Chyba w każdym większym i mniejszym mieście był kiedyś chociaż jeden sklep muzyczny. Miejsce, do którego, niczym do oazy zaglądali spragnieni muzyki ludzie. Nawet w moim rodzinnym mieście liczącym sobie 25 tys. mieszkańców były takie sklepy. Chodziło się tam by kupować kasety, później płyty CD, ale także, aby porozmawiać o muzyce. Szukanie muzycznych płaszczyzn porozumienia ze sprzedawcami, było równie ważne, jeśli nawet nie ważniejsze od samej transakcji handlowej. To podczas takich rozmów można było dowiedzieć się ciekawych rzeczy o interesujących nas płytach, wykonawcach, ale i zasięgnąć porady sprzedawcy, który w czasach przedinternetowych był kimś na kształt przewodnika. To on miał dostęp do muzyki, czytał prasę muzyczną i dysponował wiedzą, która dostępna była jedynie nielicznym.
Tak było kiedyś, ale dziś wszystko wygląda inaczej. W związku z upowszechnieniem się Internetu, przemysł muzyczny uległ głębokim przeobrażeniom. Wielkie koncerny płytowe niemal z dnia na dzień zostały postawione pod ścianą. Data egzekucji nie była jeszcze znana, ale była to zapowiedź końca pewnej epoki. Masowe, nielegalne pobieranie muzyki z sieci sprawiło, iż fizyczny nośnik przestał być potrzeby współczesnemu, młodemu odbiorcy. Odbiło się to więc nie tylko na finansach koncernów, ale także wpłynęło na sytuacje sklepów płytowych, które pomału odchodzą do lamusa.
Przejście od formatu CD do MP3 i pokrewnych mu wariantów sprawiło, że oprócz zupełnego przemodelowania rynku, przekształcony został też aspekt odbioru muzyki. Zwolennicy nowego formatu jako niewątpliwą korzyść wskazują uwolnienie muzyki z rąk chciwych koncernów muzycznych i oddanie jej bezpośrednio odbiorcy. Jeśli przyjmiemy więc, że nośnik fizyczny to ciało, a zapisana na nim muzyka to dusza, to śmiało możemy orzec iż oddzielając jedno od drugiego, staliśmy się sprawcami morderstwa. Unicestwiliśmy całą otoczkę, która to sprawiała, że muzyka była czymś więcej niż tylko zapisem dźwięków. Pogrzebaliśmy labele, okładki płyt, daty wydania, zapach farby drukarskiej, teksty utworów, koncept albumy, a przede wszystkim pasję i świadomy odbiór muzyki.
W uszach pokolenia mp3 piosenki stały się zwykłymi piosenkami. Nikt już nie rozpatruje ich treści, nie zagłębia się w historię ich powstania, nie czyni ich elementami swego życia, jak choćby bohaterowie książki Nick’a Hornsby’ego „Wierność w stereo”. Paradoksalnie, muzyka pomimo swej ogólnej dostępności straciła na znaczeniu. Słuchana niemal bez przerwy w tramwajach, autobusach, metrach, podczas joggingu i w wielu innych sytuacjach stała się jednym z wielu elementów naszego dnia, do którego już nie przywiązuje się, aż tyle uwagi. Niby ważna, a jednak bez znaczenia.
Wróćmy jednak do nieodległej przeszłości, do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. To wtedy najlepiej miały się sklepy muzyczne, nie tylko w dużych miastach, ale i mniejszych miejscowościach. Tak też było i w moim mieście, w którym działały równolegle, aż trzy takie sklepy. Poniżej garść wspomnień:
Początek lat dziewięćdziesiątych to czasy sklepu „Disco”, który mieścił się na ulicy 1 maja. To tam nabywało się oficjalne, pirackie kasety magnetofonowe takich firm jak choćby TAKT. Dopiero wprowadzenie prawa autorskiego ukróciło ten proceder i na półkach zaczęły pojawiać się kasety z hologramem. Pamiętam do dziś, że pirackich kaset pozbywano się za zupełny bezcen, dzięki czemu udało mi się nabyć kilka tytułów grupy Queen. W czasach płyt kompaktowych sklep ten już właściwie chylił się ku upadkowi. Coraz mniejszy asortyment, coraz mniej klientów i dziś zamiast muzyki można tam kupić sobie słodycze.
Równolegle ze sklepem „Disco” funkcjonował „Neon”. Najpierw przez kilka lat na ulicy Powstańców Wielkopolskich w małej tekturowej kanciapce, później przeniósł się do większego lokalu na ulicę Kolejową. Tam to oprócz płyt, kaset, koszulek oraz naszywek można było nabyć i sprzęt muzyczny. Także i on musiał skapitulować by oddać swe miejsce zakładowi fryzjerskiemu. Ostatnią płytą jaką kupiłem przed likwidacją „Neonu” było „The Final Cut” grupy Pink Floyd. Tytuł płyty okazał się proroctwem dla tegoż sklepu.
Ostatnim i dla mnie najważniejszym miejscem był sklep muzycznych przy ulicy Zielonej. Nie miał on żadnej konkretnej nazwy, ale za to prowadziło go bardzo sympatyczne małżeństwo. To tutaj najczęściej zaglądałem, bo zawsze można było liczyć na miłą i ciekawą rozmowę o muzyce, ale także o zwykłych, ludzkich sprawach. Wymiana poglądów kształtowała więc nie tylko nasze gusta muzyczne, ale i wzajemne relacje. Bez wątpienia mogę powiedzieć, że był to prawdziwy sklep z duszą, który może nie imponował bogactwem tytułów, ale klimat był tu niepowtarzalny.
Niestety, wraz z nastaniem nowego wieku, zmieniły się i czasy, które były bezlitosne dla tego typu sklepów. Spadająca sprzedaż płyt zmusiła właścicieli do ich zlikwidowania.
Jak więc obchodzić Record Store Day (Dzień Sklepów Płytowych), skoro liczba sklepów muzycznych kurczy się z dnia na dzień. Wkrótce być może to święto straci rację bytu, bowiem niezależnych sklepów płytowych już nie będzie. Byłaby to ogromna strata nie tylko dla świata muzyki, ale i dla odbiorców, którzy chcąc nie chcąc, skazani będą na pobieranie muzyki z sieci. Perspektywa wirtualnej muzyki nie wszystkim odpowiada, więc spieszmy się kochać sklepy płytowe, tak szybko przecież odchodzą.
Jakub "Negative" Karczyński
Trafne spostrzeżenia, ciekawy artykuł, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWyśmienicie napisane. Dla mnie takim sanktuarium muzyki był sklep pana Masłowskiego w Poznaniu przy Rynku Jeżyckim. myślę że kupiłem w tym sklepie połowę mojej szafy z płytami a to oznacza grubo ponad pół tysiąca tytułów. Sklep istnieje chyba do dziś innej lokalizacji.
OdpowiedzUsuńSklep pana Masłowskiego mieści się teraz na ulicy Taczaka, a zdjęcia jakie umieściłem w tym poście to właśnie jego wnętrze :) Z racji znajomości z właścicielem postanowiłem je tu umieścić, by pokazać, że takie magiczne miejsca jeszcze istnieją.
OdpowiedzUsuńPrawdą jest też, że w takich mniejszych sklepach, choć niewątpliwie mają swój urok, wybór płyt jest mniejszy niż w np. takim Media Markt, gdzie płyt muzyki z jednego gatunku jest kilkunastometrowy regał. No ale w takim kolosie nie porozmawiamy sobie miło ze sprzedawcą o muzyce... Zawsze jest coś kosztem czegoś. A do Pana Masłowskiego zdarza mi się do dziś zaglądać :)
OdpowiedzUsuń