29 czerwca 2020

THE FORM - INFORMAL (1989)

Austria dała światu swój fragment Alp, człowieka ze śmiesznym wąsikiem, którym bynajmniej nie był Charlie Chaplin, a Polsce wraz z Rosją i Prusami zafundowała kilka rozbiorów. Na szczęście dała też zespół The Form, który zupełnym przypadkiem odkryłem niedawno w czeluściach internetu. Niestety w żadnej z moich domowych encyklopedii muzycznych nie natknąłem się na choćby krótką wzmiankę o tej grupie. Co ciekawe, milczy także Wikipedia. Gdzie więc szukać pomocy? Ratunkiem w tym wypadku są muzyczne blogi, tworzone przed pasjonatów dla pasjonatów. To właśnie w takich miejscach można czasem odnaleźć interesujące nas informacje. Tak też było i w tym przypadku. Oszczędzę jednak nudnej wyliczanki nazwisk bo takie rzeczy można odnaleźć w książeczce dołączonej do płyty. Zamiast tego zaoferuję kilka ciekawostek, które miejmy nadzieję zachęcą do zapoznania się z tą jakże interesującą płytą. Dodam od razu, że jest to album, który nie wpisuje się w prostej linii tak w mój gust muzyczny jak i profil tego bloga jednak ma on w sobie coś takiego, że nie mogłem przejść obok niego obojętnie. Nie jest to żaden post punk, ani nawet synth pop, ale najczystszej wody AOR. Szczerze mówiąc nie przepadam za tego typu muzyką, ale jak widać są też chlubne wyjątki.

Zacznijmy od tego, że album "Informal" (1989) powstał z myślą o podbiciu rynku międzynarodowego. Ten blitzkrieg miał w zamyśle rzucić na kolana nie tylko kraje ościenne, ale i resztę świata stąd też dołożono tu wszelkich starań by produkcja płyty była na najwyższym możliwym poziomie. I to słychać. Nikt tu nie szukał rozwiązań na skróty, nikt nie szczędził sił i środków bo jeśli plan miał się udać musiał być zrealizowany z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Pozyskano w tym celu najlepszych muzyków sesyjnych, wynegocjowano kontrakt z Viena CBS Schallplatten Cesmbll, a gotowy album rozesłano do sklepów w czternastu europejskich krajach. Niestety jak to w życiu bywa, nie wszystko da się precyzyjnie zaplanować, a efekty nie zawsze są współmierne do nakładu sił. Choć "Informal" był jednym z najdroższych albumów w historii austriackiej fonografii, to nie odniósł takiego sukcesu na jaki zasługiwał. Trudno mi orzec w czym tkwił problem, że słuchacze nie podążyli za dźwiękami wykreowanymi przez zespół. Już dwie pierwsze kompozycje ustawiały płytę w taki miejscu, że człowiek wstrzymywał oddech z wrażenia i niecierpliwie wypatrywał kolejnych nut. Zarówno Colours Of Ever jak i Save Me to wymarzone single. Zwłaszcza ten drugi miał zadatki na przebój, którym jednakże nigdy się nie stał. Życie jak widać nie zna pojęcia sprawiedliwości, a może po prostu nie lubi działań ukierunkowanych na osiągnięcie określonego efektu. Słuchając po latach tego albumu zupełnie nie zawracamy sobie jednak tym głowy bowiem płyta połyka nas niemal utwór po utworze. Nim się zorientujecie, a będziecie podśpiewywać pod nosem wybrane melodie czy refreny, które co tu dużo mówić są niezwykle zaraźliwe. Niektóre z nich charakteryzują się ciekawą strukturą jak choćby Land Of Mystery, które z każdą kolejną sekundą nabiera tempa zyskując przy tym dźwiękowego bogactwa. Przypomina to trochę efekt kuli śniegowej, która im prędzej się toczy tym szybciej przybiera na objętości. Tym bardziej szkoda, że zamiast efektownego finału zespół zdecydował się na wyciszenie utworu, niwecząc w ten sposób swój własny wysiłek. Nie jest to najszczęśliwsze rozwiązanie bowiem sprawia to wrażenie jakby grupie zabrakło pomysłu na domknięcie utworu. Zazwyczaj jednak wynikało to z bardziej prozaicznego powodu jakim była pojemność płyty winylowej, która mogła pomieścić po trzydzieści minut muzyki na każdej ze stron. Zostawmy jednak kwestie techniczne, a skupmy się na pozostałej zawartości płyty. To co zwraca szczególną uwagę to fakt, że płyta ta dość szybko zapada w pamięć za sprawą ciekawych i wielobarwnych kompozycji. Widać, że autorzy zadali sobie wiele trudu by stworzyć  możliwie jak najbardziej różnorodny zestaw, mający za zadanie trafić do jak największego grona słuchaczy. Gdybym miał typować najciekawsze momenty tej płyty to poza pierwszymi trzema nagraniami, o których wspomniałem powyżej, dorzuciłbym jeszcze do tego zestawu piękną balladę Ocean Of Love oraz następny w kolejności Walking On The Moon z ciekawie wplecionym cytatem z Message In A Bottle z repertuaru Stinga. To takie puszczenie oka do odbiorców, które może być tylko dodatkowym smaczkiem ale też może naprowadzić słuchacza na jakieś ciekawe tropy pomocne w lepszym zrozumieniu utworu. Resztę musicie odkryć sami, a zapewniam, że jest tu jeszcze parę interesujących rzeczy wartych poznania. Nie chcąc psuć Wam zabawy postawię w tym momencie kropkę licząc na to, że nie zabraknie Wam sił jak i chęci by odkryć tę zapomnianą perłę austriackiej fonografii.

Słowem zakończenia dodam, że album "Informal" poza tym, że brzmi jak milion dolarów to swym kunsztem wykonania śmiało może konkurować z największymi mistrzami elegencji i stylu. Szkoda jednak, że nie zdecydowano się na nieco surowsze środki wyrazu, dzięki czemu album zyskałby charakteru jak i drapieżności. Te drobne mankamenty nie zmieniają wszakże mojej dobrej opinii o tym nietuzinkowym dziele, którego ogromne aspiracje nie znalazły szerokiego zrozumienia u odbiorców i chcąc nie chąc rozbiły się o mur obojętności. Nie im pierwszym i nie ostatnim słońce wosk w skrzydłach roztopiło. Upadki bywają bolesne, ale nie znaczy to, że nie należy próbować bowiem jak uczy przysłowie kto nie próbuje, ten szampana nie pije.

Jakub Karczyński
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz