Wczorajszy dzień był pełen wrażeń. Rozpoczął się od wycieczki do NBP, po okazjonalną monetę, wydaną na 50-lecie radiowej Trójki. Po nerwowym wyczekiwaniu w kolejce, udało mi się zdobyć kilka sztuk, zostawiając w zamian sześć dwuzłotówek. A wszystko to, na piętnaście minut przed zakończeniem wymiany.
Gdy ja zmierzałem do banku, w tym samym czasie, awizo do mojej skrzynki wrzucał listonosz. To co jednak czekało mnie późnym popołudniem na poczcie, to sztuka teatralna wystawiona przez samo życie. Zmierzając po odbiór przesyłki byłem przygotowany na kolejki, na powolną obsługę, ale nie na to, co miało wkrótce nastąpić. Przekraczając próg poczty zakląłem w duchu, widząc około dziesięciu osób stłoczonych na tak małym metrażu, że ledwie zdołałem się tam wcisnąć. Trudno, co robić - pomyślałem. Ustawiłem się grzecznie w ogonku i czekam pokornie na odbiór spodziewanej płyty. Czekam, czekam i czekam, a kolejka ani drgnie. Pani "w okienku" pospiesznie szuka listu, dla kobiety stojącej przy ladzie. Sprawdza półki, przegląda paczki i tak to sobie trwa. Mija pięć, dziesięć, piętnaście minut i już zaczynam się niecierpliwić, tak jak i te dziesięć osób przede mną. Okazało się, że poszukiwany list zaginął. Sytuacja robi się nerwowa, bo klientka ani myśli odejść od okienka bez swego listu. Pracownica poczty przegląda jeszcze raz wszystkie paczki, ale nie przynosi to efektu. Przeprasza panią za zaistniałą sytuację lecz klientka nawet nie chce tego słuchać. Temperatura podskakuje, kobieta o fizjonomii rasowej feministki, zaczyna ujadać na lewo i prawo. Nie ma opcji na to, by sytuacja rozwiązała się w przeciągu pięciu minut. Część klientów wychodzi, nie chcąc tracić czasu. W końcu za nieco ponad godzinę, poczta zakończy urzędowanie, a pani przy okienku zapowiedziała okupację do samego końca. Nie wiem dlaczego zdecydowałem się tam tkwić, ale chyba sprawiła to rzeczona płyta, którą chciałem sobie jeszcze tego dnia posłuchać. Czekam więc, a apokalipsa przetacza się przez pocztę. Nerwowe telefony, wyjaśnienia, przeprosiny i na końcu łzy urzędniczki pocztowej, która dopiero co rozpoczęła tu pracę. Żal mi się kobiety zrobiło i najchętniej kopnąłbym w zad tę faszystowską feministkę. Rozumiem, że zagubienie listu to rzecz karygodna, ale żeby zrobić taką jatkę to mi się w głowie nie mieści. Gdy już nasyciła się krwią i łzami, opuściła urząd zapowiadając, że do jutra sprawa ma być wyjaśniona, bo w przeciwnym wypadku ona tego tak nie zostawi. Po tym godzinnym spektaklu, dotarłem wreszcie do okienka. Odebrałem swą przesyłkę, uśmiechnąłem się delikatnie, co by kobiecie jakoś osłodzić te tortury i poszedłem do domu. Rozpakowałem przesyłkę lecz jakoś już nie potrafiłem się cieszyć z jej zawartości. Ilekroć teraz będę sięgał po płytę Flesh For Lulu "Plastic Fantastic", przed oczami będę miał twarz tej urzędniczki i jej łzy. Czy dla jednego, głupiego listu, warto tak sponiewierać człowieka?
Jakub "Negative" Karczyński