Powróciłem dziś do płyty, której nie słuchałem od wielu lat, a przecież takich albumów nie powinno skazywać się na zapomnienie. Niestety tak się czasem dzieje bowiem ilość nowej muzyki jaka do mnie dociera nie pozwala za bardzo spoglądać wstecz. A przecież słuchać powinniśmy tego na co w danej chwili mamy ochotę, tego co współbrzmi z daną chwilą, pogodą czy z naszym nastrojem. Staram się trzymać tej myśli choć nie zawsze mi się to udaje. Dziś jednak dopomogła mi w tym pogoda, która letnią spiekotę ostatnich dni zmieniła w jesienną szarugę. Czy mi to przeszkadza? Ani trochę. Cieszę się, że w końcu można odetchnąć świeżym powietrzem, a padający deszcz da także wytchnienie suchej ziemi. W takich to okolicznościach przyrody, naszła mnie myśl by wyjąć z półki album "Innocence" (1995) grupy Eyes Of The Nightmare Jungle. Co uważniejsi czytelnicy przypomną sobie, że nie jest to ich debiut na łamach "Czarnych słońc" bowiem przed laty poświęciłem nieco uwagi albumowi "Fate" (1992), który to pozyskałem zza naszej zachodniej granicy. Niemniej było to siedem lat temu więc pewnie już nikt tych wpisów nie pamięta. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do archiwum z roku 2016, w którym to odnajdziecie teksty zatytułowane "Nocny nasłuch" oraz "Niemiec to ma gest". Zespół Eyes Of The Nightmare Jungle poznałem za sprawą rekomendacji Andrzeja Masłowskiego, który poza prowadzeniem audycji "Nawiedzone Studio" w radiu Afera zajmował się także sprzedażą płyt w swoim sklepie na ulicy Taczaka w Poznaniu. Znając moje muzyczne preferencje polecił mi ten album mówiąc: "to jedna z najpiękniejszych płyt jaką mam w sklepie". Aby nie być gołosłownym, włożył krążek do odtwarzacza i zaprezentował mi dźwięki jakie kryły się pod tym dziwnym szyldem. Nie muszę chyba dodawać, że trafił mnie tą muzyką w sam środek serca. Nie było rady, wyłożyłem stosowną sumę na stół i tak też stałem się posiadaczem tej niezwykłej płyty. Gdyby nie ta rekomendacja z pewnością nie poznałbym tej grupy bowiem niepozorna okładka nie tylko nie zwraca na siebie uwagi, ale też i nie zdradza jaka muzyka się za nią kryje. Dźwięki z tego albumu powinny szczególnie przypaść do gustu miłośnikom brzmień spod znaku The Sisters Of Mercy oraz The Mission. Niemniej proszę nie nastawiać się na proste schematy sprowadzające się do wymiany kolejności między zwrotką a refrenem. Ta muzyka jest dużo bardziej skomplikowana i wymyka się z tej ogranej struktury. Nieprzewidywalność kompozycji to ich największy atut, dzięki czemu słuchacz nie wie co wydarzy się za chwilę. Zespół nie wyznacza sobie bowiem żadnych sztywnych ram kompozycyjnych przez co nie pozwala zamknąć się odbiorcy w klatce składającej się z klisz i schematów. "Innocence" wypełnia nie tylko muzyka, ale i melodeklamacje czy odgłosy natury. Dzięki temu powstała rzecz niezwykłej urody, do której chce się wracać jak do najlepszego przyjaciela. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji posłuchać tego albumu, to czym prędzej zanurzcie się w tych dźwiękach. Pora ku temu zdaje się być odpowiednia.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz