Pozostając w temacie twórczości Petera Murphy'ego, chciałbym wrócić do albumu "Unshattered", którego to słucham w ostatnim czasie najczęściej. Wydawało mi się, że już mam wyrobioną opinię na jego temat i podzielam głosy krytyków, którzy pastwili się na tym krążkiem w dniu premiery. Pierwsze przesłuchanie nie nastrajało mnie zbyt pozytywnie. Poza dwoma pierwszymi utworami, reszta wydawała mi się jakaś taka nijaka. Na szczęście nie daję zbyt szybko za wygraną i od czasu do czasu wracam do płyt, które nie zaskarbiły sobie mego serca. "Unshattered" udało mi się odczarować dosłownie przed kilkoma dniami. Owszem, nie jest to płyta tej miary co "Deep" czy "Love Hysteria", ale daleko jej do miałkości czy bezstylowości. Gdy posłuchamy jej kilkanaście razy, wtedy dostrzeżemy piękno, które umyka przed zbyt niecierpliwym słuchaczem. Ktoś taki jak Peter Murphy po prostu nie nagrywa słabych płyt. Każdy jego krążek potrafi czymś ująć. Nawet jeśli nie przypadnie nam do gustu całość, to na pewno znajdziemy kilka utworów, które zapadną nam głęboko w pamięć. Tak też jest w przypadku niedocenionego "Unshattered". Jeśli miałbym wybrać jego najlepsze fragmenty, wskazałbym na Idle Flow, Kiss Myself, Piece Of You, Face The Moon, Emergency Unit, Thelma Sings To Little Nell oraz przebojowy Breaking No One's Heaven.
Posłuchajcie, może i wy odkryjecie w tej muzyce coś dla siebie. Zapomnijcie o złych recenzjach, o głosach znajomych i przyjaciół. Nie kierujcie się cudzym gustem, sami przecież wiecie co dla was najlepsze.
Jakub "Negative" Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz