Bywają takie chwile, że muzyka przestaje smakować. Nie sprawia już takiej radości jak jeszcze kilka dni wcześniej. Nowe płyty piętrzą się w stosach, a chęci na ich przesłuchanie po prostu brakuje. Mało tego, nie tylko muzyka schodzi na dalszy plan, ale i wszystko to, co dotychczas sprawiało radość. Leży człowiek na kanapie i mógłby tak trwać całe wieki niczym wampir w swej wygodnej trumnie. Wiem, brzmi to jak objaw depresji, ale wolę myśleć, że zniechęcenie jakie mnie ostatnio dopadło, to raczej wynik jakiegoś przesilenia bądź muzycznego przesytu. Trzymało cholerstwo prawie trzy tygodnie. Na szczęście mam to już za sobą. Powróciłem nie tylko do muzyki, ale i do bardziej regularnego prowadzenia tego bloga. Właśnie rozpieczętowałem analogowe wydanie "Fugazi" Marillionu by uczcić ten swoisty powrót do żywych. Aż serce skacze z radości na widok tej pięknej okładki, a uszy chłoną każdą nutę niczym gąbka wodę. I pomyśleć, że przez dłuższy czas traktowałem ten album ze sporą rezerwą. Widać trafił w nieodpowiedni czas. Na szczęście płyty to nie towar jednorazowego użytku. Można do nich wracać wielokrotnie i odkrywać to, co do tej pory pozostawało zakryte. Nie traćmy więc zapału i nie gaśmy za wcześnie tego światła.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz