29 czerwca 2022

SINGLE: XYMOX - PHOENIX OF MY HEART (1991)


W czasach świetności płyt kompaktowych zespoły poza regularnymi albumami wydawały single, które to miały za zadanie wypromować nie tylko daną kompozycję, ale i cały album. Aby uatrakcyjnić ich zawartość często dodawano utwory, których próżno było szukać gdzie indziej. Utwór promujący to tak zwany A-side, a nagranie dodatkowe to B-side. Nomenklatura ta odnosi się to rzecz jasna do winylowych singli, które miały dwie strony. W przypadku płyt CD straciło to już swój sens bowiem nie dość, że kompakt miał tylko jedną stronę to również zwiększyła się liczba nagrań jaką zamieszczano na takich singlach. Siła przyzwyczajenia sprawiła, że określenie to nie wypadło jednak z obiegu.

Nie mam w swych zbiorach zbyt wielu singli, o czym pisałem już przed laty, ale ostatnio zakupiłem jednego. Nie była to zbyt prosta sprawa, ale w końcu za którymś razem udało się sfinalizować ten zakup. Mieć trzy dodatkowe utwory, które nie znalazły się na albumie "Phoenix" (1991) to było coś co spędzało mi od pewnego czasu sen z powiek. Niby można było sobie tego posłuchać na YouTube, ale to nie to samo. Zdobycie fizycznego singla niesie ze sobą o wiele więcej radości, ale tego jak mniemam nie muszę tłumaczyć czytelnikom "Czarnych słońc". 

Na program tego singla składają się cztery nagrania: Phoenix Of My Heart/ Wild Thing Outro - tutaj nie ma się nad czym rozwodzić bowiem ten utwór znany jest doskonale z regularnego albumu. Love Thy Neighbor - to taki średniak zapowiadający kierunek, którym podążą w niedalekiej przyszłości Xymox na płytach "Metamorphosis" (1992) czy Headclouds" (1993) , Twisted - to prawdziwa perła, którą śmiało można było dołączyć do zawartości albumu "Phoenix". Ostatnie nagranie na singlu to All Fold Up, które ma w sobie również sporo uroku i nieco żal, że skierowano je na boczny tor. Cała zawartość singla Phoenix Of My Heart prezentuje się bardzo atrakcyjnie dla potencjalnego słuchacza stąd też warto mieć oko na tak zwane "małe płyty" bowiem skrywają czasem niesamowite rzeczy. Takie single cieszą najbardziej. Nie żadne tam sześć wersji jednego utworu, ani też wykonania live. To co stanowi o największej sile takiego materiału to właśnie utwory spoza płyty. Często zdarza się, że odrzuty są faktycznie słabe i stanowią tylko i wyłącznie za ciekawostkę dla najzagorzalszych fanów. Bywa jednak i tak, że na singlach znalazły się rzeczy absolutnie fantastyczne, których brak na regularnej płycie aż zadziwia. Taki stan rzeczy wynika czasem z faktu, że owo nagranie niezbyt dobrze komponuje się z resztą utworów stąd też jest pomijane. Czasem dochodzą do tego także względy ambicjonalne. W 2014 roku Anka Wolbert udzieliła wywiadu dla strony post-punk.com, gdzie ujawniła kulisy swojej pracy oraz zdradziła co spowodowało, że postanowiła opuścić zespół. Zarzewiem konfliktu jaki rozgorzał na lini Ronny Moorings - Anka Wolbert był sukces singla Imagination. Ktoś powie, że to dziwne, że sukces potrafi przyczynić się do zepsucia relacji międzyludzki, ale jak wiadomo nic tak nie denerwuje jak szczęście sąsiada. Utwór Imagination to faktycznie mistrzostwo świata, nie dziwi mnie, że odniósł sukces. Spora w tym zasługa Anki Wolbert, która w tym nagraniu stała się pierwszoplanową wokalistką. Wytwórnia Polygram ucieszona tak dobrym przyjęciem singla naciskała by na kolejnym albumie zwiększyć udział utworów z głosem Anki do połowy zawartości płyty. Ronny zaczął czuć się niepewnie bowiem podejrzewał, że jest to pierwszy krok do zminimalizowania jego partii wokalnych, a być może i całkowitej wymianie go przy mikrofonie. Jak tłumaczy Anka, nie miała ona takich ambicji. Była zadowolona, że to właśnie Ronny jest frontmanem, ale trasa po Stanach Zjednoczonych i co za tym idzie większe zainteresowanie osobą Anki, wpłynęło na coraz większe napięcia między muzykami. Apogeum tego konfliktu miało miejsce w garderobie w Portland. Możemy tylko domyślać się co tam się działo, ale efektem tego było odejście Anki z zespołu po zakończonej trasie. Nie nastąpiło to od razu bowiem zbierała się do tego przez kilka dobrych miesięcy lecz sytuacja jaka miała miejsce w Portland upewniła ją, że dalsze funkcjonowanie w zespole jest już niemożliwe. Pozostaje tylko żałować, że tak się stało bowiem zespół w tej konfiguracji miał przed sobą wspaniałą przyszłość. Kto wie jakie płyty byliby w stanie jeszcze stworzyć i ile piękna podarować słuchaczom. Tego niestety już się nie dowiemy bowiem drzwi zostały zamknięte z wielkim hukiem.

 

Jakub Karczyński

19 czerwca 2022

KULTura PRZEDE WSZYSTKIM


Przeczytana niedawno przeze mnie książka Tomasza Lady "Zagrani na śmierć", spowodowała, że znów zacząłem słuchać i co ważniejsze kupować polską muzykę. Wprawdzie albumy te mają na karku od kilku do kilkunastu lat, ale znalazło się też miejsce na rzecz wydaną dosłownie przed kilkoma dniami. Wszystkie te płyty mają jednak swój wspólny mianownik. Zostały nagrane przez weteranów rodzimej sceny określanej mianem alternatywnej bądź undergroundowej. Pierwsza postać to Kazik Staszewski, którego to jak mniemam nie ma potrzeby przedstawiać. Człowiek, który już za życia wpisał się na trwałe w historię polskiej muzyki. W pewnym momencie wypuszczał na rynek tyle płyt, że strach było otwierać lodówkę. Niestety ilość nie przekładała się na jakość, a i regularne płyty Kultu jakby też trafiały poniżej moich oczekiwań. Z tej też przyczyny odpuściłem sobie zakup kilku wydawnictw. Pobudzony jednakże zawartością starych płyt postanowiłem odkupić sobie "Poligono Industrial" (2005), którego to pozbyłem się jakiś czas temu. Po latach rozbratu stwierdzam, że była to decyzja nieco pochopna bowiem ta płyta bardzo zyskała w moich uszach. Kolejne zaległe lekcje to "Prosto" (2013) oraz "Wstyd" (2016). Płyty te wydawały mi się jakieś takie mocno średnie. Postanowiłem jednak dać im drugą szansę, zważywszy, że była okazja zakupić je w promocji. Z kolei "Kaseta" (1989) to była moja długoletnia zaległość, która dręczyła mnie niczym wyrzut sumienia. Wiem, że ma ona opinię jednej ze słabszych płyt Kultu, ale nic sobie z tego nie robię bowiem mam do niej sentyment z dawnych lat. A z sentymentami nie wygrasz stąd też nie ma sensu z nimi walczyć.

Dużo obiecywałem sobie po ostatnim albumie grupy Variete jednak jakoś nie mogłem się zebrać by solidnie go posłuchać. Dopiero teraz znalazłem chwilę by wgryźć się w zawartość tej płyty i stwierdzam, że o ile muzyka może i ciekawa tak teksty Kaźmierczaka jakoś do mnie nie trafiają. Być może nie rozumiem tej poezji, a może po prostu mam zupełnie inną wrażliwość i oczekiwania względem tekstów. Cokolwiek by to nie było sprawiło, że odkładam album "Dziki książę" (2021) na półkę płyt niezrozumiałych. Być może kiedyś odnajdę do niej klucz i zmienię o niej zdanie. Czas pokaże.

Podobnie mam z twórczością Armii oraz solowymi poczynaniami Tomasza Budzyńskiego. Próbowałem ugryźć tę muzykę z różnych stron bo sama postać twórcy wydaje mi się na tyle interesująca, że warto by zaprzyjaźnić się też z jego muzyką. Dotychczas ponosiłem porażki, ale oto za sprawą najnowszej płyty "Pod wulkanem" (2022), wreszcie znalazłem coś czego słucham z niekłamaną przyjemnością. Czegoś takiego właśnie poszukiwałem, taki obraz artysty miałem w swojej głowie, ale wcześniejsza twórczość operowała nieco innymi środkami wyrazu. Tu do głosu dochodzi sielskość, folk i natura. Idealna pozycja do słuchania tak wiosną jak i upalnym latem. Jak sprawdzi się w pozostałem pory roku przekonamy się niebawem. 


Jakub Karczyński

 

PS Album "Pod wulkanem" dobrze komponuje się także z lekturą "Czarodziejskiej góry" Thomasa Manna. Cudowna książka, a przynajmniej na takową się zapowiada. Polecam też zapoznać się z tą pozycją zanim sięgniecie po ostatnią książkę naszej najmłodszej noblistki. Przeczytajcie opisy obu z nich, a dowiecie się dlaczego warto odświeżyć albo sięgnąć najpierw po "Czarodziejską górę" zanim zabierzemy się za "Empuzjon". Udanej lektury życzę.

PS2 Jeśli zaś chodzi o literaturę stricte poświęconą muzyce to dzięki wywiadowi z Tomaszem Ladą natrafiłem na książkę "To zupełnie nieprawdopodobne", za którą to stoi Paweł KELNER Rozwadowski tworzący takie grupy jak choćby Fornit, Deuter czy Izrael. Dla osób chcących zagłębić się w historię polskiej kultury punk to rzecz z gatunku obowiązkowych. Będzie zatem co czytać na urlopie.

09 czerwca 2022

UZALEŻNIENI NA ŚMIERĆ


 Po "Dzikiej rzeczy" Rafała Księżyka oto otrzymujemy kolejną pozycję, która to stara się przybliżyć czytelnikom postaci, które kreowały lub miały istotny wpływ na wygląd polskiego undergroundu. "Zagrani na śmierć" to opowieść o trójce z nich, którzy za zabawy z narkotykami zapłacili najwyższą cenę. Żyli intensywnie, kolorowo lecz niestety nie zorientowali się, że stąpają po zbyt cienkim lodzie. Janusz Rołt, Skandal (Dariusz Hajn) oraz Robert Sadowski. Pierwszy z nich był genialnym perkusistą, który to brał udział w nagraniu jednych z najważniejszych płyt polskiego rocka - "Czarnej Brygady" Brygady Kryzys oraz "Historii Podwodnej" Lecha Janerki. Drugi z kolei był wokalistą Dezertera, a ten trzeci tworzył pod takimi szyldami jak Madame, Houk, Kult czy Kobong". Wszyscy oni wspominani są tu za sprawą wypowiedzi osób, które miały z nimi większy bądź mniejszy kontakt. Rola autora została ograniczona do minimum stąd też sami musimy wyrobić sobie opinię o każdej z tych postaci. Cieszę się, że coraz śmielej zaczynamy eksplorować polską alternatywę lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych bowiem wciąż cierpimy na deficyt tego typu pozycji. Zwłaszcza dekada lat dziewięćdziesiątych wydaje się był łakomym kąskiem dla autorów bowiem zmiana ustroju, a co za tym idzie nieograniczona wolność sprawiły, że pierwsza połowa tej dekady była niezwykle twórcza, kolorowa i szalona. To przecież wtedy Polacy poczuli, że świat stoi przed nimi otworem. Powstawały pierwsze biznesy, do Polski wkroczyły wielkie wytwórnie płytowe, artyści nie musieli płaszczyć się już przed cenzurą, a słuchacze przestali być zdani na dyktat państwowych wydawców w rodzaju Tonpress czy Polskich Nagrań. 

"Zagrani na śmierć" była też dla mnie takim impulsem by odświeżyć sobie płyty z tamtych lat. Wśród czterech ścian rozbrzmiewa więc i "Historia Podwodna" Lecha Janerki, "Tata 2" Kultu oraz "Czarna Brygada" Brygady Kryzys. I tylko łza się w oku kręci, a smutek duszę spowija, że dziś już takich płyt w zasadzie się nie nagrywa. Tak jak uwielbiam współczesne polskie kino tak za diabła nie potrafię znaleźć wspólnego języka z młodą, polską muzyką. Sprawy, o których śpiewają młodzi twórcy są mi po prostu obojętne przez to trudno jest mi się z nimi identyfikować. No, ale cóż się dziwić wszak stary ze mnie boomer jak to się dziś mówi. Podobne odczucia miał przed laty Kazik Staszewski, który śpiewał, że: najbardziej mnie teraz wku..ia u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę. I tym humorystycznym akcentem zakończmy ten wpis.

Jakub Karczyński