27 marca 2025

WIOSENNA ENERGIA


Nareszcie wiosna. Temperatury coraz wyższe, słońce miło ogrzewa twarz i tyle czekać, aż zieleń eksploduje wokół nas. W takich okolicznościach przyrody człowiek nabiera wiatru w żagle. Więcej się chce, pomysły w głowie jakby świeższe i odważniejsze. W końcu będzie można wyruszyć w miasto. Odwiedzić dawno nie widziane lokacje jak choćby "Longplay" czy "Fripp", gdzie znów zapewne wyszperam coś ciekawego do swej płytoteki. Przy okazji zajrzę do małej księgarni by kupić książkę w cenie okładkowej. Pewnie, że w sklepie internetowym mógłbym ją kupić dużo taniej, ale tak trzeba, jeśli nie chcemy doprowadzić do sytuacji, w której to książki będziemy nabywać tylko przez Internet. W kulturze jak w przyrodzie, musi być równowaga. Miejsce zarówno dla tych dużych, jak i tych małych, którzy niekiedy oferują to, czego ci więksi nie są w stanie zaproponować.

Wiosnę dobrze rozpocząć z odpowiednim animuszem i muzycznym zastrzykiem energii, dlatego też  polecam sięgną po te dwa poniższe wydawnictwa.


THE DAMNED "THE MCA SINGLES A's + B's" (1992) - niesamowite, ale ta składanka powraca do mojego odtwarzacza niczym bumerang. Chyba przyjdzie mi odszczekać słowa, że nie lubię składanek, bo wychodzi na to, że są takie, które lubię i to nawet bardzo. Świetne w tym składaku jest to, że otrzymujemy tu nie tylko strony B, ale też i inne mixy, względem tego co na regularnych wydawnictwach. The Damned nagrali dla MCA zaledwie dwa albumy, z czego przynajmniej jeden zasługuje na miano wybitnego. "Phantasmagoria", bo o nim tutaj myślę, to w moim odczuciu ich szczytowe osiągnięcie. To przykład wspaniałej ewolucji jaką przeszedł ten zespół, począwszy od prostego punk rocka, do brzmień z obszaru rocka gotyckiego. Muzyka doprawiona jest rock & rollowym szaleństwem i luzem, dzięki czemu, spuszczamy nieco tej pary z tego mrocznego kotła. The Damned pomimo upływu lat, wciąż tworzy i wydaje bardzo udane albumy, więc nie stawiałbym na nich jeszcze krzyżyka. 


THE LORDS OF THE NEW CHURCH "KILLER LORDS" (1985) - czy to nie dziwne, że oto polecam wam kolejną składankę? Nie, nie zwariowałem, ani nie wziąłem sobie do serca słów Romana Rogowieckiego z tele zakupów, który swego czasu wmawiał nam, że najlepsze płyty to składanki. Wierutna bzdura, która została wymyślona chyba tylko na rzecz tej reklamy. W przypadku grupy The Lords Of The New Church, zakup składanki jest o tyle sensownym rozwiązaniem, że nie rujnuje nas finansowo. Zakup ich regularnych płyt na CD, nie jest sprawą łatwą, a na pewnie nie tanią. W takim wypadku warto posłużyć się kompilacją, choćby tylko po to, by móc posłuchać sobie z płyty takiego killera jak Dance With Me. Zakochałem się w tym nagraniu od pierwszej chwili i bardzo chciałem by dołączyło do mojej płytoteki. Na razie co prawda tylko na składance, ale jeśli nadarzy się okazja, to z pewnością zakupię i regularny album. Historia zespołu zakończyła się w 1989 roku. Na reaktywację nie ma jednak co liczyć, bowiem połowa klasycznego składu już nie żyje. Wokalista Stiv Bators zmarł w 1990 roku, po potrąceniu przez samochód, natomiast Brian James zmarł na początku marca, o czym informowałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Pozostają nam więc płyty i muzyka na nich zawarta, która idealnie wpisze się w ten wiosenny czas.


Jakub Karczyński


PS Jeśli chcecie ufundować mi kawę, to ekspres znajduje się pod adresem https://buycoffee.to/czarne-slonca. Z góry dziękuję za wszelkie formy wsparcia.

4 komentarze:

  1. z The Lords of the New Church mam taki sam problem jak z The Damned - no kompletnie nie mogłem się wciągnąć i do nich przekonać. Nie znałem ich twórczości w latach 90-tych, to nie była popularna wtedy kapela - przerobiłem ich dyskografię dopiero w okolicach końca pierwszej dekady nowego wieku - ale jakoś niewiele zostało w mojej muzycznej pamięci. musiałem chyba wtedy mieć jakąś wybitnie elektroniczną fazę i jak widać nic gitarowego się do mnie przebić nie potrafiło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo lubię takie granie i nie mam z nim większego problemu. Bardzo melodyjne, a jednocześnie mające w sobie jakąś zadziorność. Oczywiście nie każdy musi je lubić, bo muzyka to nie zupa pomidorowa ;) I dobrze, dzięki temu powstaje pole do dyskusji i wymiany poglądów.

      Usuń
  2. przeczytałem parę dni temu drugą część biografii Siouxsie & the Banshees - into the light 1980-1987. nawet ciekawa lektura. [pierwszą część Early years przeczytałem parę miesięcy temu...]. i tak mnie ta lektura zainspirowała, że przypominam sobie siedząc w pracy (i nudzac się) ich twórczość. najpierw odsłuchałem Juju, A Kiss in a dreamhouse i Hyena - znam te płyty oczywiscie na pamięć - zasłuchiwałem sie nimi setki razy w latach 90-tych, ale nie słuchałem ich jakieś 15 lat przynajmniej. i zupełnie się nie zestarzały. fantastyczna muzyka. ponadczasowa. wczoraj przypomniałem sobie Join hands - też przyjemne choć oczywiscie bardziej zadziorne post-punkowe. dzisiaj przypomnę sobie the scream które znam najsłabiej i może zdąze jeszcze Kaleidoscope. po latach stwierdzam, że Siouxsie to zdecydowanie jedna z moich ulubionych kapel...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, żałuję, że tego typu pozycje nie ukazują się w języku polskim. Bardzo chętnie bym zakupił biografię Siouxsie & The Banshees, ale podejrzewam, że to na tyle niszowy temat, że żaden wydawca nie zaryzykuje wyłożenia na to pieniędzy. Swoją drogą to też muszę odkurzyć swoją kolekcję SATB, bo dawno nic z niej nie słuchałem. Tak to już jest, gdy kolejka chętnych do odtwarzacza ciągnie się po horyzont.

      Usuń