07 sierpnia 2018

DOM W OGNIU

W książce "Wierność w stereo" bohaterowie co i rusz wypytują się wzajemnie o pięć najlepszych płyt na różną okoliczność. A to spierają się o pięć najlepszych utworów z pierwszych stron winylowych albumów, a to o to jakie zespoły lub wykonawców należałoby rozstrzelać gdy wybuchnie muzyczna rewolucja i na tym też upływa im większa część dnia. Po ich prezentacji wykłócają się o swoje wybory tak, że wióry lecą. Chyba każdy z nas tworzył na swój użytek różnego rodzaju listy najlepszych płyt. Tworzenie ich to sprawa niezwykle mozolna i wręcz niemożliwa do wykonania. No bo jak tu wybrać dziesięć ulubionych płyt, gdy przesłuchało się ich kilka tysięcy. Przyznaję, że i ja kilkakrotnie mierzyłem się z tym tematem i do dziś dnia nie udało mi się stworzyć w pełni satysfakcjonującej listy. Niemniej gdyby ktoś zadał mi pytanie jaką płytę wyniósłbym z płonącego mieszkania to w tym wypadku nie miałbym najmniejszych wątpliwości. Aż sam się sobie dziwię, że mam tak jasno sprecyzowany cel bowiem wybrać z takiego ogromu płyt tę jedną jedyną to chyba nie lada sztuka. Choć jak teraz tak sobie o tym myślę to chciałbym ocalić jeszcze kilka innych albumów, niemniej gdybym miał szansę na wyniesienie jednej tylko płyty, w pierwszym odruchu wyciągnąłbym z półki "Twist Of Shadows" (1989) Xymoxów. Recenzowałem go jakiś czas temu i co ciekawe już wtedy wspomniałem o tym, że to album, który warto uratować z pożaru. Zupełnie tego nie pamiętałem i dopiero gdy odświeżyłem sobie owy tekst, z zaskoczeniem odkryłem ten fakt. Przynajmniej w tej materii jestem konsekwentny. Jak widać są jeszcze takie płyty, które wnikają człowiekowi głęboko w duszę i pozostają tam na zawsze pomimo zmieniających się mód i trendów. I to właśnie takie płyty warto kupować, choćby były stare i leciwe. Metryka nie jest przecież wyznacznikiem jakości. Szczerze mówiąc to zdecydowanie łatwiej jest mi wybrać kilka albumów z lat osiemdziesiątych, za którymi warto byłoby wskoczyć w ogień, niż zestawić taką listę w oparciu o płyty z minionej dekady. Wiem, że brzmi to jak narzekania starego ramola, ale co ja poradzę, że jakoś tak serce żywiej bije mi przy dźwiękach "Twist Of Shadows" Xymox, "Elizium" (1990) Fields Of The Nephilim czy "Legend" (1984) Clannad niż przy albumach z ostatnich lat. Oczywiście są chlubne wyjątki, ale i tak jakoś ich mało w porównaniu z tym co można wykopać z przepastnej dekady lat osiemdziesiątych. Jak to mówią co kto lubi. Mnie najbardziej smakuje muzyka z tamtych lat, ale bynajmniej nie zamykam się na to co nowe. Mało tego, ja wręcz łaknę podobnych doznań muzycznych, które zadadzą kłam stwierdzeniu, że to co najlepsze zostało już stworzone przed laty. Mam nadzieję, że jeszcze natknę się na albumy, za którymi warto będzie pójść w ogień.

Jakub Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz