18 stycznia 2015

MARAZM

Jakoś tak nie mogę się zebrać do napisania czegokolwiek. Nie wiem czy to jakieś styczniowe lenistwo mnie dopadło czy może wena wzięła sobie akurat kilka dni wolnego. Cokolwiek by to nie było, trzeba przegnać to cholerstwo i wyrwać się z tego marazmu. Na półkach tyle muzyki do zrecenzowania, tyle zespołów do polecenia i posłuchania, że nie ma czasu na przestoje. Na szczęście ten styczniowy marazm nie przełożył się na zainteresowanie muzyką. Wciąż wyszukuję nowe płyty, uzupełniam braki w kolekcji i staram się otwierać drzwi na nowe dźwięki. Postanowiłem sobie w tym roku, że duży nacisk położę właśnie na odkrywanie nowych zespołów, bo troszkę mnie znudziło obracanie się wciąż wśród tych samych artystów. Mam nadzieję, że nowe dźwięki wpuszczą nieco światła i świeżego powietrza w zatęchłe przestrzenie mojego umysłu. Czymś takim było dla mnie w ubiegłym roku odkrycie grupy Eyeless In Gaza, którego album "Back From The Rains" (1986) był czymś niezwykle ożywczym i inspirującym. To właśnie takie płyty dają energię do dalszych poszukiwań. Kuszą nas obietnicą odkrycia kolejnych skarbów, której poddajemy się bezwiednie, niczym żeglarze śpiewom mitycznych syren. Nie ma więc co się lenić. Inspiracji szukam nie tylko w aktualnej prasie, ale też dawno zapomnianych periodykach jak choćby w nieodżałowanym OFF-ie. Oczywiście czekam również i na Wasze podpowiedzi. W tym roku mam nadzieję zawitać na nowe, muzyczne obszary, które nie tylko poszerzą moje muzyczne horyzonty, ale i odmienią nieco profil mojej płytoteki. Póki co, nadrabiam ubiegłoroczne zaległości - Bjorn Riis "Lullabies In A Car Crash" jak i uzupełniam braki - Camouflage "Voices & Images" (1988), The Mission "Sum And Substance" (1994), Tears For Fears "Everybody Loves A Happy Ending" (2005), The Cassandra Complex "Wetware" (2000), Gene Loves Jezebel "The House Of Dolls" (1987).  Największą radość przyniosły mi zwłaszcza dwie ostatnie pozycje, których zdobycie wymaga nie lada zachodu. Na szczęście los się czasem do człowieka uśmiechnie. Mam tylko nadzieję, że worek szczęścia mi przeznaczony, jeszcze nie opustoszał, bowiem wciąż mam kilka płytowych marzeń, które chciałbym zrealizować. Jest wśród nich choćby drugi album The Church "Blurred Crusade" (1982), na który ostrzę sobie zęby od dłuższego czasu. Kto wie, może w tym roku wpadnie w moje sidła.

Jakub Karczynski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz