Dokładnie tydzień temu przechadzałem się po wrocławskim rynku i odliczałem godziny do koncertu Dead Can Dance. Pogoda tego dnia była wyśmienita. Słońce przyjemnie grzało, więc w końcu można było poczuć, że to wiosna. Spacer przy tak pięknej pogodzie to sama przyjemność. W uliczkach doprowadzających do rynku pełno straganów z najróżniejszymi wyrobami, począwszy od nalewek, a skończywszy na biżuterii. Zanim jednak tam dotarłem odwiedziłem Centrum Handlowe Renoma. Nie lubię chodzić po tego typu przybytkach, ale jak już się napatoczyła, no to zajrzałem. Bez zbędnych ceregieli udałem się na najwyższe piętro by zobaczyć czym dysponuje tamtejszy Empik. Byłem ciekaw czy już dotarła najnowsza płyta Black Sabbath, lecz na półkach jej nie uświadczyłem, choć to dzień premiery. Udałem się do działu z muzyką zagraniczną i przewertowałem płytę po płycie, a nuż coś się trafi. Kiedy już traciłem nadzieję, w końcu pojawiło się coś przy czym me serce żywiej zabiło. Pierwszą zdobyczą była koncertówka The Mission "God's Own Medicine - London Shepard's Bush Empire 2008". Była to jedyna rzecz The Mission jaką znalazłem na półce, ale za to w dwóch egzemplarzach. Traf chciał, że akurat tego albumu nie miałem. Jako wielki entuzjasta grupy, musiałem posiąść ów krążek. Gdy już kończyłem wertować płyty, dojrzałem jeszcze "Nosferatu" XIII Stoleti, w oszałamiającej cenie 9,99zł. I jak tu nie kupić? Stojąc przy kasie pomyślałem sobie, że zapewne owe płyty stały tu od zarania dziejów i pies z kulawą nogą się nimi nie zainteresował. Trzeba było przyjazdu takiego szaleńca jak ja, by w końcu zeszły ze sklepowego stanu.
Po zakupach, wędrówkach po rynku i okolicach, czas było pomału wracać do bazy noclegowej. Do koncertu zostały zaledwie dwie godziny. Występ miał zacząć się o 19:30, od supportu perkusjonalisty Davida Kuckhermanna. Czym prędzej wsiadłem w tramwaj i udałem się w podróż do Hali Stulecia. Sam obiekt przedstawia się niezwykle majestatycznie, tak z zewnątrz jak i od środka. Wprost idealne miejsce na koncert Dead Can Dance. Duet pojawił się na scenie o 20:30, przywitany gromkimi oklaskami. Misterium rozpoczął utwór Children Of The Sun, będący jednym z najjaśniejszych punktów płyty "Anastasis" (2012), którą to duet przyjechał promować w naszym kraju. Nie powinna więc dziwić dominacja tego albumu w rozpisce repertuarowej, choć znalazło się i miejsce dla utworów z przeszłości. Już pierwsze dźwięki zwracały uwagę perfekcją wykonania i wprowadziły słuchaczy w ten tajemniczy i jakże piękny świat. Z każdym kolejnym utworem narastała hipnotyzująca moc Dead Can Dance. Gra świateł na scenie potęgowała nastrój, a muzyka przyciągała ucho, zmuszając do skupienia. Zamykając oczy, można było się przenieść w niezwykłe miejsca, tak dalekie od tego wszystkiego co wokół nas. Każdy kto zetknął się kiedyś z muzyką Dead Can Dance wie, że to najtańsze wycieczki w najprzeróżniejsze zakątki świata. Tak też było i tego wieczoru.
Repertuar zaprezentowany we Wrocławiu niemal pokrywał się z tym zaprezentowanym na płycie "In Concert" (2013). Brendan jak i Lisa w wyśmienitej formie wokalnej, czarowali zgromadzoną publiczność. Co jakiś czas Brendan dziękował za oklaski, bądź opowiadał o fabule utworu. Lisa w tym względzie wykazywała dalece posuniętą powściągliwość. Zacząłem nawet podejrzewać, że jest w nie najlepszym humorze. Na szczęście jak się później okazało moje przypuszczenia były błędne. Nie da się ukryć, że najbardziej entuzjastycznie, publiczność reagowała na utwory ze starszych płyt Dead Can Dance. Gdy tylko zabrzmiały Black Sun z albumu Aion (1990) czy Cantara z fenomenalnego "Within The Realm Of Dying Sun" (1987) rozległy się oklaski, tak jak i przy The Host Of Seraphim z The Serpent's Egg (1988). Artyści przypomnieli też po jednym nagraniu z płyt "Spiritchaser" (1996) - Nierika, "Into The Labyrinth" (1993) - The Ubiquitous Mr. Lovegrove oraz dwa utwory z płyty koncertowej "Toward The Within" (1994) - Rakim i Sanvean. Niby niewiele, ale w końcu była to trasa promująca najnowsze dzieło "Anastasis", które doskonale sprawdziło się w warunkach koncertowych. Pięknie wypadło zwłaszcza nagranie Opium, pełne majestatu i dostojeństwa. Co tu dużo mówić, kolejny klasyk tego zespołu. Jedyne czego żałowałem to tego, że nie przypomnieli utworu Persephone (The Gathering Of Flowers), który to zamykał album "Within The Realm Of Dying Sun". Rekompensatą okazały się utwory wykonane na bis, wśród których znalazły się kompozycje z projektu This Mortal Coil oraz wieńczący występ Return Of She-King. Schodząc ze sceny artyści podziękowali publiczności oklaskami, a Lisa posłała nawet kilka całusów. Znaczy, podobało jej się.
Wspaniale było zobaczyć ten legendarny duet, który wskrzesza dawną magię i udowadnia, że czas się ich nie ima. Po tylu latach, wciąż w wyśmienitej formie wokalnej jak i instrumentalnej. Ich powrót na scenę to jedna z najlepszych informacji dla świata muzyki. Jeżeli będziecie mieli okazję obejrzeć ich występ, to nie zastanawiajcie się za długo. Takich emocji nie zaoferuje wam ani festiwal w Sopocie, ani tym bardziej rodzima fonografia. Takich zespołów jak Dead Can Dance po prostu u nas nie ma.
Jakub "Negative" Karczyński
LISTA UTWORÓW Z WROCŁAWIA:
Children Of The Sun
Agape
Rakim
Kiko
Amnesia
Sanvean
Black Sun
Nerika
Opium
The Host Of Seraphim
Ime Prezakias
Cantara
All In Good Time
Bisy:
The Ubiquitous Mr. Lovegrove
Dreams Made Flesh (cover This Mortal Coil)
Song To The Siren (cover Tim Buckley)
Return Of The She-King
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz