20 sierpnia 2018

JESIEŃ W SIENI

Wkraczamy właśnie w mój ulubiony okres roku jakim jest schyłek lata i początek jesieni. Lubię ten czas, gdy słońce grzeje już nieco mniej intensywnie, a w powietrzu pachnie jesienią. Jest w tym jakaś magia, coś czego nie da się do końca wytłumaczyć. To po prostu trzeba czuć. To tak jak z poszukiwaniem stacji radiowej. Kręcisz gałką raz w lewo, raz w prawo próbując uchwycić najczystszy dźwięk lecz czasem pomimo starań nie udaje się osiągnąć zamierzonego celu. Coś nie pozwala nastroić się na odpowiednią falę. I tak też jest z jesienią, której nie zrozumie nikt kto nie nosi w sobie odrobiny melancholii i autorefleksji nad przemijalnością tego świata. Lato to czas zabawy, beztroski, jesień to chwile gdy mierzysz się ze światem, analizujesz własną pozycję w czasie i przestrzeni. To także spojrzenie wstecz, do czasów dzieciństwa, do wszystkich tych pięknych chwil, które już za nami. To tęsknota do starego świata, którego w żaden sposób nie da się już odzyskać choćbyśmy nie wiem jak bardzo się starali. Tak właśnie widzę jesień. Piękną, mądrą i sędziwą. Wtedy to najchętniej zanurzam się w odpowiednio magicznej literaturze stanowiącej taki pomost między czasami dzieciństwa a współczesnością. Przed laty były to "Wichrowe wzgórza" oraz "Tajemniczy ogród". Sam jestem ciekaw co mnie czeka w tym roku. Może "Noce i dnie", a może serpentyny losu uplotą mi jeszcze inny scenariusz na tegoroczną jesień? Czasu pozostało niewiele więc warto już byłoby rozejrzeć się po domowej biblioteczce. 

Z pewnością nie będę miał takich dylematów w kwestii muzyki bo przecież moja płytoteka melancholią stoi. No może nie tak całkowicie, ale gdybyście zapytali moich znajomych o mój ulubiony typ muzyki to gwarantuję, że usłyszelibyście jedno słowo. Smęty. Słowo to w swojej wymowie mające wydźwięk pejoratywny trochę mnie drażni, bo przecież jak można używać go do opisywania muzyki dajmy na to takiego Dead Can Dance czy Breathless. Toż to trzeba być kompletnym ignorantem ze sporym ubytkiem słuchu, aby nie dostrzec piękna zawartego w tychże dźwiękach. Stąd też przestałem wdawać się w polemiki bowiem nie mam siły tłumaczyć komuś czemu coś jest piękne. Skoro sam tego nie widzi/słyszy to już jego problem. Nie wymagam, aby wszystkim podobało się to samo, ale pragnąłbym pewnej wrażliwości na dźwięki, refleksji nad tym co dociera do naszych uszu, a nie bezmyślnego odrzucanie muzyki tylko dlatego, że pierwsze dwadzieścia sekund nie spełniło naszych oczekiwań. Wiem, że świat wymaga od nas by działać szybko, ale ulegając tej pokusie automatycznie zgadzamy się na bylejakość, powierzchowność i pauperyzację kultury. Długo by tak można jeszcze wyliczać, ale ja nie o tym chciałem napisać lecz o muzyce, którą to listonosz doręczył mi w dniu dzisiejszym. Tak, będą to jesienne smęty, ale takie, że aż krew szybciej mi w żyłach krąży kiedy tego słucham. Albumy, o których mowa to dwa starocie (a jakże by inaczej) wygrzebane z lat osiemdziesiątych. Oba mają tego samego wykonawcę, którym to jest Peter Koppes. Ktoś kojarzy? Nie? To może dodam, że to wieloletni kompan Steve'a Kilbeya z The Church. Zdobyłem właśnie jego dwa solowe albumy, a mianowicie "Manchild & Myth" (1988) oraz "From The Well" (1989). Póki co posłuchałem tego pierwszego i jestem absolutnie urzeczony tym co na nim znalazłem. Jeśli i drugi utrzyma taki poziom to szykuje mi się przepiękna jesień. Kto by pomyślał, że poza regularnymi płytami The Church warto też zainteresować się tym co porabiali na boku pozostali muzycy. Zazwyczaj mało kogo interesują solowe kariery instrumentalistów i to już się chyba nie zmieni. A gdzie jest napisane, że są oni mniej zdolnymi twórcami niż wokaliści? Ano nigdzie, ale jakoś tak się utarło i ciężko z człowieka wyplenić  takie myślenie. Niemniej słucham tej płyty raz za razem i zacieram skrycie ręce na samą myśl jakie jeszcze skarby uda mi się wykopać tej jesieni.

Jakub Karczyński

PS Autorką tego przecudnego obrazu jest Beata Wilczewska, a zatytułowany jest on "Jesień w mieście". To tylko jeden z wielu obrazów, które warte są Waszych oczu. Zainteresowanych odsyłam pod adres https://www.pinterest.es/vilmagomezsavin/beata-wilczewska-polonia/, gdzie będziecie mogli nasycić się tymi obrazami pełnymi uroku i jesiennego ciepła. Sam chętnie przyozdobiłbym swój salon tymi dziełami, ale raczej nie mam co liczyć na spełnienie tego marzenia. 

2 komentarze:

  1. Piękny wpis Jakubie. W pełni się z Tobą zgadzam. Ja też już tęsknię za deszczowymi wieczorami, kiedy mokre liście zawirują za oknem, a wiatr zacznie śpiewać swe ponure pieśni w kominie. Usiądę wtedy w fotelu, nabiję fajknę wonnym tytoniem i dam się nieść marzeniom, przy akompaniamencie jakiejś nastrojowej muzyki. Świece, ogień w kominku, gorąca herbata z cytryną i dym układający się w fantastyczne kształty. Do tego jak sam wspomniałeś ciekawa lektura (może "Jakiś potwór tu nadchodzi" Raya Bradbury?). Pełnia szczęścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo jesień to trzeba umieć przeżywać :) Najlepiej z dobrą książką i muzyką, które odmalują nam tę porę roku w odpowiednio pięknych barwach. Nawet jeśli pogoda nie dopisuje to my już mamy odpowiednie instrumenty, aby złagodzić wszelkie niedogodności. Grunt to dobre nastawienie. I tego też wszystkim życzę.

      Usuń