Jak tu nie kochać płyt, skoro dostarczają nam tyle emocji. Gdy dziś zobaczyłem na półce sklepowej nową płytę Marianne Faithfull, to aż szybciej zabiło mi serce. Pożądliwy wzrok lustrował okładkę albumu, a mózg w tym czasie prowadził obliczenia finansowe. Jego pozytywna informacja zwrotna, nieco mnie zaskoczyła, ale nie chciałem wyprowadzać go z błędu. Zapewne zapomniał, że trzeba zapłacić za odbiór nowego mini albumu New Model Army, że za dwa tygodnie będzie gotowa kolejna przesyłka z płytami, a z portalu aukcyjnego i sklepu internetowego, nadlatuje dość spora eskadra płyt. Są wśród nich takie starocie jak debiutancka płyta Visage, trzeci album Siouxsie & The Banshees jak i nowiutki krążek lidera Ultravox. Czekam zwłaszcza na tę ostatnią pozycję, bo może to być jedna z ważniejszych płyt tego roku. Ważnych oczywiście dla mnie, a nie dla dziennikarzy muzycznych, którzy prędzej pochwalą jakiś odjechany, elektroniczny projekt z Algierii, niż pochylą się nad albumem Midge Ure'a. Tak, tak, weterani nie są dziś w cenie, no może poza David'em Bowie, Morrissey'em i Mick'iem Jaggerem. Jak tu pisać o kimś mniej znanym, skoro młodziaki na pewno nie znają, a skoro nie znają to nie przeczytają i nie posłuchają. Lepiej wybrać niszowy, ale młody zespół. Koniecznie jednak musi być oryginalny, alternatywny, no i świetnie wyglądający. Nic dziwnego, że muzyczna wiedza młodych ludzi, bywa niekiedy zatrważająca. I to w czasach, gdy muzyka jest na wyciągnięcie ręki. Może i słuchają dużo, ale przeważnie muzyki współczesnej, ściągniętej i zapisanej w pamięci iPoda lub telefonu. Ze starociami jest już problem. Idę o zakład, że gdyby zapytać jednego z drugim o nazwisko wokalistki/wokalisty ulubionego zespołu, to rozłożyliby bezradnie ręce. I w tym momencie kłaniają się okładki płyt, które dawniej były skrupulatnie lustrowane, czytane po ostatnią literkę, stąd też składy zespołów były recytowane z pamięci. Do dziś nie zapomnę chwil, gdy po mieście krążyły grupy fanów Metallicy i lustrowały klapy kurtek, w poszukiwaniu przypinek ich faworytów. Jeśli nawinął się jakiś leszcz, nie wyglądający na fana, to na dzień dobry otrzymywał pytanie o skład grupy. Jeśli nie potrafił wymienić wszystkich członków z imienia i nazwiska, to marny był jego los. W najlepszym wypadku mógł stracić przypinki, w najgorszym otrzymać łomot i kopa w dupę. Może nie był to najbardziej błyskotliwy pomysł edukacyjny, ale przynajmniej przynosił efekty. Obawiam się, że gdyby zastosować go w dniu dzisiejszym, to jeden z drugim, trzy razy by się zastanowił, zanim włożyłby koszulkę znanego zespołu. Być może przeczytaliby jakąś biografię, posłuchali uważniej muzyki, aby przechadzka po mieście nie skończyła się wizytą w szpitalu. I tym optymistycznym akcentem zakończę na dziś.
Jakub Karczyński