25 kwietnia 2024

RECORD STORE DAY - ZACIEMNIANIE IDEI


Za nami kolejny Record Store Day, który nie wiedzieć czemu w mediach reklamowany jest jako święto płyty winylowej. Bzdury takie można usłyszeć nie tylko w radiu, ale i przeczytać w Wikipedii. Doszło już nawet do tego, że idea stojąca za Record Store Day zeszła na drugi plan. Przypomnijmy więc o co chodzi w tym święcie. Powołali je do życia właściciele małych, niezależnych sklepów płytowych w USA. Chcieli w ten sposób zwrócić uwagę na ciężką sytuację takich miejsc prosząc niejako by w tym dniu ludzie wspomogli ich finansowo. W związku z tym namówili oni artystów by przygotowali oni specjalne wersje płyt, które będą do kupienia tylko i wyłącznie w niezależnych sklepach. Wyeliminowano w ten sposób z gry wielkie sieci i korporacje. Coś mi jednak mówi, że nie złożyły one broni i ostro główkowały jak tu podłączyć się pod ten trend. Nie wykluczone, że jakiś spec stwierdził, że skoro tak, to utworzą oni święto płyty winylowej. Święto takie nie ma wpisane w swym statucie wspomagania małych, niezależnych sklepów płytowych więc można je obchodzić w zasadzie wszędzie. Korporacje zacierały ręce bo tym sposobem znów były w grze i mogły liczyć swe zyski. Święto płyty winylowej na tyle mocno wgryzło się w świadomość konsumentów, że mogą oni nawet nie zdawać sobie sprawy, że świętują nie to co powinni i nie tam gdzie powinni. Temat ten poruszałem już we wpisie "Dark side of the record (store) day" https://czarne-slonca.blogspot.com/2018/04/record-store-day.html. Zainteresowanych odsyłam więc do owego posta sprzed sześciu lat. Odświeżyłem ten temat ponieważ wydaje mi się istotne by przypominać ludziom co stoi za ideą Record Store Day.

W tę trzecią sobotę kwietnia udałem się do sklepu "Longplay", który to jest modelowym przykładem niezależnego sklepu płytowego. Miłośnicy czarnych jak i srebrnych płyt mogą sobie tam buszować do woli, a przy okazji napić się kawy czy piwa. Piękna sprawa więc gdy tylko mogę wspomagam takie miejsca. Tego dnia spędziłem tam niemal trzy godziny głowiąc się nad tym co kupić. Na winylach mają tam prawdziwe skarby, szkoda tylko, że srebrne płyty nie obfitowały w tak smakowite kąski. Sam właściciel przyznał, że zaniedbał nieco kompakty, ale obiecał poprawę w tym temacie. Jak widać prym wiodą dziś winyle, ale przecież płyta kompaktowa też ma liczne grono amatorów więc nie deprecjonowałbym jej znaczenia. Przejrzałem więc zawartość skrzynek i wybrałem kilka płyt. Niestety nic z klimatów jakie opisuję na moim blogu, ale dobrej alternatywy także lubię posłuchać. Stanęło więc na albumie "Hotel" (2005) Moby'ego, do której to płyty mam szczególny sentyment. Kojarzy mi się z czasami studiów, które to są już niestety melodią odległej przeszłości. Manic Street Preachers z kolei polubiłem przy okazji ich ostatnich płyt więc zagłębiam się obecnie w nieco wcześniejszą twórczość. Tym razem padło na album "Know Your Enemy" (2001). Ostatnim łupem padł album "Some Cities" (2005) grupy Doves. Posiadam już ich dwie inne płyty więc postanowiłem dokupić kolejną by sprawdzić czy będzie równie dobra. Poza płytą Moby'ego resztę brałem absolutnie w ciemno. Bez sprawdzania, próbkowania. W końcu muzyka to emocje, także te związane z kupowaniem płyt. Warto o tym pamiętać, gdy zawędrujecie do miejsc takich jak poznański "Longplay".


Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz