Obserwator, które świetnie wprowadza w zawartość płyty. Nie do końca tylko przekonuje mnie maniera śpiewania Andrzeja Adamiaka, która bardziej pasowałaby do dawnego Oddziału Zamkniętego, niż do zespołu o aspiracjach nowofalowych. Wierzę jednak, że są też i tacy, którym to nie przeszkadza. W mojej ocenie, rezygnacja z tej sytlizacji przy realizacji kolejnego albumu wyszła mu tylko na dobre. Nie ma co ukrywać, że gdy dziś słucha się tej płyty to trąci ona nieco myszką. Jest wytworem swoich czasów i zapisem tego jak się wówczas grało. W obecnych czasach, gdy moda na lata osiemdziesiąte jest wciąż żywa, wiele grup dużo by dało by mieć tak brzmiące syntezatory na swych płytach. Pewne rzeczy są jednak niepodrabialne. Debiutancki album Rezerwatu poza charakterystycznym brzmieniem przynosi też całą masę potencjalnych przebojów. Nie znajdziecie tu czegoś takiego co moglibyśmy podciągnąć pod kategorię tak zwanych wypełniaczy. Niemal każdy utwór mógłby zostać potencjalnym singlem i wywiązałby się z tej roli znakomicie. Do promocji skierowano jednakże tylko jedno nagranie - Modlitwa o więź. Podniosłe, melancholijne i co tu dużo mówić po prostu piękne. Trafiło ono na rynek rok po premierze albumu, co z dzisiejszej perspektywy zdaje się być zabiegiem kuriozalnym, ale takie to były czasy. Patrząc na to nagranie z punktu widzenia wartości artystycznych trudno się dziwić, że zdecydowano się właśnie na nie. Jednakże jeśli weźmiemy pod uwagę walor komercyjny to można mieć już wątpliwości czy podjęto słuszną decyzję. Singiel przeszedł bez większego echa, nie łapiąc się na żadne listy przebojów. Co ciekawe, wdarły się tam za to inne kompozycje z tej płyty, które zarejestrowano i wpuszczono w radiowy eter na długo przed tym zanim album pojawił się na półkach księgarń. Były to nagrania Obserwator, Histeria oraz Trędowata marionetka. Wszystkie one osiągnęły dość wysokie pozycje na Liście Przebojów Trójki choć żadnemu nie dane było wdrapać się na sam szczyt. Histeria dotarła do siódmego miejsca i był to najlepszy wynik z całej trójki.
Słuchając tego albumu, warto też zwrócić uwagę na pewien fakt. Otóż kompozycja Paryż, moje miasto ulubione rozpoczyna się od dźwięków Moskiewskich Kurantów, które nijak mają się do tego o czym śpiewa Adamiak. Wynika to z prostego faktu. Otóż, zanim utwór ten trafił na płytę, funkcjonował na koncertach pod nieco innym tytułem, a mianowicie Moskwa, moje miasto wymarzone. Jak wiadomo żyliśmy wtedy pod podeszwą naszych braci z ZSSR, a wszelkie nawiązania w twórczości artystycznej do tego kraju były pod czujnym okiem cenzury. Stąd też chcąc ocalić kompozycję, zespół musiał zmienić nazwę utworu oraz zmodyfikować nieco tekst. Wyszło tak sobie, ale gdyby zabrakło tego nagrania na płycie byłby to dość spory uszczerbek dla tego wydawnictwa.
Debiutancka płyta Rezerwatu choć dobrze odmalowuje dekadę lat osiemdziesiątych to pozostała dzieckiem swoich czasów. Nie sposób oderwać ją od tamtej rzeczywistości przez co nie można traktować jej jako dzieła uniwersalnego i ponadczasowego. Dla współczesnej młodzieży będzie to tylko wykopalisko z głębokiego archiwum rodziców, dla rodziców za to jest to zapis czasów, gdy polska muzyka przeżywała swoje najlepsze chwile. Sami osądźcie, które spojrzenie jest wam bliższe. W mojej ocenie "Rezerwat" to album wart conajmniej uważnego posłuchania. Pomimo kilku drobnych mankamentów, plusy wciąż przewyższają minusy. Płyta pomimo niedzisiejszego anturażu wciąż potrafi miło zaskoczyć słuchacza. Zwłaszcza takiego, który pojawia się na jej drodze przypadkiem.
Jakub Karczyński
PS Pierwsze zdania tej recenzji napisałem w miniony poniedziałek. Gdyby mnie ktoś wtedy zapytał co sprawiło, że akurat w tym momencie zdecydowałem się zrecenzować debiut Rezerwatu odrzekłbym, że skłoniła mnie do tego myśl iż zbyt mało uwagi poświęcam na łamach "Czarnych słońc" polskim wykonawcom. Czemu padło akurat na Rezerwat? Kwestia przypadku. Tak wtedy myślałem, ale gdy w środę pojawiła się informacja o śmierci Andrzeja Adamiaka, wokalisty Rezerwatu, zacząłem rozważać też i inne scenariusze. Ile w tym przypadku, a ile mistyki nie mnie oceniać, najważniejsze, że Rezerwat zagościł w końcu na łamach tego bloga, choć szkoda, że w tak smutnych okolicznościach.
U nas z kolei wpis o ich Sercu... Byłem na koncercie kiedy promowali pierwszy album, koncert bardzo udany. Przykre natomiast jest to, że jak się dysponuje dużą płytoteką to nawet przy jednym wpisie dziennie jak u nas, nie ma szans opisać wszystkiego. I dopiero takie przykre okazje zwracają naszą uwagę i przywołują pamięć... Masz rację my też będziemy pisać więcej o polskim rocku. Pozdrowienia i spokojnych świąt...
OdpowiedzUsuń"Serce" z pewnością też kiedyś zrecenzuję. Szkoda jednak, że przychodzi nam zdmuchiwać kurz z płyt z powodu takich smutnych okoliczności. Niestety w natłoku muzyki, niektóre albumy schodzą na dalszy plan i dopiero za sprawą jakiegoś impulsu wydobywamy je na światło dzienne. Niestety najczęściej ten impuls wiąże się z czyjąś śmiercią.
OdpowiedzUsuńCo do koncertu Rezerwatu to zazdroszczę. Niestety z powodu metryki nie małem szans na zobaczenie ich na scenie. Pozostały więc płyty, do których wierzę będziemy powracać jeszcze nie raz. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego w tych niespokojnych czasach.