Mam to szczęście, że wychowałem się jeszcze w świecie bez internetu, dzięki czemu zaznałem uroków analogowego życia jakby to dziś można powiedzieć. Funkcjonowałem w rzeczywistości kaset magnetofonowych, płyt CD, stacjonarnych sklepów muzycznych, komiksów TM-Semic, gum Turbo, oranżady w woreczkach oraz fanzinów tworzonych przez pasjonatów z różnych dziedzin. Muzyczne fanziny pisały o tym, o czym nie można było przeczytać w prasie. Eksplorowały takie muzyczne głębiny, na które mało kto odważał się zejść. Dziś ich miejsce zajęły blogi między innymi taki jak mój. Niemniej czasami łapię się na tym, że nieco tęsknię do tych czasów, gdzie o wszystko trzeba było się postarać. Nic nie przychodziło łatwo, ale za to jak już przyszło to człowiek traktował to jakby odkopał św. Graala. Czy ktoś pamięta jeszcze drukowane katalogi, z których zamawiało się płyty? To był dopiero kosmos. Taki internet na papierze. Przeglądało się kolorowe okładki płyt i syciło oczy bo wszystko było takie nowe i fascynujące. Płyty zamawiało się na czuja bazując w dużej mierze na okładce i krótkiej charakterystyce gatunkowej umieszczonej pod każdym tytułem bo przecież nie można było sobie ich odsłuchać. Opłacało się takie zamówienie na poczcie poprzez przekaz pocztowy i czekało się niecierpliwie na listonosza. Takie to właśnie były czasy, gdy katalogi płytowe czy zwykłe kserowane fanziny urastały często do roli czegoś niebywałego. Chłonęło się z nich zdjęcia oraz informacje i nasiąkało nimi niczym gąbka. Z tych partyzanckich czasów pozostało mi trochę fanzinów, książeczki z tłumaczeniami tekstów piosenek oraz jedna płyta w postaci albumu "Prelude To A Sentimental Journey" (2000) Cemetery Of Scream. Dawno jej nie słuchałem choć do dziś bardzo ją lubię. Opleciona wspomnieniami pozostaje piękną pamiątką tamtych czasów.
Idea DIY (Do it yourself) zapoczątkowana przez ruch punk wydała piękne plony, ale pamiętać o tym będą tylko ludzie, którzy byli w centrum tych wydarzeń bowiem chyba do dziś nikt w naszym kraju profesjonalnie nie opisał zjawiska jakim były fanziny. Szkoda bo to temat niezwykle ciekawy, ale i nastręczający sporo problemów jak choćby brak fachowej literatury, do której można by się było odwołać. Iście syzyfowa praca, ale może znajdzie się ktoś odważny kto ruszy z tą motyką na słońce.
Jakub Karczyński
Święta prawda, na wszystko trzeba było ciężko zapracować; znaleźć zine, flyers, katalog potem zamówić, wsadzić pieniądze do koperty, posmarować znaczki mydłem i czekać długo i często bezskutecznie. Najgorzej jak się nie trafiło i było wielkie rozczarowanie ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za przypomnienie tych wspaniałych czasów!
Tak, tym się różnią obecne czasy od tych minionych, że dziś możemy sobie wszystko sprawdzić, obejrzeć towar w internecie niemal z każdej strony, a wtedy oglądało się płyty, komiksy czy to książki oczami wyobraźni. Pomimo tych niedogodności wspominam te czasy z sentymentem.
UsuńTakie to były ciekawe czasy, ja jeszcze pamiętam "przegrywalnie" szło się to takiego "przybytku" z kasetą, chrom lub metalową, wybierało się z "katalogu" muzę i jakie Dolby, a potem magia na kaseciaku Technics
OdpowiedzUsuńCzasy iście partyzanckie, ale jakoś trzeba było sobie radzić. Dobrze jednak, że czasy przegrywalni, pirackich płyt i kaset mamy już jednak za sobą.
Usuń