07 lutego 2013

TANIEC W JASKINI ŚMIERCI


Dziś kupiłem bilet na czerwcowy występ grupy Dead Can Dance we Wrocławiu. To tak w ramach prezentu urodzinowego, który to ufundowali mi moi najlepsi znajomi. Serdeczne dzięki dla Kasi, Przemka i Janusza. Cieszę się jak cholera, bo zobaczyć Lisę i Brendan'a na żywo, to przeżycie wielkiej wagi. Poznański koncert Perry'ego oraz warszawski występ Dead Can Dance przeszły mi koło nosa, więc tym razem już nie podaruję. Do Wrocławia z Poznania stosunkowo blisko i co ważne, będzie okazja odwiedzić dobrego kumpla, z którym nie widziałem się już kawał czasu. Szkoda, że ten czerwiec taki odległy, bo mógłbym pojechać do Wrocławia choćby jutro.

Tymczasem trzeba wypełnić sobie jakoś ten czas. Nadchodzące miesiące na pewno nie pozwolą mi się nudzić. Premiery płytowe pomału podnoszą łeb ze swego legowiska. Ciekaw jestem nowego Nick'a Cave'a i jego złych nasion. Ostatnia płyta jakoś nie rzuciła mnie na kolana, choć zawierała kilka fajnych rzecz. Niestety, estetyka brudnego, gitarowego grania jaką obrał Cave, jakoś mi nie leży przez co niezbyt często wracam do "Dig, Lazarus Dig!!!" (2008). Także płyty Grinderman'a to nie moja bajka. Wolę gdy Cave obnaża swoją romantyczną część natury, jak choćby w "No More Shall We Part" (2001). Nie miałbym też nic przeciwko temu, gdyby powędrował ścieżkami wydeptanymi na "Let Love In" (1994) czy "Murder Ballads" (1996). Cave lubi zaskakiwać, więc liczę na to, że tym razem będzie to zaskoczenie in plus.

Przed momentem wygrzebałem z półki "1938" Savage Republic, aby sprawdzić jak po latach prezentuje się ta płyta. Co ciekawe, robi ona na mnie tak samo dobre wrażenie jak przed laty. Niestety, nie ze wszystkim płytami tak jest. Często okazuje się, że coś co podobało nam się dwa lata temu, dziś nie robi już na nas żadnego wrażenia. Mało tego, czasem zastanawiam się jak ja mogłem słuchać pewnych rzeczy. Czas jednak robi swoje, a gust bywa zmienny jak kobieta.

Jakub "Negative" Karczyński

1 komentarz:

  1. Wychodzi na to, że dzisiejszego dnia obaj zrobiliśmy sobie podobny prezent. Ja sprawiłem sobie bilet na koncert Bruce'a Springsteena. Muzyka diametralnie inna, ale w ubu przypadkach z najwyższej półki. Niezapomnianych wrażeń życzę i po cichu zazdroszczę. Pozostaje uzbroić się w cierpliwość (ja muszę poczekać do 28 lipca).

    OdpowiedzUsuń