09 stycznia 2015

TOP 10 ~ 2014

Zgodnie z obietnicą, dzisiejszy wpis poświęcony będzie podsumowaniu starego roku. Czynię to chyba jako jeden z ostatnich, bowiem wszystkie ważniejsze portale, gazety i blogi już takowe podsumowania opublikowały. Niewątpliwie najgłośniej dyskutowano w minionym roku o premierowych albumach grupy Pink Floyd i U2. Oba jednak przepadły w podsumowaniach roku czynionych w mediach. Jeśli już je wymieniano, to raczej w kategoriach "rozczarowania roku". Co do U2 to się nie wypowiadam, bo zwyczajnie nie czułem potrzeby, aby zapoznać się z tym albumem. W przypadku Pink Floyd, jestem w stanie zrozumieć całą tę falę utyskiwań i zawiedzionych nadziei. Zaproponowana formuła bardziej przypomina mi wprawki do nagrania płyty, niż pełnoprawny album, bowiem w większości składa się on z krótkich miniatur. Z tego też powodu trudno było mi się wczuć w tych nowych Floydów, choć skłamałbym gdybym napisał, że zupełnie mi się ta płyta nie podoba. Nie brak tam pięknych fragmentów, ale to zbyt mało, aby umieścić ten album w moim TOP10. 

Przejdźmy zatem do płyt, które to zrobiły na mnie największe wrażenie i do których najczęściej powracałem. Oto moja dziesiątka najpiękniejszych płyt 2014 roku.

Płytą roku zostaje ...




1. Clan Of Xymox "Matters Of Mind, Body And Soul"

Niezwykle urokliwy i klimatyczny album, na jaki czekałem od wielu lat. Powrót do bardziej nastrojowych klimatów, zaowocował jednym z najlepszych albumów w przebogatej dyskografii tej holenderskiej grupy. Polecam wszystkim tym, którzy już dawno temu postawili na grupie krzyżyk. Jak się okazuje, nie warto ich jeszcze skreślać, bo w Clan Of Xymox wciąż tkwi niezwykły potencjał twórczy.

2. Anathema "Distant Satellites"

Anathema wciąż podąża kursem wytyczonym na albumie "We're Here Because We're Here", choć już dokonuje nieznacznej korekty kursu, o czym świadczy druga połowa płyty. Mnie bardziej urzekły utwory w starym stylu, zgromadzone w pierwszej części albumu, ale doceniam chęć rozwoju i zaskakiwania potencjalnego słuchacza. Niecierpliwie wyczekuję kolejnego posunięcia.

3. Lana Del Rey "Ultraviolence"

Siłą pierwszej płyty Lany były single, które zwróciły moją uwagę na jej twórczość. Niestety, cała płyta już taka dobra nie była. Na swym drugim albumie, Lana zdecydowała się na dzieło bardziej przemyślane, którego przyjemnie będzie posłuchać od początku do końca. To był strzał w dziesiątkę i zarazem jedno z największych tegorocznych zaskoczeń. Piękno melancholii w czystej postaci.

4. Pendragon "Men Who Climb Mountains"

Po dwóch nieco mocniejszych albumach, tym razem Pendragon postawił na spokojniejsze klimaty. Wiem, że nie wszystkim przypadło to do gustu, o czym świadczą dosyć wstrzemięźliwe recenzje, ale przynajmniej nie można im zarzucić, że się nie starają. Może nie jest to ich najlepsza płyta, ale wstydzić też jej się nie muszą. Ba. Myślę, że to nad wyraz udany album, którym mają szansę zaczarować nowy krąg odbiorców, czego im serdecznie życzę.

5. Billy Idol "Kings & Queens Of The Underground"

Zaiskrzyło i to bardzo. Tak po krótce mógłbym opisać mój pierwszy kontakt z nowym albumem  Billy'ego Idola. Jeśli zastanawiacie się czym jest rasowy rock & roll, tutaj znajdziecie na to odpowiedź. Potężna dawka przebojowego rocka, która uzależnia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Przebojami z tej płyty, można by obdzielić kilka kolejnych longplayów. Szkoda, że album ten przeszedł bez większego echa. Cóż, kto nie słyszał niech żałuje.

6. Sophie Ellis-Bextor "Wanderlust"

Czy ktoś spodziewał się, że ta zjawiskowo piękna kobieta, nagra tak dojrzałą płytę? Dotychczas kojarzyliśmy ją z nieco inną muzyką, a tu taka niespodzianka. Muzyka zawarta na "Wanderlust" jest niezwykle subtelna, kobieca i co tu dużo pisać - piękna. Rzecz z gatunku obowiązkowych. 

7. Midge Ure "Fragile"

Lider Ultravox nagrał kolejny, niezwykły album, po który śmiało mogą sięgnąć fani jego macierzystej formacji. Może nie ma tu tak ewidentnych przebojów jak choćby na albumie "Brilliant" (2013), ale zapewne docenią go wszyscy klimaciarze i wszelkiej maści romantycy muzyki rockowej. Każdy komu bliskie są audycje nieodżałowanego Tomka Beksińskiego, powinien zapoznać się z tym albumem.

8. Archive "Axiom"

Mam słabość do tego zespołu. Zresztą nie tylko ja, o czym zaświadczają ludzie tłumnie przybywający na ich koncerty. Pokochaliśmy ich za szesnastominutowy utwór "Again", ale Archive to grupa, która nie daje się łatwo zaszufladkować. Wciąż poszukują, rozwijają się i nagrywają albumy, których chce się słuchać bez końca. "Axiom" to tylko ścieżka dźwiękowa do filmu, który sami zrealizowali, a to, że jest na najwyższym poziomie nie powinno specjalnie nikogo dziwić. Polecam i niecierpliwie oczekuję premiery pełnoprawnego albumu, który lada dzień zagości na sklepowych półkach. 

9. Yes "Heaven & Earth"

Kolejna płyta i kolejna zmiana wokalisty. Jeśli ktoś nie śledzi uważnie tej Yes'owej telenoweli to może nawet się nie zorientować, że w składzie brakuje Jona Andersona. Jego miejsce zajął również Jon tyle, że Davison, dysponujący do tego bliźniaczo podobnym głosem. Sam album nie należy może do szczytowych osiągnięć grupy, ale słuchało mi się go niezwykle przyjemnie i zapewne powrócę jeszcze do niego nie raz.

10.  God's Bow "Tranquilizer"

"Tranquilizer" to propozycja skierowana do miłośników brzmień spod znaku Dead Can Dance. I pomyśleć, że to nasz rodzimy zespół, który osiadł co prawda za naszą zachodnią granicą, ale wciąż pamięta o swych fanach w Polsce. Jak sądzę nie powinni oni mieć powodów do smutku, skoro grupa przygotowała im tak smakowite danie.


RZUTEM NA TAŚMĘ

W tym roku postanowiłem dokleić jeszcze jedną płytę, która zajęła pozycję 11 w moim rankingu. Wylądowała ona w sekcji nazwanej przeze mnie "Rzutem na taśmę". Szkoda by było gdyby przepadła, więc niech dołączy do tego zacnego grona, choćby w tak naciąganej kategorii.


11. Embrace "Embrace"

Chyba mało kto zwrócił uwagę na ukazanie się tej płyty. Przyznam się, że i ja bym ją przeoczył, gdyby nie sugestia mego znajomego. Jeśli bliski jest Wam alternatywny rock, sięgnijcie śmiało po ten album. Sądzę, że powinien on zainteresować zarówno fanów nieco mroczniejszych brzmień pokroju Editors jak i miłośników jaśniejszej strony mocy reprezentowanej przez grupę Coldplay. Warto posłuchać.


 Jakub Karczyński


PS  Konkurs, który ogłosiłem w poście "Starcie gigantów" pozostaje niestety nierozstrzygnięty, bowiem nie wpłynęło ani jedno podsumowanie. Cóż, może za rok będzie lepiej.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz