W wakacje "Czarne słońca" weszły w tryb slow life, co wiąże się ze zmniejszoną liczbą wpisów. Składa się na to nie tylko wakacyjne rozleniwienie, ale i brak weny. Jakoś tak się złożyło, że i ona wzięła sobie wolne. Jeśli już przy wypoczynku jesteśmy to ja w tym roku postanowiłem zrelaksować się w "Lawendowym Lądzie", gdzie można wypocząć tak jak sobie tylko wymarzymy. To idealna miejscówka nie tylko dla miłośników lawendy, ale i dla tych co chcą się zaszyć tylko po to by poleżeć sobie w łóżku z książką i nie przejmować się absolutnie niczym. Korzystam więc z okazji by ponadrabiać lektury. Zabrałem więc ze sobą "Czarodziejską górę" Tomasza Manna bo wydała mi się odpowiednia do tej destynacji. I wcale nie mam tu na myśli lawendowej okładki, a raczej fakt, że tak jak bohaterowie tej powieści przybyłem do miejsca, w którym mam zamiar odciąć się od świata. Przywiozłem też i coś co przytrzyma mnie przy świecie muzyki, a mianowicie "Kryzys w Babilonie" czyli rozmowę Rafała Księżyka z nieżyjącym już Robertem Brylewskim. W domu czeka za to najnowsza płyta "Echo" (2023) 52UM, która to podsumowuje działalność Roberta pod tym szyldem. Dla urozmaicenia zabrałem też felietony Marcina Mellera zebrane w zbiorze "Trzy puszki bobu". Meller jak zwykle nie zawodzi tak w kwestii poczucia humoru jak i opisu sceny politycznej. Czytam więc sobie to jedną, to drugą, to trzecią książkę, a czas płynie sobie wolno i leniwie. Jedyne czego brakuje to płyt, ale mam nadzieję, że chwila odpoczynku od muzyki sprawi, że radość z jej słuchania będzie tym większa. A jest na co czekać. Udało mi się zdobyć drugi album The Only Ones zatytułowany "Even Serpents Shine" (1979), który to dołączy wkrótce do debiutu. Pozostaje więc zdobyć już tylko ich ostatni longplay "Baby's Got A Gun" (1980) i studyjna dyskografia będzie skompletowana. Zespół ten miał w swej karierze jeden duży przebój Another Girl, Another Planet, ale nie będę zaskoczony jeśli stwierdzicie, że nigdy go nie słyszeliście. Wspominałem o nich w 2019 roku, ale kto by tam pamiętał wpisy sprzed czterech lat. Dodam więc, że The Only Once powstali w 1976 roku łącząc w swej muzyce pierwiastki punk rocka, nowej fali, psychodelii oraz rocka alternatywnego. Nigdy nie przebili się do pierwszej ligi, choć początki były bardzo obiecujące. Ich pierwszy singiel Lovers Of Today uzyskał status "płyty tygodnia" w trzech z czterech najpopularniejszych gazet muzycznych. Dało im to przepustkę do podpisania kontraktu z CBS, dla których to nagrali swój debiut, na którym to zawarli swój najpopularniejszy utwór, który to na krótki moment rozsławił zespół. Solidna forma kompozytorska sprawiła, że ich debiutancka płyta wciąż cieszy się uznaniem wśród fanów jak i dziennikarzy muzycznych, o czym zaświadczy fakt włączenia jej do zbioru "1001 płyt, których musisz posłuchać". Zespół rozwiązał się po raz pierwszy w 1982 roku, ale powracali na scenę jeszcze kilkukrotnie. Co ciekawe, w 2009 roku stworzono nowe nagrania, które to miały znaleźć się na nowej płycie, ale z niewiadomych względów nigdy nie doszło do jej wydania. Zaprezentowano je publicznie jedynie na koncercie. Szczęśliwi ci, którym dane było ich posłuchać. Być może jednak nie wszystko jeszcze stracone bowiem w 2023 roku zespół znów powrócił na muzyczny firmament dając koncerty w Londynie i w Hebden Bridge. Trzymam za nich mocno kciuki bo to jedna z tych grup, które zasługują zdecydowanie na większe spektrum uwagi niż to, które było ich udziałem. Jeśli nie mieliście okazji jeszcze ich posłuchać to polecam zacząć od ich debiutanckiej płyty, a jeśli złapiecie wiatr w żagle to płyńcie wraz z nurtem historii. Życzę zatem dobrych wiatrów i stopy wody pod kilem. Ahoj.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz