08 października 2013

THE MISSION - THE BRIGHTEST LIGHT (2013)


Grupa The Mission jest dla mnie tak samo ważna, jak choćby The Cure, Fields Of The Nephilim czy Clan Of Xymox. Nie powinno więc dziwić, że na kolejny album z premierowym materiałem, wyczekiwałem z ogromną niecierpliwością. W minioną środę czas czekania dobiegł końca. Z samego rana kurier dostarczył przesyłkę, w której to obok minialbumu NFD, znajdowała się płyta "The Brightest Light" sygnowana logiem The Mission. Czarny digipack skrywał w swym wnętrzu poza podstawowym materiałem, także zawartość dodatkową, na którą składają się trzy premierowe utwory oraz wersje demo. Okładka samego albumu jest dość prosta by nie rzec ascetyczna. Wszechobecną czerń rozjaśnia światło czterech lamp, stanowiące symbol nadziei. Sugerując się tylko wyglądem okładki, można by wysnuć wniosek, że oto mamy przed sobą najmroczniejszą płytę Misjonarzy. A jak jest w istocie?

Rozpoczynając słuchanie płyty "The Brightest Light" radzę wyzbyć się z pamięci ich twórczości z lat osiemdziesiątych. Ułatwi to na pewno odbiór, a i zmniejszy rozmiar rozczarowania. Zapomnijmy więc o albumach "God's Own Medicine" (1986), "The First Chapter" (1987), "Children" (1988), "Carved In Sand" (1990) czy genialnym "Grains Of Sand" (1990). Rozpocznijmy słuchanie bez tego zbędnego balastu.


Gdy zakończyłem mój pierwszy odsłuch, byłem nieco zdołowany poziomem artystycznym tej płyty. Tak przeciętnego materiału to po Misjonarzach się nie spodziewałem. Nie dałem jednak za wygraną. Po kilkudniowych odsłuchach wnioski są następujące. Początek albumu jest wyjątkowo kiepski. Utwory Black Cat Bone oraz Everything But The Squeal, mogłyby robić co najwyżej za odrzuty z sesji, a nie za pełnoprawne utwory. Pierwszy może i ma jakąś melodię, ale nie jest ona zbyt porywająca, a tekst o zaprzedaniu duszy diabłu, w zamian za powrót do młodzieńczych lat, razi trochę infantylizmem. Z kolei Everything But The Squeal, jest fajnie zaśpiewany w zwrotce, czuć w nim energię, za to nie posiada konkretnej struktury oraz jakiegokolwiek refrenu. Na szczęście po tym rozczarowującym początku jest już tylko lepiej. No może dorzuciłbym jeszcze do listy rozczarowań The Girl In A Furskin Rug, który jakoś nie pasuje mi do tego albumu. Jako piosenka może nie jest najgorsza, ale tekstowo jakoś odstaje od reszty. Wśród utworów lżejszego kalibru, zdecydowanie bardziej polecam, kapitalne kandydatki do roli singla, w postaci Born Under A Good Skin oraz najbardziej zaskakujący, ze względu na użycie harmonijki ustnej Just Another Pawn In Your Game. Zagrane na pełnym luzie, stanowią chwilę wytchnienia wśród wszechogarniającego mroku. Muszę przyznać, że to najbardziej wymagający album w całej twórczości Misjonarzy. Pobieżne przesłuchanie tego materiału skazuje go na łatkę przeciętnego. Dopiero uważne wsłuchanie się w melodie i wczytanie w teksty utworów, ukazuje nam prawdziwe oblicze tej płyty. Coś co wcześniej wydawało mi się zaledwie dobre, z czasem nabrało smaku niczym wiekowe wino. Tak było w przypadku Sometimes The Brightest Light Comes From The Darkest Place, When The Trap Clicks Shut Behind Us, Ain't No Prayer In The Bible Can Save Me Now czy From The Oyster Comes The Pearl. To naprawdę mocne pozycje w zestawie, choć na pierwszy rzut ucha, można mieć wątpliwości. Wracam do tych nagrań z ogromną przyjemnością, lecz prawdziwa perła skrywa się pod koniec albumu. Siedmiominutowy kolos, ukryty w najkrótszym tytule z całej płyty, to The Mission sięgające gwiazd. W kompozycji Swan Song, zawarte są tak wielkie pokłady emocji, że co wrażliwszy słuchacz może się wzruszyć przeczytawszy tekst tego utworu. Nie pamiętam też kiedy Hussey śpiewał z takim zaangażowaniem, jak w końcówce tego utworu. Ta desperacja zawarta w głosie to nie sztuka dla sztuki, ale prawdziwe emocje. To chęć zawrócenia kogoś znad krawędzi przepaści. To próba wdarcia się do wnętrza tej osoby i przekonania jej o własnej wartości. To w końcu diagnoza naszych czasów, w których to nie brakuje osób z zaniżonym poczuciem własnej wartości, gotowych odebrać sobie życie, nie widząc nadziei na lepsze jutro. Nie dziwi mnie, że gdy utwór ten wybrzmiewa, nastaje kilka chwil ciszy. To czas na zaczerpnięcie oddechu, albo też chwila ciszy po bezskutecznych zabiegach autora tekstu. Pole do interpretacji jest dość szerokie. Ostatni utwór świetnie dopełnia poprzedzającą go kompozycję. To chwila wyciszenia i jakże piękne zwieńczenie albumu. Litany For The Faithful czaruje nastrojem, choć tematyka znów do najweselszych nie należy. Niemniej to właśnie za tak zaangażowane piosenki kocham ten zespół. I pomyśleć, że jeszcze przed paroma dniami, ta recenzja miała wytknąć miałkość i przeciętność większości zgromadzonych tu utworów. Jak widać, nie warto zbyt pospiesznie wydawać sądów.

Cieszy mnie reaktywacja Misjonarzy, zwłaszcza, że do grupy powrócił zarówno Simon Hinkler jak i Craig Adams. Wierzę w to, że uraczą nas jeszcze niejednym albumem w tym składzie. Płytą "The Brightest Light" udowodnili, że stać ich jeszcze na nagrywanie utworów o ogromnym potencjalne emocjonalnym. Może nie każdemu takie oblicze grupy przypadnie do gustu, ale nie stawiajcie zbyt szybko na tym albumie krzyżyka. Ma on wam do zaproponowania o wiele więcej, niż wam się wydaje.

Jakub "Negative" Karczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz