Czasem krokiem do przodu, może okazać się krok wstecz.
Zgodnie z ową myślą, od czasu do czasu, powracam do nielubianych albumów. Daję im kolejną szansę, bo nigdy nie wiadomo czy pozbywając się takiej płyty, nie wrócimy do niej z sentymentem po latach. Kiedy wyciągałem z półki "Join Hands" Siouxsie And The Banshees, nie sądziłem, że będzie to klucz, którym otworzę jeszcze inne drzwi. Najtrudniejsza i najbardziej awangardowa płyta w dorobku Zuzki i jej Strzyg, skłoniła mnie do niesamowitej wyprawy. Wprost do jądra ciemności.
Jako człowiek przekorny, postanowiłem zmierzyć się najmniej lubianym okresem w działalności zespołu. Chodzi o końcówkę lat osiemdziesiątych oraz lata dziewięćdziesiąte, gdy muzyka Strzyg zaczęła flirtować z popem. Będąc w zaprzyjaźnionym sklepie płytowym "nabyłem" drogą handlu wymiennego, album "The Rapture" (1995). Postanowiłem jeszcze raz wejść do tej samej rzeki, choć przed laty pozbyłem się tego krążka, uznając go za zbyt popowy i niestrawny. Zapewne dla osób ubóstwiających nowofalowe, gotyckie oblicze zespołu, albumy "Peepshow" (1988), "Superstition" (1991) czy wspomniany "The Rapture", w dalszym ciągu są nie do przejścia. Wszyscy ci, którzy lubią mroczny pop, powinni jednak sięgnąć po te płyty i uważnie się z nimi zapoznać. To również nie jest łatwa muzyka, wymaga kilkukrotnego przesłuchania, odpowiedniego wejścia w klimat, aby zgłębić jej tajemnice. Popowy szafarz, nie powinien jednak przesłonić nam pięknej muzyki, której niemało na tych jakże niedocenianych płytach.
P.S. Piękne podziękowania dla Andrzeja Masłowskiego za prezentację obszernych fragmentów płyty "Superstition" na łamach radiowego eteru (Nawiedzone Studio - Radio Afera 98,6 FM) oraz ciekawe rozmowy dotyczące wspomnianych przeze mnie krążków.
Jakub "Negative" Karczyński