Gdy spoglądam na okładkę płyty "From Dusk Till Dawn" (1996), cofam się myślami do czasów, gdy człowiek był nie tylko piękny i młody, ale też do chwil, gdy muzykę poznawało się z kaset magnetofonowych pożyczanych od znajomych. Byłem wtedy dość mocno zafascynowany grami RPG, a muzyka stanowiła świetne uzupełnienie takich sesji. Miło wspominam tamte chwile, gdy spotykało się ze znajomymi i siedziało w zamkniętym pokoju po kilka godzin, przeżywając w umyśle różnorakie przygody. Między sesjami odwiedzało się kolegów w domach, a oni podsuwali różnoraką muzykę czy też książki. Pewnego razu otrzymałem do posłuchania kasetę będącą ścieżką dźwiękową do ostatniego filmu Quentina Tarantino. Niestety już nie pamiętam czy byłem wtedy przed czy też po seansie tegoż filmu. Nie zmienia to jednak faktu, że diabelsko mi się ta kaseta spodobała. W tamtym czasie słuchałem głównie muzyki metalowej, rocka oraz folku. Dźwięki bluesa czy też country jakoś pomijałem choć nie należałem do osób z zabetonowaną głową. Zostało mi to zresztą do dziś dnia. Muzyka z "From Dusk Till Dawn" wryła mi się na tyle głęboko w serce i uszy, że zacząłem nieco życzliwiej spoglądać na twórców tej muzyki. Nagle stare dziady z ZZ Top zrobiły się cool, a Jon Wayne śpiewający Texas Funeral potrafił sprawić, że uśmiechałem się pod nosem, słuchając tekstów jakie wypływały z jego ust. Quentin Tarantino ma nie tylko dobre pomysły filmowe, ale i świetne ucho wyławiające dźwięki, które niejednokrotnie obrosły już kurzem. Potrafił pozestawiać takie kompilacje dźwiękowe, że niemodna muzyka, znów odzyskiwała blask w oczach kolejnych pokoleń. Stało się to jego znakiem rozpoznawczym, a dziś tym tropem podążają twórcy takich seriali jak Stranger Things czy Wednesday. I tutaj docieramy do momentu, w którym na scenę wkracza The Cramps. To wręcz wymarzony zespół dla Quentina Tarantino bowiem ich muzyka ma w sobie nie tylko tę nutę staroświeckości, ale i poczucie humoru, które jest nieodzownym elementem filmów Quentina. Wydaje mi się, że chyba nie dostąpili jeszcze zaszczytu by znaleźć się na jakiejkolwiek ścieżce dźwiękowej tegoż reżysera, ale mogę się mylić bowiem nie przestudiowałem uważnie wszystkich jego soundtracków. Gdy słucham takiego Goo Goo Muck, to od razu nasuwają mi się skojarzenia z filmami w rodzaju "From Dusk Till Dawn" (1996), Pulp Fiction" (1994) czy "Reservoir Dogs" (1992). To właśnie ten utwór skłonił mnie do nabycia całego albumu bowiem dotąd w moich zbiorach posiadałem tylko składankę "Off The Bone" (1987). Jak zwykle niezawodny okazał się Discogs, gdzie nie tylko udało się znaleźć ten album, ale kupić go też w naprawdę dobrej cenie. Trzeba było na niego jednak poczekać bo podróż z Holandii zajęła mu koło dziesięciu dni. Najważniejsze, że dotarł i już kręci się w odtwarzaczu ciesząc moje uszy i wciągając niczym najlepszy serial. Jeśli już przy serialach jesteśmy to dacie wiarę, że muzyka The Cramps pojawiła się swego czasu w jednym z odcinków "Beverly Hills 90210"? Nie wiem kto podjął taką decyzję, ale w dowód uznania, należałoby tego kogoś poklepać po plecach i postawić mu przynajmniej butelkę piwa.
Jakub Karczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz