19 listopada 2013

WIRTUALNE I REALNE SINGLE

Jakiś czas temu trafiłem na YouTube na akcję "What song are you listening to?" Polega ona na tym, że wyszukuje się na ulicy ludzi ze słuchawkami na uszach i pyta o to jakiej piosenki akurat słuchają. Nie wiem gdzie powstała ta akcja, ani kto ją wymyślił, ale sam pomysł niezwykle interesujący. Powstały także polskie odpowiedniki typu "czego słucha Poznań/Wrocław/Kraków/Warszawa". Obejrzałem wszystkie te filmiki i konkluzja jest taka, że potwierdza się to o czym mówi się już od dawna. Mianowicie chodzi o to, że ludzie nie słuchają już całych albumów. Do łask wróciły single czyli pojedyncze piosenki. Zatoczyliśmy tym samym koło, bo przecież kiedyś to właśnie singiel był podstawowym nośnikiem, a formę albumu wymyślono nieco później. Niemniej to właśnie ona w mojej opinii jest najwartościowszą formą słuchania muzyki. Szkoda, że obecnie układ piosenek, ani zamysł koncepcyjny artysty, przestały znaczyć dla ludzi cokolwiek. Teraz słuchamy utworu, który nam się podoba, a całą resztę pomijamy. Nie zadajemy sobie trudu by posłuchać czegoś kilka razy. Jeśli raz nam coś nie podeszło to do kosza z tym. Jak wiele tracimy wiedzą o tym tylko ludzie nauczeni dogłębnego słuchania płyt. Dla takich osób singiel stanowił dodatek, który poza promowaną piosenką, zawierał zazwyczaj jakieś niepublikowane nagrania, dłuższą lub krótszą formę nagrania singlowego lub nagrania z koncertów. Warto było je nabywać, bowiem stanowiły one dopełnienie samego albumu. Dziś single przyjmują najczęściej formę wirtualną i pozbawione są treści dodatkowych. Jedynie single ukazujące się na płytach CD podtrzymują starą tradycję, niemniej coraz rzadziej artyści decydują się na ich wypuszczanie. 


Osobiście nigdy nie zbierałem singli czego troszkę dziś żałuję, ale staram się nadrabiać te braki. Od czasu do czasu nabywam rzeczy, które uznaję za wartościowe. Nie ze względu na ich wartość finansową, lecz raczej artystyczną. Swego czasu zakupiłem wszystkie cztery single promujące album The Cure "4:13 Dream", lecz po ich przestudiowaniu zdecydowałem się zachować tylko jeden z nich. Mowa tu o singlu "The Perfect Boy", który zawierał niezwykle urokliwą piosenkę Without You. Dla takich właśnie utworów warto kupować single. 

W swojej niewielkiej kolekcji, posiadam też dwa z trzech wydanych singli do albumu "What Starts, Ends" grupy Rubicon. Zawiodą się jednak fani, którzy liczą na jakieś perły ukryte przez zespół na małych płytach. Singiel "Watch Without Pain" nie zawiera żadnego premierowego nagrania. Znajdują się tu tylko dłuższe lub krótsze utwory znane z pełnoprawnego albumu. Z kolei singiel "Crazed" przynosi jeden premierowy utwór Chains Are Gone, który brzmi niezwykle interesująco. Szkoda, że trwa on zaledwie dwie minuty i dwadzieścia parę sekund. To zbyt krótki czas by stworzyć coś na miarę utworów z "Whats Starts, End". Co jednak ciekawe, zazębia się on z utworem Brave Hearts, tak jakby pierwotnie planowano włączyć go do repertuaru płyty. Pojemności na dysku nie brakowało, dlaczego więc zrezygnowano z jego publikacji możemy się dziś tylko domyślać.

Posiadam także singiel grupy Lowe "A 1000 Miles", podarowany mi kiedyś przez koleżankę z pracy. Niezwykle się ucieszyłem, bo lubię ten zespół, a piosenka tytułowa jest naprawdę wielkiej urody. Na rzeczonej płycie, znalazły się trzy przeróbki tego utworu, ale żadna nie może się równać z pierwowzorem. Wszelkiej maści DJ-je mają to do siebie, że potrafią tylko psuć dobre piosenki, zamiast je pomysłowo przetwarzać.

Kolejną małą płytką i ostatnim zakupionym przeze mnie singlem jest "Heaven" Depeche Mode. Tak jak już wcześniej pisałem, jest to jedyna pamiątka po albumie "Delta Machine", który okazał się dla mnie zupełnie niestrawny. Zaważyło na tym głównie brzmienie, którego w żaden sposób nie jestem w stanie zaakceptować, ani tym bardziej polubić. Zostaje mi więc singiel z utworami Heaven oraz All That's Mine.

Najuboższym singlem w mojej kolekcji jest płytka "The Sound Of Winter" grupy Bush. Poza nagraniem tytułowym, nie zawiera absolutnie nic. Można to zrozumieć, bowiem z opisu na kopercie dowiadujemy się, że jest to singiel przeznaczony do promocji w radiu i nie został skierowany do normalnej sprzedaży. Podobnie jak w przypadku Depeche Mode jest to utwór, który najbardziej podobał mi się na całym albumie, a reszta nagrań wyraźnie odstawała od poziomu singla. Szkoda, bowiem przed laty bardzo lubiłem ten zespół.

Na koniec zostawiłem sobie singiel sygnowany logo 007. "Skyfall", bo o niego tutaj chodzi, to niezwykle udany utwór w wykonaniu Adele. Pięknie nawiązuje do starych piosenek, komponowanych do wczesnych filmów o agencie 007. Oprócz piosenki przewodniej, znajduje się tu też wersja instrumentalna, tak na wypadek, gdyby ktoś czuł się na siłach by zmierzyć się z Adele. Ja mówię pas.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz