01 czerwca 2020

PET SHOP BOYS - HOTSPOT (2020)

Grupy Pet Shop Boys nie ma chyba potrzeby przedstawiać bo zna ją każdy kto choć pobieżnie interesuje się muzyką. Ich przebój Go West pamiętam jeszcze z czasów swej wczesnej młodości, choć musiało upłynąć jeszcze nieco czasu nim ten zespół zaczął odgrywać w mym życiu szczególne znaczenie. Zachwyciłem się tym duetem za sprawą albumu "Fundamental" (2006), ale to o cztery lata młodszy "Release" (2002) dodawał otuchy na szpitalnym łóżku. Jego ciepła  i subtelna melancholia na wiele lat wyznaczyła wzorzec brzmienia Pet Shop Boys, którego to poszukiwałem na kolejnych płytach. Po albumie "Fundamental", który to wzniósł ich do samych gwiazd, kolejne płyty choć również bardzo udane, nie robiły już na mnie, aż tak wielkiego wrażenia. Niemniej nie narzekałem bo i tak oferowały dużo piękna i emocji. Pierwszym poważnym zgrzytem była płyta "Electric" (2013), która raniła uszy swą kanciastą elektroniką do tego stopnia, że do dziś dnia nie odważyłem się jej zakupić. Przypominało to nieco moment, gdy jadąc rowerem, nagle wylatujemy przez kierownicę bo ktoś wetknął nam kij między szprychy. Notowania grupy na mojej prywatnej giełdzie momentalnie poszybowały w dół. Album "Super" (2016) choć dawał nieco więcej nadziei to i tak ubabrany był jeszcze w ekstrementach swego poprzednika. Przyznam, że zacząłem już tracić nadzieję na powrót do brzmień, za które to pokochałem Pet Shop Boys. Konsekwencją tych rozczarowań był wzmożony dystans i czujność w stosunku do ich najnowszego dzieła. Pierwsze single ku memu zdziwieniu brzmiały naprawdę zachęcająco stąd też do mojego zmrożonego serca zaczęły docierać powiewy cieplejszego wiatru.

Pierwszy krok w chmurach stawiamy za sprawą Will-O-The-Wisp, które to jest taką typową dyskoteką z jakiej słyną Pet Shop Boys, ale już tutaj można wyczuć zmianę kierunku, a właściwie powrót do brzmień od jakich grupa próbowała uciec na swych dwóch ostatnich płytach. Dobrze zrobili, że porzucili tę drogę donikąd bowiem gwiazdom lat osiemdziesiątych wyjątkowo nie do twarzy w nazbyt nowoczesnym odzieniu. Wie coś o tym Madonna, która z królowej popu zmieniła się w charta starającego się nadążyć za współczesnymi gwiazdami popu. Pewne rzeczy przemijają i nie ma już powrotu do dni dawnej chwały. Można rzecz jasna podjąć rzuconą rękawicę, ale szanse na wygraną są niezwykle małe. Lepiej robić to w czym jest się najlepszym, niż rozmieniać się na drobne i stopniowo dać się zepchnąć w zapomnienie. Mam nadzieję, że Pet Shop Boys odrobili już tę lekcję i rozsądnie będą prowadzić ścieżkę swojej kariery. "Hotspot" daje nadzieję na nowe, lepsze rozdanie z czego ogromnie się cieszę bowiem nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości jak Pet Shop Boys. Dyskotekowa nuta podszyta odrobiną melancholii to ich znak rozpoznawczy, o czym możemy przekonać się choćby w nagraniu Happy People. Niby typowy numer przeznaczony na parkiety, ale jednak sposób śpiewania Neila sprawia, że melancholia sama zakrada się w duszę słuchacza. To właśnie ta dwoistość i wielowymiarowość ich muzyki sprawia, że Pet Shop Boys choć obraca się w stylistyce pop, dalekie jest od dostarczania nam prostej by nie rzec prostackiej rozrywki. Wciąż mają dar do tworzenia pięknych i nie bójmy się tego powiedzieć, poruszających kompozycji. Czasem delikatnych i zwiewnych jak You Are The One, a czasem bezczelnie tanecznych i przebojowych jak stworzone z Years & Years nagranie Dreamland. Najbardziej jednak zawsze czekam na te kompozycje, które obezwładniają mnie swym pięknem jak przed laty Love Is A Catastrophy, które do dziś dnia uważam za ich największe osiągnięcie. Na "Hotspot" jest również jedno takie nagranie. Schowane przed słuchaczami niemal na samym końcu albumu. Burning The Heather bo o nim właśnie mowa, spokojnie mogłoby trafić na album "Release" bez obawy, że zostanie przyćmione przez inne nagrania. Żałuje też, że to nie ono finalizuje opisywane tu wydawnictwo bo z całą pewnością wywiązałoby się z tego zadania o wiele lepiej niż Wedding In Berlin, które ma w sobie tyle uroku co wytwór rąk doktora Frankensteina. No nie wyszło to nagranie chłopakom, a pomysł by wpleść do niego Marsz weselny Mendelsona, zakrawa już o jakiś absurd. Na szczęście to ich jedyne potknięcie na tej płycie, stąd też mogę im to wybaczyć, wszak nikt nie jest nieomylny. W kontekście całego albumu najbardziej cieszy mnie fakt, że panowie wciąż mają w sobie tę dawną wrażliwość, której nie stępił współczesny, siermiężny pop. W ostatnich latach niezbyt często z niej czerpali, na szczęście po latach posuchy, ziarna znów wydały sowity plon.

"Hotspot" to ponoć zamknięcie trylogii, na którą składały się albumy "Electric" oraz "Super". Nie za bardzo jednak potrafię odnaleźć nić łączącą wszystkie te płyty. No chyba, że za takową uznamy osobę producenta Stuarta Price'a, który spaja wszystkie te wydawnictwa. Po co jednak było rozdymać to do rozmiaru trylogii, skoro tak na dobrą sprawę otrzymaliśmy jeden świetny album i dwa gnioty, o różnym stopniu zepsucia.

Spoglądając na albumową okładkę, na której to sylwetki muzyków jak mniemam, nikną nam w czymś na kształt mgły, można by wysnuć przypuszczenie, że oto zespół Pet Shop Boys znika nam z pola widzenia. A może jest wprost przeciwnie, być może oni dopiero wyłaniają się z tej mgły, w której błądzili przez kilka lat by odnaleźć w końcu drogę do uszu swych fanów. Zdecydowanie bardziej przemawia do mnie ta druga interpretacja bowiem jeśli wciąż mają siły by wygrzebać się z bagna, do którego zapędzili się na własne życzenie, to może jeszcze nie czas by ze sceny zejść niepokonanym. Wszak wciąż wśród tandenty lśnią jak diament. Miejmy nadzieję, że ten blask oczaruje jeszcze niejedną parę oczu.

Jakub Karczyński  

2 komentarze:

  1. Mam kilka ich płyt w kolekcji, ale powiem szczerze że debiut jest, moim zdaniem najlepszy. Ta płyta ma klimat, lekko industrialny, dużo w nim nostalgii. Nawet Tomasz Beksiński się poddał i zagrał. Fajnie że polecasz, może warto się przyjrzeć i temu albumowi. A przy okazji opisać u nas ich debiut.. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam łykam muzykę Pet Shopów niemal w całości. W ostatnich latach nieco pobłądzili, ale cieszę się, że znów wrócili na właściwy szlak. Co do ich debiutu, to wracam do niego od czasu do czasu i w pełni zgadzam się, że to bardzo udane wydawnictwo. Pozdrawiam.

      Usuń