09 czerwca 2020

ESENCJA DOBREGO SMAKU

Niby człowiek siedzi w muzyce niemal całą dobę, ale i tak nie jest w stanie wszystkiego poznać. Dobrze czasem zdać się na podpowiedzi znajomych, którzy wiedząc w jakich klimatach się obracam podszepną słówko o tym czy innym zespole. Zdarza się to niezwykle rzadko, ale na szczęście zdarza się. Ostatnia taka sytuacja miała miejsca w czasach, gdy można było jeszcze spokojnie pójść sobie na koncert bez obawy złapania koronawirusa. W oczekiwaniu na koncert Clan Of Xymox towarzystwo, z którym tego dnia wybrałem się do Wrocławia gawędziło sobie o muzyce. W pewnym momencie Szymon zapytał mnie czy znam grupę The Essence. Zrobiłem wielkie oczy i pokręciłem bezradnie głową. Nic mi ta nazwa nie mówiła, a przecież powinienem gdzieś się na nią natknąć, z racji mojej fascynacji grupą The Cure. Niestety nasze drogi nigdy nawet się nie przecięły, ale cóż się dziwić skoro nawet w rodzimych encyklopediach muzycznych próżno szukać hasła The Essence. Nie mówiąc już o prasie muzycznej w rodzaju "Teraz rocka", który stał się już taką zmurszałą skamieliną, nie wychodzącą poza tematy mainstreamowe jak Led Zepellin, Deep Purple i Pink Floyd. A przecież nie zawsze tak było. Wystarczy przewertować kilka numerów "Tylko rocka" z lat dziewięćdziesiątych by przekonać się, że kiedyś mieli szersze horyzonty. Mieli też dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia, o których dziś mogą tylko pomarzyć. Zostawmy jednak kwestię "Teraz rocka" bo to temat na osobną dyskusję.

Wracając do The Essence, zanotowałem sobie w pamięci tę nazwę i postanowiłem czym prędzej sprawdzić cóż się pod nią kryje. Posłuchałem kilku utworów na YouTube i czym prędzej zacząłem szukać płyt CD. Dość szybko udało mi się zlokalizować ich debiutancki album "Purity" (1985) jak i płytę "Nothing Last Forever" (1991). Trzeba było jednak nieco poczekać bo obie płyty zlokalizowane były poza granicami naszego kraju.


 
Ten holenderski zespół miał wszelkie zadatki na to by zrobić światową karierę, ale jak to w życiu bywa nie zawsze jest tak jak być powinno. To, że nie wymieniamy ich jednym tchem wraz z innymi tuzami mrocznego grania w rodzaju The Cure czy Echo & The Bunnymen to jakaś niewytłumaczalna pomyłka. The Essence w czasach swej świetności zaznaczyli swą obecność na kilku rynkach (Holandia, Niemcy, Szwajcaria, Hiszpania, Wielka Brytania). Gościli także na antenie MTV, które regularnie emitowało teledyski do dwóch ich kompozycji (Only For You, Like Christ). The Essence choć za sprawą wokalisty jednoznacznie kojarzą się z grupa Roberta Smitha, mieli zdecydowanie większe ambicje niż zapisanie się na kartach historii jako cover band. Niestety to co stanowiło ich wyróżnik, stało się też ich przekleństwem bowiem nawet najlepsza kopia pozostaje jedynie kopią. Wie o tym coś grupa Camouflage, za którą do dziś dnia ciągnie się cień twórczości Depeche Mode. The Essence nagrali sześć albumów, z czego ostatni powstał po dwudziestoletniej przerwie i od tego czasu panuje wydawnicza susza. Co ciekawe, grupa wciąż jest aktywna koncertowo, a raczej była bo w dobie epidemii zmuszona była odwołać swoje występy. Kto wie, może ten przymusowy przestój zmobilizuje zespół do nagrania kolejnej płyty. Tego sobie życzmy bo dobrej muzyki nigdy nie za wiele.

Jakub Karczyński

2 komentarze:

  1. Grają ich czasem w Strawberry Tonque radio. Polecam, ja słuchając tego chłodnofalowego radia poznałem wiele ciekawych kapel. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za namiary, chętnie nastawię uszu skoro grają tam tak zacną muzykę. Pozdrawiam.

      Usuń