18 listopada 2019

ZAPISKI WARIATA

Nie ma przypadków. Tak zwykł mawiać Piotr Kaczkowski i chyba coś w tym jest. Bo przecież jak wytłumaczyć fakt, że pewna sekwencja zdarzeń doprowadza do zakupu płyty, o której jeszcze pięć minut temu nie mieliśmy bladego pojęcia. Coś takiego przydarzyło mi się właśnie w dniu dzisiejszym. Wszystko zaczęło się od muzyki The Teardrop Explodes. Otóż słuchając sobie płyty "Kilimanjaro" (1980) naszła mnie myśl, aby zajrzeć do pewnej starej encyklopedii poświęconej muzyce lat 80 by sprawdzić czy mają tam oni swoją notkę. Przy okazji chciałem też odszukać biogram The Only Ones. Otworzyłem więc rzeczoną encyklopedię i przerzuciłem kilkanaście kartek. Wzrok mój odnotował, że oto dotarliśmy do literki s. Już miałem przewrócić kartki, gdy dostrzegłem pewną intrygującą nazwę. Szybki rzut oka na pierwsze zdanie. Wyławiam słowa klucze - punk, łowca androidów oraz Sex Pistols. Tyle wystarczyło bym przeczytał uważnie cały ich biogram, a następnie sprawdził na YouTube cóż to takiego. Wpisując w wyszukiwarkę nazwę Sigue Sigue Sputnik nie przypuszczałem, że wsiadam właśnie do wagonika, który bez większych ceregieli porwie mnie w szaleńczą jazdę. Nie zdążyłem nawet zapiąć pasów, ale nie miało to większego znaczenia bo tam, gdzie miałem się udać nie obowiązywały prawa fizyki jakie znamy. Już na pierwszym zakręcie poczułem, że zaczynam przenosić się w czasie. Przed oczami migają klisze z lat osiemdziesiątych, w głowie rozbrzmiewa dziwaczny kolaż muzyczny łączący w sobie muzykę punk z glam rockiem, a doprawione jest to syntezatorami, które co rusz wygrywają jakieś znane motywy muzyki klasycznej. Istne pomieszanie z poplątaniem. Zamiast czym prędzej wyskoczyć z tego wagonika, łapię się na tym, że siedzę grzecznie i czekam na kolejne atrakcje. Chyba nawet mam uśmiech na twarzy, ale nie mam pewności czy to jeszcze moja twarz czy może już oblicze szalonego Jokera. Gdzieś na horyzoncie zamajaczył mi właśnie napis "stacja końcowa", do której gnam już na złamanie karku. Kolejne zakręty pokonywane są z taką szybkością, że aż nieprawdopodobnym wydaje się fakt, iż jeszcze trzymam się w torze. Przede mną ostatnia prosta, a ja już czuję, że ta szaleńcza podróż nie pozostanie bez wpływu na moje zdrowie psychiczne. Gdy wreszcie wagonik się zatrzymuje, opuszczam go chwiejnym krokiem, z trudem łapiąc oddech i pion. Oglądam się za siebie, patrząc na trasę jaką przebyłem i uśmiechając się tajemniczo, krzyczę na cały głos niczym osioł ze Shreka - JA CHCĘ JESZCZE RAZ !!!

Jakub Karczyński
 

1 komentarz:

  1. Czyli nie jestem odosobniony w temacie przypadku bądź jego braku w poszukiwaniu muzyki :) Poszedłem dziś do znanego hipermarketu na literkę C po absolutnie spożywcze rzeczy, a wyszedłem dodatkowo z dwoma krążkami. Wyszperałem w koszu z przecenami i wziąłem przez okładki. Nie znałem ani jednej nutki. Po powrocie do domu odpaliłem Youtube'a i jeszcze przed rozfoliowaniem sprawdziłem co też się kryje pod nazwą Kosheen - "Solitude". Spodziewałem się bazarowej techniawy (mimo bardzo dopracowanej szaty graficznej), a usłyszałem klimatyczne, jesienne, syntezatorowo-elektroniczne granie z fajowym żeńskim wokalem! Drugą płytą jest debiut Marcina Pendowskiego. Dopiero w Internecie dowiedziałem się, że artysta ów jest basistą i dostałem jazzującą, energetyczną porcję muzyki. Oba krążki leżały z ceną 10 zł.

    OdpowiedzUsuń