Foto: Jakub Karczyński |
Ostatni dzień wakacji, a co za tym idzie ostatnie dni mojego urlopu, który postanowiłem spędzić z rodziną nad polskim morzem. Choć prognozy zwiastowały niemal ciągły deszcz, szczęśliwie dla nas, okazały się one dalekie od prawdy. Także temperatura w Bałtyku była na tyle przyjemna, że bez obaw można było zanurzyć stopy w wodzie, a piasek na plaży utrzymał jeszcze dla nas tę odrobinę ciepła. Gdy żegnaliśmy się z morzem w minioną niedzielę niebo przybrało już kolor stali, z którego co i rusz padał deszcz. Można by pomyśleć, że oto zaczęła się jesień bo przecież obecna aura nijak ma się do tego co nazywamy latem. Niestety sierpień w tym roku niezbyt był dla nas łaskawy, a i wrzesień chyba nie myśli rozpieszczać nas słońcem. Złotą polską jesień chyba znów szybciej znajdziemy na kartach literatury niż w zaokiennym krajobrazie. Wielkie lato umiera i wielka jesień wita jak pisał Julian Tuwim w "Strofach o późnym lecie". I choć w tym roku lato nie umierało tak barwnie jak we wspomnianym wierszu to pozostaje nam liczyć, że natura nie poskąpi nam kilku pięknych dni tej jesieni. Jak co roku tak i w tym wybrałem już odpowiednią literaturę, która nastroi mnie na tę porę roku. Pierwszy ton nadała już książka "Miniaturzystka" Jessie Burton, która to długo dopraszała się mej uwagi. Zbyt długo bowiem po zatopieniu w niej zębów wprost nie mogę się od niej oderwać. Słowem, doskonały wybór. Idąc za ciosem postanowiłem od razu zamówić kolejną książkę tej autorki, która również zapowiada się niezwykle interesująco. Na brak literatury w tym roku z pewnością nie będę narzekać bowiem półki wręcz uginają się od książek, które, aż proszą się by je przeczytać.
Muzycznie też nie powinno być źle choć w ostatnim czasie w związku z wieloma innymi wydatkami musiałem dość mocno przykręcić kurek, z którego czerpałem środki na zakup płyt. Nie znaczy to jednak, że strumień zupełnie wysechł, ale w dużej mierze ograniczyłem się do zakupu tylko najważniejszych rzeczy. Prym wiodą jak zwykle starocie, które staram się wygrzebywać gdzie tylko mogę. Po powrocie znad morza ze swej skrzynki na listy wydobyłem ostatni element wakacyjnej układanki jakim był album "Privilege" (1989) grupy Television Personalities. Posiadam co prawda reedycję tej płyty, ale jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach. Wznowienie nie dość, że prezentuje się gorzej wizualnie to jeszcze jest uboższe o trzy kompozycje. Nie znaczy to jednak, że postanowiono coś usunąć bowiem wspomniana reedycja jest idealnym odwzorowaniem programu płyty winylowej. Krótko mówiąc wydana jest tak jak Pan Bóg przykazał. Skąd więc te dodatkowe trzy nagrania na starej edycji CD? Pewności nie mam, ale domyślam się, że chodzi tu o dość powszechną praktykę w tamtych czasach, która nakazywała wzbogacać zawartość płyt CD by to właśnie ona a nie płyta winylowa była pierwszym wyborem kupującego. Pamiętajmy, że kompakt dopiero zdobywał sobie uznanie tak w oczach jak i uszach słuchaczy. Warto więc uważnie sprawdzać zawartość płyt bo jak widzicie potrafią one niejednokrotnie nas zaskoczyć tak in plus jak i in minus.
Jakub Karczyński