13 września 2018

NIE WSZYSTKO ZŁOTO CO SIĘ ŚWIECI

Pisałem już swego czasu o muzycznych białych krukach, które to od lat staram się wytropić. Czasem zajmuje to nieco więcej czasu, ale radość z ich zdobycia za każdym razem jest tak samo wielka. Z piętnastu albumów z mojej prywatnej listy, udało zdobyć mi się już cztery z nich. Nie zawsze unikalność gwarantuje równie wielkie doznania muzyczne, o czym przekonałem się boleśnie już kilka razy. Niemniej sam proces mozolnego zdobywania kolejnych płyt jest równie fascynujący. Czasami gdy trwa to wyjątkowo długo moje wyobrażenia co do zawartości muzycznej albumu potrafiły obrosnąć takimi historiami, że sama płyta urastała do rangi Świętego Graala. Później następowało zazwyczaj rozczarowanie, które odbierało smak temu zwycięstwu stąd też postanowiłem zbytnio się nie nastawiać, nie oczekiwać więcej niż dany artysta jest mi w stanie zaoferować.

Gdy przed kilku laty odsłuchiwałem starą audycję Tomka Beksińskiego nie przypuszczałem, że natknę się na kogoś tak niezwykłego jak Toyah Willcox. Dźwięki tworzone przez Toyah wymykają się łatwej klasyfikacji bowiem można doszukać się tam i elementów typowego pop rocka, muzyki tanecznej, refleksyjnych ballad jak i nieco bardziej drapieżnej natury kierującej nasze myśli w stronę post punku. W młodości Toyah zresztą żywo interesowała się kulturą punk co wyjaśniałoby te naleciałości muzyczne. Jej twórczość idealnie komponuje mi się z artystką, o której wspominałem już na blogu jakiś czas temu. Mam na myśli Danielle Dax, której twórczość jest równie szalona i nieprzewidywalna. Stąd też albumy tych dwóch pań będą ze sobą sąsiadowały na mojej półce. Już zresztą to robią bo jakiś czas temu zakupiłem jej album "Dreamchild" (1994), z pięknym, monumentalnym nagraniem Tone Poem. Choćby tylko dla tej jednej kompozycji warto mieć na półce to wydawnictwo.

Płyta "Anthem" (1981), którą to pozyskałem przed kilkoma tygodniami dość długo pozostawała poza moim zasięgiem, choć okazji do jej zdobycia nie brakowało. Nawet teraz można ją kupić, ale mnie nie interesowały egzemplarze oscylujące w granicach 120 zł. Wolałem poczekać i przyczaić się na jakąś o wiele lepszą okazję. Cierpliwość i tym razem popłaciła bowiem ktoś postanowił pozbyć się tej płyty za bardzo rozsądne pieniądze. Edycja ogólnie dostępna to wznowienie z 1999 roku wraz z sześcioma dodatkowymi nagraniami. Pierwsza edycja miała tych bonusów tylko cztery, za to wśród nich jest jedno nagranie, którego nie ma na wznowieniu. Warto więc mieć obie wersje choć zdobycie tej pierwotnej jest dość karkołomne. Mnie póki co się to nie udało więc cieszę się tym co mam, ale gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja na pewno uzupełnię zbiory. Sama Toyah jest prywatnie żoną Roberta Frippa znanego jako mózg i najważniejszy element King Crimson. Muzycznie jednak małżeństwo stoi po dwóch stronach barykady. Nie przeszkadzało to im jednak w twórczej koegzystencji, mało tego, nagrali nawet wspólnie płytę "The Lady Or The Tiger?" (1986) nawiązującej wprost tytułem do głośnej powieści Franka R. Stoctona z 1882 roku. Historia to iście niezwykła więc posłuchajcie. Pewien król postanowił karać przestępców w dość niekonwencjonalny sposób. Stawiał delikwenta przed dwojgiem drzwi. Za jednymi czaił się wygłodniały tygrys, a za drugimi piękna kobieta, którą miał pojąć za żonę. Szanse powodzenia pół na pół. Pewnego dnia tenże król przyłapał młodego chłopaka na umizgach do swej córki. Bardzo mu się to nie spodobało więc postanowił poddać go owej próbie z dwojgiem drzwi. Nie wiedział jednak, że córce udało się poznać odpowiedź na pytanie gdzie znajduje się tygrys, a gdzie dziewczyna. Jednak zakończenie tej historii nie jest wcale takie jakiego byście się spodziewali. Otóż owa córka króla ma do wyboru albo stracić ukochanego na zawsze albo wtrącić go w ręce innej kobiety. Żadne z tych rozwiązań nie jest dla niej satysfakcjonujące. W jej wnętrzu ścierają się skrajne emocje, jednak w dniu próby daje dyskretnie znak ukochanemu, które drzwi ma wybrać. Młodzieniec otwiera drzwi i co w nich widzi? Nie wiadomo bo w tym momencie właśnie kończy się ta historia i pozostawia czytelnikowi pole do puszczenia wodzy wyobraźni. Przyznacie, że to ciekawe rozwiązanie może i w czytelniku wzbudzić dwojakie emocje. Współcześni autorowi nagabywali go o to by udzielił im odpowiedzi cóż takiego ujrzał młodzieniec za tymi drzwiami, ale za każdym razem byli odsyłani z kwitkiem. I słusznie bo czy owa historia byłaby tak ciekawa, gdyby autor zdecydował się na dopisanie dość konwencjonalnego zakończenia? No właśnie. Cały urok tkwi w tym niedopowiedzeniu. I to jest właśnie klucz do tworzenia niebanalnej sztuki, o czym część artystów zdaje się niestety zapominać.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz