11 września 2015

POTRAWY RYBNE

Właśnie wkraczamy w mój ulubiony okres roku. Pomału żegnam się z latem, wypatrując niecierpliwie na horyzoncie jesieni. Przyniesie ona ze sobą nie tylko całe spektrum barw, ale i nowe płyty, które wraz z początkiem września zaczęły wyrastać nam jak te przysłowiowe grzyby po deszczu. Cieszę się, że wkrótce będę mógł posłuchać nowych nagrań Davida Gilomour'a, Mercury Rev, Blackmore's Night, Duran Duran, New Order czy Killing Joke. 

Na początek nowego roku swój album anonsuje też grupa Marillion. Pomimo że od odejścia Fish'a minęło już tyle lat, a i Steve Hogarth radzi sobie nad wyraz dobrze, to czasem nachodzi mnie taka myśl, aby wrócił stary, dobry Marillion. Te dwa światy z upływem kolejnych lat, mają coraz mniej wspólnych punktów. Nawet Steve Rothery gra teraz tak, aby nie przypominać siebie sprzed lat. Co ciekawe, rozgraniczenie na dwa skrajnie różne obozy, dostrzegli też przedstawiciele hip hopu. Tak, tak, nie przywidziało się wam. Potwierdzeniem moich słów jest fragment utworu Slums Attack CNO2, w którym to pojawiają się takie oto słowa: "Ile razy ktoś tu krzyczał, że te nowe tracki Rysia są jak Fish bez Marillionu lub Marillion bez Fisha". Gdy to pierwszy raz usłyszałem, niemal spadłem z krzesła. Po czasie naszła mnie myśl, czy aby odbiorcy tej muzyki, rozumieją znaczenie tego tekstu. Czy w ogóle wiedzą co to za Marillion i kim do diabła jest ten Fish. Nie pytałem, bo nie obracam się w tych kręgach, ale chętnie bym to kiedyś sprawdził. Kto wie, może sam Rychu Peja zdradzi mi kulisy tego tekstu. Wróćmy jednak do współczesnego oblicza Marillion. Ten z Hogarth'em gra już na nieco innych strunach moich emocji. Tworzy nadal piękną muzykę jak choćby albumy "Marbles" (2004) czy "Sounds That Can't Be Made" (2013) by daleko nie szukać, niemniej brak tam już tego krwawiącego serca wyrwanego z piersi samego Fish'a. Także Steve Rothery nie gra już tak malowniczych i poruszających solówek. Teraz jego gitara jest jakby podporządkowana reszcie zespołu. Aż chciałoby się zakrzyknąć, że to zbrodnia tak marnować tego wyśmienitego gitarzystę. Wystarczy posłuchać sobie "Misplaced Childhood" (1985) lub "Clutching At Straws" (1987) i porównać z tym co grupa nagrywa współcześnie, aby zrozumieć o co mi chodzi. Obie wspomniane płyty, mają w sobie taki ładunek emocjonalny, że po ich wysłuchaniu człowiek czuje się jak uzbrojona bomba. Siedzi i czeka na moment, gdy ostatnie sekundy zegara dadzą znak do emocjonalnej eksplozji. Och, jakże ja kocham te płyty i te emocje jakie ze sobą niosą. Śmiało mogę wpisać je na listę moich albumów życia. A współczesny Marillion? Nadal uwielbiam, cenię i kupuję w ciemno każdą nową płytę. Tak samo jak i solowe albumy Fish'a. I choć zespół zaistniał dla mnie na dobre już za sprawą Hogarth'a, to właśnie albumy z Fish'em pokochałem najmocniej. Niemniej nie przekreślałbym dorobku jego następcy, bowiem i tu znajdziemy niejedną perłę jak choćby cudowne "Seasons End" (1989), do którego przyjemnie wraca się i po latach.

Jakub Karczyński

3 komentarze:

  1. Tak. Również lubię jesień. Właśnie wtedy muzyka smakuje jakby ciut lepiej (choć mnie smakuje przez cały rok) Co do Marillion. Jakoś nigdy do końca nie przekonał mnie Hogarth. Jeżeli włączam Marillion to zazwyczaj jest to Marillion z Fishem. Wczoraj dzięki Twojemu wpisowi odpaliłem sobie "Misplaced Childhood". Oj jakie piękne wspomnienia. Znakomita płyta. Dzięki za mobilizację. Za dużo tych płyt i człowiek zapomina często o tych wszystkich perełkach.
    Co do naszej sprawy. Byłem, przeszukałem i...guzik. Gdzieś ją wcięło. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również czekam na tą chwilę gdy Marillion na powrót będzie zespołem rockowym i jeżeli ballada to może być i ballada ale ogólne to w końcu jest rock-music. A rock to i solo gitary i zadzior i mocniejsze czasem walnięcie po basie czy w bęben. Niestety w Marillion teraz tego brakuje. Uwielbiam niektóre nowe rzeczy Marilion ale na bozie... Dość mam już po uszy klonowanie schematów z "Brave" - czas na coś co porwie zmysły jak "Incommunicado" lub rozmarzy jak "Cinderela serch" o "Lavenderze" nie wspomnę. Pomijam tu kwestię tekstową.. Fisha teksty chciało się czytać, upajać słowem... nowe teksty z ostatnich płyt po latach rozczarowań nawet już nie tłumaczę... wolę nie wiedzieć o czym śpiewa Hoggy.... co do potraw rybnych bardzo często mam je u siebie w domu na talerzu (w przenośni i dosłownie - mam winyle czyli na talerzu gramofonu)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szymonie cieszę się, że mój wpis skłonił Cię do odświeżenia sobie "Misplaced Childchood". Ten album pomimo swoich lat broni się do dziś dnia, a słuchanie go nadal sprawia dużą przyjemność. Wraz z "Clutching At Straws" stanowią dla mnie taką kwintesencję Marillion. Powracam do nich zawsze z ogromną przyjemnością.
    Jeśli zaś chodzi o poszukiwania zaginionego Wielbłąda, to mówi się trudno :) Widać poczuł zew wolności i oddalił się gdzieś z karawaną. Niemniej dzięki za starania.

    Krzysztofie, chyba tęsknimy za tym samym w muzyce Marillion. Jakby to ująć, za mało mięsa w mięsie. Gdyby tak grupa powróciła do tego co tworzyła na albumie "Seasons End", na którym to nie brakowało ani ballad, ani bardziej rockowych brzmień. Wiem, że to jeszcze materiał tworzony z myślą o Fishu, co tłumaczyłoby ten wyczuwalny posmak rybny przy jego degustowaniu. Niemniej szkoda, że już tak nie grają. No nic, nie ma co biadolić. Było minęło, ale niemniej w sercu jakiś żal pozostał.

    OdpowiedzUsuń