Posępna twarz z zamkniętymi oczami na okładce płyty wygląda jakby przez wieki poddana była działaniu hibernacji. Podobnie było w przypadku Fields Of The Nephilim, które to egzystowało na granicy jawy i snu. Przez ostatnie 15 lat obrastali legendą i nic nie wskazywało na to, aby Carl McCoy miał jeszcze kiedykolwiek nagrać płytę pod starym szyldem. A jednak stało się to w co nie wierzyli już chyba najbardziej zatwardziali zwolennicy talentu McCoya. Pomimo falstartu jakim była płyta "Fallen" (2002 r.), który to zafundowała nam jak i zespołowi wytwórnia Jungle Records, Fields Of The Nephilim wróciło i miejmy nadzieję, że na dobre.
Pierwsze co rzuca się w uszy podczas słuchania "Mourning Sun" to potężne brzmienie i dźwięk, który wgniata w ziemię. Napracował się pan McCoy nad tą płytą i to słychać. Mimo że Fields Of The Nephilim brzmi dziś nowocześniej, to nie straciło nic ze swej aury tajemniczości i mroku, którym to czaruje kolejne pokolenie słuchaczy. Opowieść zaczyna się wraz z pierwszymi dźwiękami utworu Shroud, którego zadaniem jest wprowadzić nas w odpowiedni nastrój. Już początek zwiastuje, że mamy do czynienia z nietuzinkowym albumem. Oprócz monumentalnych i podniosłych utworów trafiają się i bardzo mocne by nie rzec metalowe, pokroju Straight To The Light czy Xiberia (Seasons In The Ice Cage). Bez obaw, nie oznacza to, że melancholia została bezpowrotnie zarzucona. Nic z tych rzeczy. Stanowi ona silną stronę "Mourning Sun", bowiem w moim odczuciu to właśnie takie utwory jak She czy Mourning Sun najbardziej zbliżają się do geniuszu płyty "Elizium". Reszta kompozycji również prezentuje bardzo wysoki poziom, więc myliłby się ten kto potraktowałby je jako przystawki. Wszystko jest tu tak doskonale dopasowane, że właściwie trudno wskazać słabe punkty. Ja znalazłem jeden, a jest nim kompozycja Xiberia (Seasons In The Ice Cage), która nieco odstaje od reszty poprzez swoje "futurystyczne" brzmienie. Jednakże ten drobiazg nie jest w stanie zepsuć nam tej wspaniałej muzycznej uczty. Nawet cover piosenki In The Year 2525 wzięty od duetu Zager and Evans został przerobiony na styl Fields Of The Nephilim, więc warto zaopatrzeć się w limitowaną edycje tej płyty by nie stracić tego jakże ciekawego zakończenia.
"Mourning Sun" to ważny rozdział w historii Fields Of The Nephilim. Znów Carl McCoy udowodnił, że dźwięk jest dla niego pędzlem, którym posługuje się jak wytrawny malarz. Tylko on potrafi odmalować w umysłach słuchaczy te mroczne przestrzenie, tylko o wie jakie barwy dobrać aby zauroczyć i zabrać nas w świat gdzie słońce świeci pogrzebowym blaskiem.
Jakub "Negative" Karczyński
Mam tą płytę - faktycznie brzmi potężnie i emanuje "gęstym", mrocznym klimatem. Dodam, że jest to jedyny album Fields Of The Nephilim, jaki posiadam. Co mnie skłoniło do kupna? Intrygujące, absolutnie czarne pudełko i nazwa zespołu zapamiętana z audycji Tomka Beksińskiego.
OdpowiedzUsuńNo, a utwór "In The Year 2525" rewelacja, choć i tak w oryginale bardziej mi się podoba.
Andrzeju ta płyta w swoim czasie nie wychodziła z mego odtwarzacza. Jest ona dowodem na to, że nawet po wielu latach milczenia, można powrócić w wielkim stylu. Jeżeli nie znasz innych płyt tej legendarnej grupy, to z całego serca polecam Ci "Elizium". Tomek Beksiński napisał o niej, że to concept album w bardzo floydowym stylu. Trudno się z tym nie zgodzić.
OdpowiedzUsuń