27 grudnia 2020

POGADANKI NA KONIEC ROKU



Koniec roku zbliża się wielkimi krokami i chyba nie tylko ja czekam z utęsknieniem na zmianę daty w kalendarzu. Gdyby nie narodziny mego syna to z przyjemnością wykasowałbym te dwanaście miesięcy ze swojej pamięci. Czekam na moment gdy temat COVID-19 będziemy rozpatrywać już tylko przez pryzmat wspomnień. Nowy rok to nowe nadzieje, nowe plany i wiara w to, że rok 2021 wleje w nas trochę więcej optymizmu. Nic nie trwa wiecznie, a po ciemnej nocy nastaje upragniony świt. Niech zatem ktoś już pozbiera te rozsypane klocki i ułoży z nich świat, w którym bez obaw podamy sobie ręce, a maseczki nosi wyłącznie personel medyczny. Czekam więc na te pierwsze promienie słońca rozświetlając sobie życie muzyką grupy Talk Talk. W ostatnim czasie udało mi się kupić stare edycje płyt "Laughing Stock" (1991) oraz "The Colour Of Spring" (1986). Zwłaszcza ten ostatni album jest szczególnie bliski memu sercu. Słucham go zazwyczaj w pierwszych dniach wiosny, ale nadzieja i optymizm jakie z niego czerpię są mi potrzebne w tej chwili. Nie ma więc co zwlekać. Nieco inaczej ma się sprawa z albumem "Laughing Stock", który obezwładnia mnie swoją melancholią i sprawia, że zastygam w bezruchu. Jakby ktoś zalał moje ciało betonem i zatopił je na dnie głębokiego morza. Cisza i obezwładniający spokój. Taka jest właśnie ta muzyka. Zróbmy jednak kilka kroków wstecz i ogarnijmy wzrokiem nieco szerszy kontekst. Gdy prześledzimy drogę jaką przeszło Talk Talk nasunie nam się interesujący wniosek. Płyta "The Colour Of Spring" poza tym, że była szczytowym osiągnięciem grupy była też pewnego rodzaju granicą, za którą Mark Hollis jakby zaczął zapadać się sam w sobie. Muzyka stawała się coraz bardziej oszczędna. Można było odnieść wrażenie jak gdyby muzycy grali tylko te nuty, które były konieczne do tego, aby kompozycja nie rozpadła się na kawałki. Nic ponad to. Sam Hollis też jakby wymykał się tylnymi drzwiami. Niby ciało było jeszcze obecne, ale myśli ulatywały już gdzieś w dal. Po albumie "Laughing Stock" grupa Talk Talk przestała istnieć, a sam Hollis zamilkł na siedem długich lat. Gdy powrócił ze swym solowym albumem chyba nikt nie przypuszczał, że będzie to ostatni akord w karierze muzyka. Dorobek artystyczny Hollisa to zaledwie sześć płyt - pięć nagranych z Talk Talk i jeden album solowy. Ktoś powie, że to niewiele, a ja bym rzekł, że to w sam raz. Tyle ile trzeba. Widać tu jak na dłoni, że Mark Hollis w pełni panował nad swym dorobkiem. Nie gonił za sukcesem, nie tworzył dzieł pod publikę, a tym bardziej nie szedł na żadne kompromisy. On wyrażał samego siebie. Tylko tyle i aż tyle. Ze świecą szukać dziś takich artystów i choćby za to należy mu się wieczne uznanie i szacunek. Jak dla mnie to mogą postawić mu nawet pomnik bo jeśli nie jemu to komu?


Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz