Nie, nie, nie!
Obiecałem sobie, że w tej recenzji nie padnie nazwa Joy Division, że nie będę
eksploatował wyświechtanych porównań, które przywołuje się za każdym razem, gdy
tylko pojawia się grupa obierająca podobną stylistykę. Tak więc poniżej już nic
o … No wiadomo o kim.
Grupę White
Lies poznałem tuż przed wydaniem ich debiutanckiej płyty. Wszystko to za sprawą
znajomego, który znając moje upodobania muzyczne nastawił mi ten krążek.
Oczywiście była to wtedy jeszcze wersja wypalona na płycie CD-R. Niemniej
pierwszy odsłuch podziałał na mnie na tyle, aby zapamiętać sobie tę nazwę i
niecierpliwie czekać premiery.
Czy warto było
więc czekać? Czy rozbudzone nadzieje nie okazały się nad wyrost? Odpowiedź nie
budzi żadnych wątpliwości. Zdecydowanie TAK. „To Lose My Life” to rzecz na tyle
równa i przebojowa, że wwierca się w mózg i pozostawia tam trwałe ślady.
Pierwsze trzy utwory powalają niczym magnum 44 w rękach Brudnego Harry’ego. Po
takiej serii możecie się już nie podnieść, a przecież to dopiero początek
płyty. Czy później robi się mniej interesująco? A skądże. Ta płyta nie ma
słabych momentów. Tu nie stosuje się wypełniaczy, nie mydli się słuchaczom
oczu, ani nie wciska tandety. Oczywiście, nie twierdzę, że White Lies wytycza
jakiś nowy kierunek, bo przecież wszystkie te elementy już wcześniej
słyszeliśmy. Oni tylko pozestawiali klocki, ale za to z jakim wyczuciem. Mrok,
taneczne podbicie, pulsujący bas, tnące gitary, no i wokal sprawiający, że
mrówki przechodzą po plecach. To jednak nie wszystko. Wymienione elementy nie
miały by racji bytu, gdyby nie bardzo dobre utwory – moimi faworytami są
oczywiście Death, To Lose My Life oraz A Place To Hide.
Jakiegokolwiek by numeru nie wytypować z tej płyty, to i tak doskonale
poradziłby on sobie w roli singla. Mają chłopaki wyczucie i zmysł do
komponowania. Mam nadzieję, że starczy im go jeszcze na kolejne płyty.
Czy ktoś
jeszcze ma wątpliwości czy, aby nabyć ten krążek? Osobiście polecam tę płytę na
każdym kroku i nie zdarzyło się, aby na kimś nie zrobiła wrażenia. To właśnie
jej wyrazistość, przebojowość i emocjonalność nie pozwala mi zapomnieć o White
Lies.
Jakub
„Negative” Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz